Łukasz Warzecha: Unijna polityka klimatyczna? Największe zagrożenie dla naszego dobrobytu

Unijna polityka klimatyczna jest sprzeczna z wolnościami obywateli i regułami wolnego rynku – pisze Łukasz Warzecha w polemice z tekstem Konrada Szymańskiego „Klimatyczna łamigłówka prawicy”.

Publikacja: 13.03.2024 03:00

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen

Foto: PAP/EPA/RONALD WITTEK

Proszę sobie wyobrazić, że do państwa domu włamuje się pewnego poranka banda rzezimieszków, wprowadza do wypielęgnowanego i wypucowanego salonu stadko kilkunastu świń i oznajmia, że teraz tu będzie chlew. Normalny człowiek próbuje się bronić i na wszelkie możliwe sposoby stara się pozbyć intruzów z domu oraz doprowadzić do ich ukarania.

Co jednak pomyśleliby państwo o kimś, kto w takiej sytuacji oznajmiłby: „No dobrze, świnki już mamy i nic się nie da zrobić. W takim razie postarajmy się wynegocjować dość miejsca na stół jadalny oraz stwórzmy możliwie dla nas dogodny harmonogram korzystania z salonu, tak żebyśmy czasem mogli nawet telewizję pooglądać”? Następnie ten ktoś za wielki sukces uznałby, gdyby intruzi łaskawie zgodzili się wydzielić mu 2 metry kwadratowe do prywatnego użytku, a potem obiecali, że może kiedyś podzielą się nawet wpływami z hodowli prowadzonej w jego domu.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Samobójstwo Europy

Absurdalne okrzyki Rafała Trzaskowskiego

Zwolennicy „racjonalnego” podejścia do unijnej polityki klimatycznej, związani z obozem konserwatywnym, przyjmują taką właśnie postawę. I tak napisany został obszerny tekst Konrada Szymańskiego „Klimatyczna łamigłówka prawicy” („Plus Minus”, 24-25 lutego 2024 r.). Znam ten dyskurs doskonale, ponieważ słyszę go od lat z kręgów, które za rządów PiS opanowały Ministerstwo Klimatu i Środowiska, a także z otoczenia byłego premiera Mateusza Morawieckiego. Odrzucam go.

W długim artykule Konrad Szymański pomija całkowicie – nie przypadkiem przecież – aksjologiczny aspekt polityki klimatycznej. Traktuje ją jak prawo wyryte na kamiennych tablicach. Jak aksjomat, który jest niewzruszalny i trzeba się z nim pogodzić, tak jak godzimy się z tym, że słońce codziennie wschodzi i zachodzi. Tymczasem mamy do czynienia jedynie z decyzjami politycznymi, które mogą być odwrócone i odwołane – do czego powinniśmy dążyć. Ów aksjologiczny aspekt ma dwa poziomy.

Politykę klimatyczną UE nazywa się coraz częściej „zieloną komuną”. To polityka tworzenia sztucznych barier rozwojowych, skrajnego etatyzmu i walki z wolnym rynkiem, ale też ogromnych ograniczeń obywatelskich wolności.

Zielona komuna

Pierwszy to porażający absurd całej konstrukcji polityki klimatycznej. Opierając się na przetworzonych na potrzeby polityczne chwiejnych hipotezach (w postaci skrajnie populistycznej przejawiają się one w okrzykach Rafała Trzaskowskiego, że „planeta płonie”), bez przekalkulowania kosztów alternatywnych, decydenci postanowili narzucić Unii – odpowiedzialnej za mniej niż 10 proc. światowych emisji CO2 – porażająco kosztowny program ograniczenia tych emisji, wpływający na codzienność i standard życia każdego Europejczyka. Bez wskazania, co właściwie ma to dać w skali globalnej. Król jest nagi i to trzeba wykrzykiwać raz za razem.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Jak Zielony Ład kasuje rolnictwo Unii Europejskiej

Te decyzje były podejmowane albo w jakimś fanatycznym szale, albo dla pożytku sił konkurujących z Europą (czy bezinteresownie?). Wystarczy sprawdzić, jak działa i jakie koszty dla tamtejszych firm oznacza tak często przywoływany chiński system handlu emisjami. To po prostu propagandowy humbug, w przypadku którego rząd ChRL dba, aby w najmniejszym stopniu nie stanął na drodze rozwoju gospodarczego Państwa Środka. Całkiem inaczej niż w UE.

Drugi aspekt aksjologiczny, może nawet ważniejszy, a kompletnie pominięty przez Szymańskiego w jego wywodzie, to ten, z powodu którego politykę klimatyczną UE nazywa się coraz częściej „zieloną komuną”. Jest to polityka tworzenia nie tylko sztucznych barier rozwojowych, skrajnego etatyzmu i walki z wolnym rynkiem, ale też ogromnych ograniczeń obywatelskich wolności. Jej najwięksi zwolennicy, tacy jak Frans Timmermans, mówili o tym w zasadzie wprost, tyle że maskowali to stwierdzenie pod sformułowaniem „zmiana stylu życia”. Oznacza ona zmuszenie ludzi między innymi do rezygnacji z indywidualnego transportu w dzisiaj znanej postaci; do zbędnych i niechcianych inwestycji we własne nieruchomości, które to inwestycje najpewniej będą oznaczać masowe przekazywanie prywatnej własności bankom udzielającym kredytów na te wymuszone działania; zmuszenie firm do zajmowania się kosztownym i czysto ideologicznym procesem raportowania ESG; utrudnienie nam życia na co dzień na wielu poziomach i na wiele sposobów – by wspomnieć tylko nadzwyczaj uciążliwy idiotyzm w postaci nakrętek „przyspawanych” do butelek.

Koszt polityki UE? Co roku 32 tys. zł od każdego pracującego Polaka

Takie raporty, jak głośny w ostatnim czasie raport Institut Rousseau szacujący inwestycje konieczne do osiągnięcia neutralności klimatycznej na 40 bln euro (co roku 32 tys. zł od każdego pracującego Polaka), otwarcie mówią, że podążanie tą drogą oznacza zmuszenie obywateli do rezygnacji z takiego standardu życia, jaki znają. Jest tam mowa na przykład o konieczności ograniczenia mobilności czy podróży lotniczych. A przecież ludzie nie zrezygnują z tego dobrowolnie.

Zielona rewolucja oznaczać będzie w praktyce, że żyjącego względnie przyzwoicie przedstawiciela polskiej klasy średniej przestanie być stać na samochód, na lot za granicę raz czy dwa do roku na krótki urlop.

Co bardziej szczerzy członkowie unijnego establishmentu nie pozostawiają wątpliwości co do skutków zmian. Jeden z członków rady zarządzającej Europejskiego Banku Centralnego, zarazem prezes belgijskiego banku centralnego Pierre Wunsch, mówił jasno podczas debaty w PE w tym roku: „Transformacja nie uczyni nas zbiorowo bogatszymi. Powinniśmy być bardziej szczerzy i przestać mamić ludzi, że zazielenianie niesie z sobą pozytywne możliwości podwyższenia PKB i stworzenia milionów dobrze płatnych stanowisk pracy”.

Szymański opisuje sytuację na wysokim poziomie ogólności. Ja jestem konkretniejszy: zielona rewolucja, niezależnie od cyferek w Excelu (o tym za moment), oznaczać będzie w praktyce, że żyjącego względnie przyzwoicie przedstawiciela polskiej klasy średniej przestanie być stać na samochód, na lot za granicę raz czy dwa do roku na krótki urlop, a żeby sprostać wymogom dyrektywy EPBD, będzie musiał wziąć specjalny kredyt hipoteczny, zastawiając własny dom. Co Szymański ma mu do zaoferowania w praktyce?

Czytaj więcej

Ceny gazu i węgla poszybują. Nowa opłata spadnie na 6,5 mln gospodarstw w Polsce

Sztucznie wygenerowany system

W tekście byłego ministra do spraw europejskich pojawia się jeszcze jeden charakterystyczny chwyt. Szymański pisze między innymi o kosztach, jakie miałby wygenerować brak transformacji energetycznej, powołując się na raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego, i stwierdza, że ten koszt jest wyższy o 19,5 proc. od kosztów wdrażania Zielonego Ładu. Problem w tym, że te koszty wynikają ze sztucznie wygenerowanego systemu, a więc m.in. z ETS, nie zaś z jakichkolwiek obiektywnie istniejących uwarunkowań rynkowych. Jest to zatem błędne koło, uzasadnienie w erystyce znane jako petitio principii. Odrzucając Zielony Ład, odrzucamy zarazem koszty, które mają uzasadniać jego wprowadzenie.

ETS to całkowicie sztuczny system, stworzony arbitralnie przez urzędników – co zresztą wynika z tekstu Szymańskiego, gdzie wspomina on o tym, jak Komisja Europejska podjęła polityczną decyzję o wycofaniu z rynku części uprawnień. Dlatego też rzekome zyski ze sprzedaży uprawnień przyznawanych polskiemu rządowi w gruncie rzeczy nie są żadnym zyskiem – są złudzeniem. Oczywiście widnieją w tabelkach. Tyle że gdyby podmioty nie musiały nabywać uprawnień za ciężkie pieniądze, wydawałyby te pieniądze w inny sposób. W tym na nowe technologie energetyczne – bo właśnie z powodu ETS funduszy na to często im brakuje – ale też na przykład na wynagrodzenia, co napędzałoby naszą gospodarkę. ETS to przymusowe, antyrynkowe przekierowanie pieniędzy w kierunku wynikającym z całkowicie politycznej decyzji. W ogóle antyrynkowość jest jedną z dwóch naczelnych cech unijnej polityki klimatycznej. Drugą jest pogarda dla swobód obywatelskich.

Unijna polityka klimatyczna jest fundamentalnie sprzeczna z zasadami podejmowania istotnych decyzji politycznych, z wolnościami obywateli, z regułami wolnego rynku i ze zdrowym rozsądkiem.

Pogarda dla swobód obywatelskich

Konrad Szymański w swoim tekście demonizuje instrument weta w Radzie Europejskiej, twierdząc, że jego użycie między innymi w grudniu 2020 r. wyeliminowałoby nas z gry o dobre warunki transformacji. Weta nie było – i gdzie są te dobre warunki? Zamiast nich mamy propozycję morderczego, kolejnego podwyższenia celów redukcji CO2 do 90 proc. do 2040 r., a po drodze, w nowej strategii energetycznej dla Polski, punkty tak ewidentnie oderwane od realiów, jak całkowite skasowanie ogrzewania gazowego do tego właśnie roku. Weto faktycznie formalnie nie zblokowałoby drogi inicjatywom KE, ale bardzo znacząco by je utrudniło z politycznego punktu widzenia.

Wszystko powyższe nie oznacza, że nie powinniśmy dokonać zmian w naszym miksie energetycznym – jak najbardziej tak. Tyle że nie na zasadach narzucanych arbitralnie z zewnątrz, w naszym tempie i z uwzględnieniem naszego interesu oraz praw polskich obywateli do dobrego, godnego, dostatniego życia. Unijny Zielony Ład z samej swojej istoty idzie dokładnie w przeciwną stronę.

Czytaj więcej

Bez pomocy państwa Polacy nie poradzą sobie z emisyjnością budynków

UE szykuje największe zagrożenie dla naszego dobrobytu

Nie ma nic złego w próbach łagodzenia polityki klimatycznej, czyli w metodzie małych kroków. Ale nie można tracić z oczu podstawowego faktu: że bandyci wprowadzili nam do domu stado świń i musimy się go pozbyć. Unijna polityka klimatyczna jest fundamentalnie sprzeczna z zasadami podejmowania istotnych decyzji politycznych, z wolnościami obywateli, z regułami wolnego rynku i ze zdrowym rozsądkiem. Jest największym zagrożeniem dla naszego dobrobytu, indywidualnego i zbiorowego – i dlatego głównym celem powinna być nie jej modyfikacja, ale całkowita likwidacja. Szymański, jak się zdaje, nie docenia tutaj potencjału społecznego buntu, który może przekreślić wszystkie excelowe kalkulacje.

Proszę sobie wyobrazić, że do państwa domu włamuje się pewnego poranka banda rzezimieszków, wprowadza do wypielęgnowanego i wypucowanego salonu stadko kilkunastu świń i oznajmia, że teraz tu będzie chlew. Normalny człowiek próbuje się bronić i na wszelkie możliwe sposoby stara się pozbyć intruzów z domu oraz doprowadzić do ich ukarania.

Co jednak pomyśleliby państwo o kimś, kto w takiej sytuacji oznajmiłby: „No dobrze, świnki już mamy i nic się nie da zrobić. W takim razie postarajmy się wynegocjować dość miejsca na stół jadalny oraz stwórzmy możliwie dla nas dogodny harmonogram korzystania z salonu, tak żebyśmy czasem mogli nawet telewizję pooglądać”? Następnie ten ktoś za wielki sukces uznałby, gdyby intruzi łaskawie zgodzili się wydzielić mu 2 metry kwadratowe do prywatnego użytku, a potem obiecali, że może kiedyś podzielą się nawet wpływami z hodowli prowadzonej w jego domu.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł