Można w teatrze zrobić ze sztuk Aleksandra Fredry szkolną ramotę, która skutecznie zniechęci zarówno młodzież, jak i dorosłych do sięgania po jego twórczość, a można wystawić go tak, by uczył, bawiąc, i bawił, ucząc. Tak właśnie postąpił znakomity aktor w swojej inscenizacji.
Oto mamy sytuację, gdy aktorzy znudzeni wykonywaniem tak „niemęskiego” zawodu jak aktorstwo postanowili zrejterować z prób „Zemsty” i udać się na strzelnicę. Aktorki zaś, by ratować honor teatru, zdecydowały się zrobić wszystko, by premiera jednak się odbyła.
Talar jako aktor, reżyser czy dyrektor teatrów zawsze traktował publiczność jak partnera. I tak jest tym razem. Fredrowskie postacie nawiązują kontakt z widzami. Śpiewają razem z nimi piosenkę o kocie, która w aranżacji Patryka Ołdziejewskiego staje się motywem przewodnim spektaklu.
Białostocka „Zemsta” jest oczywiście świadectwem czasu i świetnie wpisuje się w tak popularne dziś marsze odnoszące się do idei tolerancji i w obronie praw kobiet. Cała sala teatralna przypomina scenerię jednej z takich manifestacji. Na balkonach wiszą transparenty z opiniami, jakie na temat autora „Zemsty” wydawali jemu współcześni. Na końcu pojawia się transparent „Krokodylowi mówimy NIE”.
Talar zrobił tę „Zemstę” z miłości do teatru i zawodu, który zawsze traktował jak posłannictwo. Upomniał się też o prawa kobiet, przypominając, że od narodzin teatru te prawa są mocno zachwiane.