Osobiście dotknęła mnie ta nowomowa jeden jedyny raz, ale wrażenie zostało do dzisiaj. Gdyby ponownie ktoś w mojej obecności nazwał mnie „osobą piszącą”, wykazałbym już nieco więcej refleksu. Jednak w tamtej chwili górę wzięło skrępowanie – poczułem się jakby w jednej chwili pozbawiono mnie palców, dłoni, całych rąk, o innych kończynach nie wspominając. Bo przecież zdefiniowano właśnie moje pisania jako materializujące się w jakiś mistyczny sposób z pominięciem ciała, jakby spływało na klawiaturę czy kartkę papieru z nieuchwytnych głębin mojej bezpłciowej „osobistości”. Siedziałem tam jak jakiś oniemiały, wykastrowany kadłubek, i nie słuchałem już, co się dalej mówi do inkluzywnego, nieurażonego i niezdefiniowanego w żaden sposób gremia „osób piszących”. Mnie to nie dotyczyło. Ja mogę być pisarzem, ty, postępowa koleżanko, możesz być pisarką, ale żadne z nas nie będzie nigdy „osobą piszącą”. Przynajmniej dopóki mamy ciała.