Skąd tyle przemocy w Polsce. Powrót do czasów magnackich?

W Polsce wolniej niż na Zachodzie wychodziliśmy z różnych form przemocy. Widać to w polityce, ale także w nasyceniu nią relacji międzyludzkich.

Aktualizacja: 27.05.2022 12:14 Publikacja: 27.05.2022 10:00

Skąd tyle przemocy w Polsce. Powrót do czasów magnackich?

Foto: POLONA

Skąd tyle przemocy w polskiej polityce ostatnich lat? Czy to historyczny regres? Dlaczego doszło do zabójstwa prezydenta Gdańska, ale także innych, mniej drastycznych form przemocy? W e-mailach rzekomo pochodzących ze skrzynki szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka była mowa o tym, aby „ładnie zaatakować" pewnego sędziego i określony sąd. Powstała cała struktura hejterska (tzw. farma trolli) szkalująca sędziów krytycznych wobec władzy. Podobną rolę zaczęła pełnić TVP. Jeden z prezydentów miast, wypowiadając się o konkurencie politycznym, domagał się, aby „urwać ręce, wyrwać im nóżki, przypalać, po prostu zabić".

Jednocześnie w ostatnim czasie obrodziło przemocą w różnych sferach. Szkoły aktorskie znalazły się na czołówkach mediów. „Metoda łamania kręgosłupa nadal jest stosowana" – przyznał rektor warszawskiej Akademii Teatralnej. Jedna z reżyserek twierdzi, że przemoc jest silnie zakorzeniona, bo wynika ze struktur organizacyjnych, w jakich funkcjonują szkoły. Odtwarza się, ponieważ stała się „formą odreagowywania".

Z kolei w szkołach powszechnych co trzeci polski uczeń bał się iść na zajęcia, a 70 proc. rodziców przyznaje, że w szkole dochodzi do zachowań, przez które ich dzieci cierpią. Nie lepiej jest w miejscach pracy. 46 proc. pracowników przyznało, że padło ofiarą mobbingu. Co więcej, ponad połowa badanych przyznała, że doświadczyła przemocy słownej, a aż 14 proc. – przemocy fizycznej.

Warto wspomnieć również o najskrajniejszych przykładach przemocy z wcześniejszych lat. Otóż doszło do takich zjawisk, jak tzw. odkryte w 2002 r. handlowanie zwłokami (pracownicy łódzkiego pogotowia ratunkowego sprzedawali firmom pogrzebowym informacje o zmarłych, również uśmiercano pacjentów, aby powiększyć zyski) czy tzw. czyściciele kamienic; albo ostatnio szajka trująca właścicieli mieszkań, aby je przejąć.

Czytaj więcej

Polacy z piętnem boskiego szału romantyzmu

Odrzucony wzorzec buty

Społeczeństwa narodowe mają swoje odrębne historie wychodzenia z przemocy czy przemocowości. Stopniowo ją łagodziły – od późnego średniowiecza – zarówno w polityce, jak i między swoimi obywatelami. Zaczynały polegać na normach etykiety (etiquette) i grzeczności (politeness) po to, aby porzucić barbaryzm (agresywność zachowań) i przejść do cywilizowanej uprzejmości\łagodności („from barbarism to civility"). Norbert Elias, niemiecki socjolog, wyjaśniał proces cywilizacji (cywilizowania zachowań), wskazując na dwa kluczowe czynniki. Pierwszy to rola państwa. Otóż władcy, a później rządy, stopniowo monopolizowali prawo do wywierania przemocy, a więc wytrącali ją z rąk silniejszych jednostek, de facto różnych regionalnych możnowładców. Zdobywali przychylność obywateli, zapewniając im prawa, które zwiększały ich bezpieczeństwo. Podsuwali im sądy jako mechanizm rozwiązywania sporów, a wykorzeniali utrwalone przez wieki zasady osobistej zemsty.

Drugim czynnikiem były dwory królewskie. Kultura, którą szerzyły, zakładała nacisk na łagodzenie zachowań, powstrzymywanie się przed impulsami agresji wobec innych. Upowszechniały kodeksy zachowań (manier, uprzejmości). Odrzucały wzorce „pełnych buty mężnych [rycerzy] jako pyszałkowatych i nieuprzejmych" – pisał historyk Keith Thomas, wybitny badacz powyższego tematu, o czasach rządów Jerzego I (1660–1727). Człowiek godny uznania, to ktoś z manierami, zdolny do okazywania życzliwości, respektu dla uczuć innych, w tym do tych o niższej pozycji społecznej (np. podwładni). Władcom, i później rządom, zależało, aby jak najwięcej obywateli posiadało takie cechy. Uznawano, że to sposób na złagodzenie wewnętrznych wojen i innych konfliktów, które niszczą państwo. Są podstawy, aby założyć, że historycznie w Polsce wolniej niż na Zachodzie wychodziliśmy z różnych form przemocy. Widać to w polityce, ale także nasyceniu nią relacji międzyludzkich. Przyczyny są bardziej strukturalne, niż wynikające z jakichś odmiennych cech ludzkich.

W I RP państwo (władza królewska) było tradycyjnie słabe. Nie było w stanie monopolizować przemocy i ograniczać jej normami prawnymi. Ale w grę mogły wchodzić kolejne czynniki, jak wolniejszy rozwój miast, a to w nich władze musiały zabiegać o bezpieczeństwo obywateli. Promowały mieszczańskie wzory zachowań, które zakładały, że jednostki starają się o większą samokontrolę, aby możliwe było zgodne współżycie. Władze inicjowały reformowanie tzw. kultury popularnej (mas) w tych jej aspektach, które podtrzymywały przemoc (np. walki zwierząt), wytwarzały programy dla tych grup wiekowych, które najczęściej przemoc wywoływały.

Wracając do państwa, w Polsce już w XV wieku władcy stopniowo tracili atrybuty władzy i wpływu. Przechwytywała je szlachta wymuszająca coraz liczniejsze przywileje, ale posługiwali się nimi głównie najsilniejsi magnaci. Mogli nadal stosować wiele brutalnych praktyk wobec pospólstwa, ale także uzależnionej szlachty, bez wielkich obaw o konsekwencje prawne.

Państwo stanowiło raczej federację magnackich posiadłości (księstw). Ich właściciele to prawdziwi monarchowie absolutni, których brakowało w skali państwa. Najwięksi magnaci rozwijali majątki w niezależne, autokratyczne państwa, a siebie postrzegali jako władców „z łaski Bożej" – jak pisał antropolog Jan S. Bystroń. W swoich państwach/księstwach zaprowadzali zwykle odrębne systemy „sprawiedliwości" (np. niektórzy wprowadzali karę śmierci za łowienie w pańskim stawie), reguły ustrojowe i administracyjne. Dysponowali dworami z rozbudowaną służbą, a przede wszystkim wielotysięcznymi armiami. Jędrzej Kitowicz (1728–1804), pamiętnikarz, pisał, że „u panów (...) nadworny żołnierz tak wszedł w modę, że lada panek, mający intraty rocznej sto tysięcy, nie chciał być bez nadwornego żołnierza". W posiadłościach mieli więzienia dla niesfornych.

Wielu magnatów angażowało się w zwalczanie władzy królewskiej, włącznie z organizowaniem zbrojnych rokoszy, konfederacji, zajazdów itp. Jerzy Lubomirski w ramach rokoszu (1665–1666) przynajmniej dwa razy pobił wojska królewskie. W bratobójczej bitwie zginęło ok. 4 tys. żołnierzy, część w wyniku okrutnych rzezi przeprowadzonych przez zwycięzców.

Wzrost znaczenia magnatów szedł w parze z osłabieniem państwa i jego administracji. Osłabiały je także liczne okresy bezkrólewia, kiedy państwo działało na bazie doraźnie zwoływanych konfederacji kapturowych, które przejmowały kontrolę nawet nad sądami. Ostatecznie powstało państwo anarchii, a także stan silnej przemocy w relacjach społecznych. Regionalni władcy często dyktowali reguły współżycia, które układali na zasadzie „ognia i miecza". Wszystko zależało od charakteru magnata. „Anarchiczne stosunki w XVII w. – jak pisał historyk Władysław Łoziński (1843–1913) – przyczyniały się do »zdziczenia obyczajów«".

Historyk Antoni Mączak oceniał dwory magnackie „jako instytucje zgoła sadystyczne" – zastrzegając, że nie wynika to z popadnięcia w przesadę czy wyrywania z kontekstu przekazów historycznych (np. zapisów ze wspomnień). Źródłem przemocowych relacji był sam system zarządzania nimi (klientelizm) poprzez skrajne podporządkowanie szlacheckich mas, co nasilało się wraz z początkiem XVII w. W zamian pomniejsi panowie bracia otrzymywali np. korzystne dzierżawy, przyjęcie synów do pracy we dworze itp.

„Pomniejszy szlachcic musiał oddać się pod »magnatów przemoc«, aby zapewnić sobie »spokojność, majątek i sprawiedliwość«" – pisał Stanisław Staszic w „Przestrogach dla Polski". Wyuzdaniem panów nazwał ich zapamiętałość wobec tych, którzy ośmielali się im nie schlebiać czy wyrazić „zdanie im przeciwne"

Niesłychanej odwagi wymagało, aby „odważyć się stanąć przy prawie, przy dobru powszechnym". W innym wypadku byłby „szczęśliwy, jeżeliby na miejscu nie był rozsiekanym", nie zaznałby już bezpiecznego życia „ani w drodze, ani w domu". Niesfornych wikłali choćby w sprawy prawne. Szlachcic szybko odbierałby „pozew i dokumenta, że cudzą wieś posiada". Dlatego „tak wszystko się przed górującą dumą płaszczyło".

To magnat często decydował, jakie wyroki zapadają – jak pisze Staszic – za sprawą tzw. listów pańskich do sędziego. Bez poparcia „popularniejszej familii" nie można być zostać nie „tylko cywilnym urzędnikiem, ale nawet proboszczem, kanonikiem ani ?dziekanem – prowincjałem, lektorem, przeorem ani gwardianem".

Sztuczne dworskie maniery

W Polsce łagodzenie przemocy mogło być mniej intensywne, ponieważ zadania tego nie pełniły w odpowiednim stopniu – jak na Zachodzie – dwory królewskie. Generalnie ich rola jako ośrodka kulturotwórczego była niewielka. Nie wpływały tym samym na zachowania szlachty, nie łagodziły potrzeby agresji poprzez różne kodeksy zachowań. A pole do łagodzenia instynktów było duże. Barbara Popiołek, historyczka, pisze o porywczości szlachty, nieumiejętności panowania nad emocjami, skłonności do swarów, agresywnego odnoszenia się do innych. Jezuita Maciej K. Sarbiewski (1595–1640) pisał, że „żaden naród łatwiej nie popada w gniew", choć dodawał, że łatwo daje się uspokoić. Zbigniew Kuchowicz pisze o gwałtowności, popędliwości i generalnie silnych reakcjach emocjonalnych, tak wśród największych szlacheckich panów, jak i księży oraz chłopów.

Panowie bracia łatwo ulegali emocjom i tracili samokontrolę podczas różnych zjazdów sejmikowych. Awanturowali się zwłaszcza na punkcie honoru. Wśród zachodnioeuropejskich pamiętnikarzy była zgoda, że agresywność szlacheckich opojów – jak pisał historyk Janusz Tazbir – sprawiała, iż „byliśmy jednym z najkłótliwszych, najbardziej zawadiackich krajów Europy". Barierą nie było to, że sejmik odbywał się w kościele, bo i tam „zwalczające się partie rąbały sobie głowy z zapałem" (przezornie wynoszono hostie na czas obrad).

Władysław Łoziński pisał o krwawych starciach, do których często dochodziło „w pierwszym uniesieniu gniewu" o „lada słowo". Podkreśla, że w staroszlacheckim życiu towarzyskim i społecznym brakło jednej rzeczy, jakkolwiek pozostawała w kodeksach grzeczności – panowania nad sobą. Widoczne były różne ceremonialne formy „w obyczaju i języku towarzyskim", ale spotykamy „niepohamowaną porywczość, nagłe folgowanie pierwszemu uniesieniu, grubą rubaszność słowa". Jego zdaniem, w Polsce przejście do przemocy wciąż stanowiło krótką ścieżkę „od komplementu do przymówki [uszczypliwych uwag, aluzji]", a jeszcze krótszą „od przymówki do szabli. Wada to nie tylko średniej i małej szlachty, nie wolna od niej wyższa i najwyższa".

Rzecz w tym jednak, że szlachta nie ceniła zbytnio dworu królewskiego (m.in. uważała, że za dużo tam cudzoziemszczyzny), a tym samym nie poddawała się łatwo „cywilizowaniu" różnymi kodeksami manier i zachowań. Jej interesy powiązane były głównie z ich najbliższymi dworami magnackimi. To tam posyłano synów, aby zdobywali ostrogi w sprawach publicznych czy zabiegali o określone urzędy. Inaczej niż np. w Danii, gdzie większość młodzieży przechodziła przez dwór królewski. Historycy Władysław Czapliński i Józef Długosz pisali: „W Polsce nie wyrobił się zwyczaj, znany potem we Francji, że arystokracja skupiała się na dworze, zarówno po to, by grzać się w promieniach łaski królewskiej, jak i po to, by składać tym samym świadectwo swojej lojalności. U nas magnateria zasadniczo przebywała w swych dobrach". Historyczka sztuki i kultury Bożena Fabiani opisywała problemy na dworze Wazów z zaprowadzeniem etykiety i ceremoniału dworskiego. To one gdzie indziej stawały się źródłem zachowań kurtuazyjnych, zakładających łagodniejsze odnoszenie się do siebie. W Polsce uznawano je często za sztuczne i nienaturalne. Dbano natomiast o utrzymanie hierarchii w dostępie do stołu czy przy różnych wydarzeniach.

Czytaj więcej

Witkacy u źródeł polskich patologii

Stały element codzienności

Historycy zwykle zgadzają się, że historycznie nasycenie przemocą wszędzie było bardzo duże. Sprzyjały temu wojny, w tym religijne, rywalizacja o władzę, przestępczość. W powyższym sensie w Polsce warunki były korzystne dla ograniczenia przemocy, jakkolwiek niewykorzystane. Otóż spory religijne nie były tak krwawe, jak na Zachodzie. Rywalizacja o władzę prawdopodobnie również nie przynosiła tyle ofiar. Nie dochodziło do królobójstwa (poza próbami). Tymczasem we Francji tak zwana fronda (1648–1653) była tak drastyczna, że doprowadziła do spadku liczby ludności o 10 proc. Jest to nieporównywalne do polskich trzech wojen domowych, które wymienił Janusz Tazbir – rokosz Zebrzydowskiego, Lubomirskiego, Konfederacja Barska.

Natomiast – jak wskazują niektórzy historycy – przemoc w Polsce w sferze relacji międzyludzkich była silnie zdecentralizowana. Regionalni i lokalni możnowładcy dopuszczali się jej regularnie wobec swojego otoczenia. Powiększały je liczne konflikty między nimi, ale także liczne konfederacje, bo ich wojska pustoszyły gospodarstwa w poszukiwaniu „wrogów" czy choćby żywności dla żołnierzy.

Zdaniem historyczki Bożeny Popiołek „przemoc była stałym elementem codzienności" i występowała w każdej grupie dawnego społeczeństwa. Szlachta często regulowała spory poprzez najazdy, fizyczne napaści itp. Badaczka podaje przykład ubogiej szlachty podlaskiej. Przemoc wzmagały m.in. niejasności w zapisach prawnych dotyczących majątków. Spory o nie – często między krewnymi – prowadzono „nawet za cenę obrócenia w perzynę lichych posiadłości". Przeprowadzano wrogie „zajazdy na i tak zrujnowane dobra, aby wyszarpać dla siebie kawałek gruntu".

Obyci w kruczkach prawnych wykorzystywali przewagę. Popiołek opisała historię Franciszka Husarzewskiego, drobnego szlachcica z pierwszej połowy XVIII w. Stracił część gruntów, bo padł ofiarą machinacji prawnych starosty grójeckiego. Pozostałe dobra najeżdżali panowie szlachta, „rujnując majątki, niszcząc zasiewy i upominając się stale rekompensaty". Część gospodarstwa została nawet spalona przez rodzinę żony, która zgłaszała pretensje do majątku. Husarzewski padł także ofiarą przemocy wojsk konfederacji tarnogrodzkiej (1715–1716). Niszczyły majątki przeciwników. Ostatecznie musiał podjąć pracę w majątku bogatszego pana.

Przemoc widoczna była na szczytach władzy. Wielu magnatów prowadziło ze sobą prywatne wojny. Osławiony Samuel Zborowski podczas koronacji Henryka Walezego na Wawelu wywołał kłótnię, w wyniku której śmiertelnie ranił senatora Wapowskiego, który próbował zażegnać jego bójkę z kasztelanem Tęczyńskim. Historycy podają często przykład XVIII-wiecznych Radziwiłłów jako szczególnie skłonnych do przemocy. Zbigniew Kuchowicz i Emanuel Rostworowski prowadzili polemiki na temat źródeł agresji w tym środowisku. Jędrzej Kitowicz wspominał o Karolu, wojewodzie wileńskim. Stwierdzał, że w domu i familii Radziwiłłów nie było niczym nadzwyczajnym „strzelić w łeb człowiekowi jak psu". Dodaje, że podobnie robili jego stryjowie i bracia, poza ojcem, który „tak trzeźwy, jak pijany był bardzo powolnej natury", ale wyróżniał się podczas libacji żartami ze współtowarzyszy zabaw. Kitowicz opisuje także przemoc Radziwiłła wobec Paca, pisarza wielkiego litewskiego. W wyniku konfliktu kazał podwładnym, aby go zakuli w kajdany i wtrącili do więzienia, a kolejnego dnia stanął nad nim kat. „Radziwiłł, będąc już syt żartu, skoczył do Paca z miłym uśmichnieniem: »A widzisz! ja ciebie lepiej nastraszył niż mię ty pojedynkiem!«". Później obsypał go prezentami. Hieronim Florian Radziwiłł, który jak pisze w pamiętniku Marcin Matuszewicz (1714–1774), kasztelan brzeskolitewski, lubił się przysłuchiwać jękom więźniów, których nazywał także swoimi „najmilszymi śpiewakami".

Dzicy czy łagodni

Cudzoziemcy odwiedzający Polskę spierali się o przyczyny i skalę tutejszej przemocy. Niektórzy dyplomaci wskazywali na „łagodność polskiej krwi". Przeciwstawiali ją nawet francuskiej krwiożerczości czy okrutnym Niemcom (np. z okresu wojny 30-letniej). Zaznaczano jednak, że Polacy wprawdzie mają łagodne prawa, ale ich nie respektują, a przede wszystkim łatwo ulegają emocjom, co powoduje, że popadają w okrucieństwo wobec innych przy lada okazji.

Jan Józef Kausch, niemiecki podróżnik (1751–1825) napisał, że w Polsce „masa rządzona jest przy pomocy kańczuga", który używany jest z nigdzie niespotykaną surowością i z wielkim barbarzyństwem". Hermann Conring (1606–1681), niemiecki profesor uniwersytetu w Helmstedt, pisał, że to naród zrodzony w przemocy i swawoli, którą określają wolnością, a w której terroryzują króla i ranią się/krzywdzą się z bezkarnością. Z kolei Tomasz Lansius (1577–1657), profesor uniwersytetu w Tybindze, przekonywał, że „Polacy są takimi barbarzyńcami, że nie ma u nich nic zbliżonego do tego, co u innych nazywa się cnotą. (...) Szlachta cała dzika, nieokrzesana, sroga, zuchwała". Polaków bronił Szymon Starowolski (1588–1656), historyk, kanonik krakowski, która sam niejednokrotnie objawiał znaczny krytycyzm, m.in. odnośnie do rzekomej wolności w Polsce. Uważał ją za nieszczęśliwą. To wolność dla silniejszych, dla tych co potężniejsi albo mający „kupę hultajską ma przy sobie".

Bernard O'Connor (1666–1698), irlandzki lekarz Jana III Sobieskiego, zaprzeczał spotykanej często opinii o barbarzyństwie i nieokrzesaniu polskich magnatów. Przekonywał, że ich obyczaje łagodnieją dzięki wpływom Francji i Francuzkom na dworze. Dodawał, że przemoc w Polsce i tak nie jest tak duża, jak na okoliczności. Polacy bowiem nie „podlegają ani prawu, ani arbitralnej władzy". Tymczasem w Anglii udaje się zahamować przemoc głównie dzięki czujności angielskich stróżów prawa, surowości przepisów i sędziów.

Czytaj więcej

Zybała: Czy czeka nas kolejne 100 lat wrogości?

Plama przeszłości

Zrozumiałe jest, że największej przemocy doświadczali chłopi. Nie wynikała z tego, że szlachta była jakoś szczególnie czy ponadstandardowo moralnie zła, jak sugerują niektórzy uczestnicy dyskusji o historii ludowej. To raczej skutek braku państwa i skutecznego systemu praw. Silniejsi ekonomicznie i politycznie mogli stosować przemoc i rozstrzygać w ten sposób konflikty na swoją korzyść (np. w starciach o ziemię, tzw. serwituty). Mogli występować z suplikami do króla, ale to często było obarczone ryzykiem szlacheckiej krwawej zemsty.

Skala przemocy wobec chłopów była różna. Wiadomo, że sytuacja pogarszało się od XVI w. Znaczenie miało, czy chłop żył w centralnej, czy wschodniej części kraju, czy w ogóle był rdzennie polski, ruski, litewski, czy gospodarzył w dobrach koronnych, kościelnych czy szlacheckich. Niemniej warto przytoczyć zdanie Juliana Ochorowicza (1850–1917), filozofa, który pisał o ciężkiej plamie naszej przeszłości z powodu ucisku ludu. Piotr Skarga wołał: ,,jak ziarna pod młyńskim kamieniem, tak ci kmiotkowie pod pany swemi". Szymon Starowolski w „Reformacji obyczajów polskich" pisał o srogim ukrzywdzeniu ludu, co może wywołać gniew Boga.

Ponadto źródłem przemocy był sposób myślenia o chłopach. Jak pisał Kuchowicz, szlachta uważała, iż chłop jest „»stworem«, który bytuje w sposób nieświadomy i w ryzach utrzymać go mogą jedynie bat oraz strach przed karą". Chłopów traktowano często jako część inwentarza. Dworski ekonom rzadko rozstawał się z kańczugiem (pleciony skórzany bicz z rękojeścią), np. podczas porannego obchodu w gospodarstwie. Na porządku dziennym było „bicie po pysku".

Jednocześnie – co nie wydaje się dziwne – wśród samego chłopstwa przemoc była chlebem powszechnym. Nie chodzi tu o takie postaci, jak Jakub Szela czy uczestnicy rebelii chłopskich. Podobnie jak wśród części pomniejszej szlachty chłop bywał butny i gwałtowny wobec słabszych, ale uniżony wobec silniejszych.

Pogodzeni z gwałtem?

W ostatnich dekadach życie publiczne wciąż jest nasycone przemocą. Państwo nadal nie zdobyło na nią monopolu, prawa często pozostają na papierze. 83,5 proc. Polaków wyrażało w 2006 r. przekonanie, że w każdym środowisku są ludzie gotowi do użycia przemocy. Prawie 70 proc. odczuwało strach przed władzą ze względu na jej narzędzia do wywierania przemocy (np. ma możliwość uwięzienia bez istotnych przesłanek). Prawie 60 proc. było zdania, że ludzie niewahający się używać przemocy zachodzą w życiu dalej. 11 proc. Polaków twierdzi, że zrezygnowało z aktywności publicznej z obawy o „narażenie się układom". 35 proc. badanych przedsiębiorców przyznawało, że byli przedmiotem szantażu lub gróźb wobec ich samych lub rodziny. Prawie 70 proc. słyszało o szantażowaniu lub grożeniu innym przedsiębiorcom lub ich najbliższym.

Badacze wyciągają następujący wniosek: „przemoc w życiu społecznym i gospodarczym w Polsce jest istotnym regulatorem życia zbiorowego". Można także mówić o sporej akceptacji dla stosowania przemocy – 21 proc. ankietowanych uważa, że w życiu są sytuacje, w których można sięgnąć po przemoc, aby zrealizować swoje cele.

Andrzej Zybała – p

Profesor SGH. Zajmuje się polityką publiczną. Ostatnio wydał książkę „Polityka publiczna w Polsce: kultura, społeczeństwo, rozwój" (2021) oraz drugie wydanie książki „Polski umysł na rozdrożu" (2022)

Skąd tyle przemocy w polskiej polityce ostatnich lat? Czy to historyczny regres? Dlaczego doszło do zabójstwa prezydenta Gdańska, ale także innych, mniej drastycznych form przemocy? W e-mailach rzekomo pochodzących ze skrzynki szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka była mowa o tym, aby „ładnie zaatakować" pewnego sędziego i określony sąd. Powstała cała struktura hejterska (tzw. farma trolli) szkalująca sędziów krytycznych wobec władzy. Podobną rolę zaczęła pełnić TVP. Jeden z prezydentów miast, wypowiadając się o konkurencie politycznym, domagał się, aby „urwać ręce, wyrwać im nóżki, przypalać, po prostu zabić".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tajemnice Wandy Rutkiewicz
społeczeństwo
Bezwarunkowej aborcji żąda mniejszość
Plus Minus
Jedyny taki stadion w Polsce ma się zmienić nie do poznania. Wojenna historia w tle
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Kościół dalej posługuje się retoryką abp. Głódzia
Plus Minus
Irena Lasota: Dlaczego Polska odwraca się od Gruzji?