– To jest moja ostatnia kadencja i nie będę kandydował w następnych wyborach – ogłosił właśnie 70-letni Recep Tayyip Erdogan, mając na myśli elekcję prezydenta kraju za… cztery lata. Nie minął nawet rok od rozpoczęcia przez niego drugiej pięcioletniej kadencji, a o trzeciej nie powinien nawet marzyć, gdyż konstytucja przewiduje dwie.
Zapowiedź Erdogana, rządzącego żelazną ręką Turcją z różnych stanowisk od ponad dwóch dekad, wywołała falę spekulacji. Nie brak teorii, że zamierza jednak doprowadzić do zmiany konstytucji i jako, że nie ma odpowiedniej większości w parlamencie, miałoby się to odbyć za pomocą referendum. Przeciwnicy takiej teorii wskazują na zapis konstytucji, zgodnie z którym zakaz trzeciej kadencji obowiązuje w sytuacji, gdy dwie zostały ukończone „w pełni”. Wystarczy przesunąć datę wyborów prezydenta i droga do trzeciej kadencji zostałaby otwarta.
Czytaj więcej
Wizyta Erdogana u Sisiego oznacza przyśpieszenie normalizacji między Turcją a Egiptem. Po przeszło dekadzie ostrych sporów.
– Nie można wykluczyć żadnej z tych rzeczy, lecz obecnie prezydentowi chodzi o wywołanie sympatii wyborców dla swego ugrupowania, tak aby odniosło sukces z zbliżających się wyborach komunalnych [31 marca] – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Ilter Turan z uniwersytetu Bilgi w Stambule. Prezydent zdaje sobie sprawę, że to on sam może być przeszkodą w uzyskaniu przez jego Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) oczekiwanych wyników wyborczych.
Czy Erdogan odbije metropolie z rąk opozycji?
Zwłaszcza w dużych miastach – jak w liczących 16 mln mieszkańców Stambule, Izmirze czy Ankarze. Tureckie metropolie są od kilku lat w rękach opozycji i niewiele wskazuje, że może się to zmienić. Tym bardziej w warunkach 70-proc. inflacji, prawdziwej katastrofy finansowej dla rzeszy emerytów oraz kurczącej się gospodarki i lawinowym spadku kursu liry. Gniew obywateli skupia się na kandydatach AKP.