Paweł Łepkowski: Joe Biden czy Donald Trump? Ameryka stoi przed fatalnym wyborem

Tegoroczne wybory prezydenckie w USA to jedna z najgorszych kampanii w historii. Amerykanie stoją przed fatalnym wyborem między dwoma seniorami, z których tak naprawdę żaden nie nadaje się już na przywódcę wolnego świata.

Publikacja: 21.04.2024 19:00

Donald Trump i Joe Biden

Donald Trump i Joe Biden

Foto: SPENCER PLATT / POOL / AFP, MANDEL NGAN / AFP

Amerykański Kongres przegłosował kolejny pakiet pomocowy dla Ukrainy. Od 2021 roku podatnicy amerykańscy przekazali na pomoc dla tego państwa łącznie blisko 200 mld dolarów. Najnowszy pakiet pomocowy obejmuje 60,84 mld dolarów na rozwiązanie konfliktu na Ukrainie, w tym 23 mld dolarów na uzupełnienie broni, amunicji i wzmocnienie obiektów obronnych; 26 mld dolarów dla Izraela, w tym 9,1 mld dolarów na potrzeby humanitarne i 8,12 mld dolarów dla regionu Azji południowo-wschodniej, w tym przede wszystkim Tajwanu.

Czy ktoś docenia amerykański wysiłek w Europie?

Demagodzy ze Starego Kontynentu dostrzegli jedynie to, że republikańscy kongresmeni ociągali się z podjęciem decyzji. Obwinili za to oczywiście Donalda Trumpa. Nikt jednak nie podjął się wyjaśnienia, jakie są przyczyny ekonomiczne i społeczne tej zwłoki. Nikt nie zagłębił się w argumentację republikańską i nie wyjaśnił, dlaczego duża część społeczeństwa nie chce dalszej pomocy finansowej dla Ukrainy. Nikt nie podjął się analizy, jak bardzo tego typu pakiety obciążają gospodarkę darczyńcy, jego zadłużenie, skąd w ogóle się te pieniądze biorą. Zdumiewa ignorancja, z jaką oczekuje się lekkości rozdawania czyjegoś majątku narodowego.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Ameryka przywraca nadzieję Ukraińcom i flance wschodniej

Ale mimo krytyki Ameryka nadal nieustannie pomaga, jak zwykle ratując Stary Kontynent przed sobą samym. Porównajmy tylko, jak pomogła UE, a jak USA.

Amerykański izolacjonizm w XXI wieku nie jest żadnym przejawem radykalizmu, ale wręcz przeciwnie, jest sposobem uświadomienia Europejczyków, że sami powinni rozwiązywać swoje problemy. Historycznie doktryna Monroe'a była zawsze ukłonem wobec europejskiej niezależności. Zakładała, że Stany Zjednoczone nie będę ingerować w konflikty na wschodniej półkuli, nie dlatego, że są obojętne na krzywdę innych, ale dlatego, że nie życzą sobie obcej ingerencji we własne problemy na półkuli zachodniej. Kto tego nie rozumie, wykazuje elementarną nieznajomość tego kraju, jego historii i kultury.

    W przyszłości historycy będą musieli znaleźć jakąś nazwę na czasy, w których obecnie żyjemy. Lata 20. XXI wieku zaczęły się pandemią, wojną w Ukrainie i eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie. Jak nazwać ten ponury czas? Myślę, że do opisu naszej rzeczywistości geopolitycznej najbardziej adekwatna będzie nazwa Druga Zimna Wojna. Świat jest znowu podzielony na dwa wrogie obozy: niekryjący swoich apetytów mocarstwowych reżim rosyjski, kierowany przez dyktatora, który przestał pozorować dotychczasową iluzję demokracji, oraz tzw. wolny świat, który niemal wymusza przywództwo Stanów Zjednoczonych. Problem tylko w tym, że od przyszłego roku tym krajem rządzić będzie albo starszy człowiek z objawami rozwijającej się demencji, albo nieprzewidywalny egocentryk. To kandydaci o najniższym stopniu wiarygodności w historii amerykańskiej prezydentury. Obaj są fatalną perspektywą nie tylko dla swojego kraju, ale także dla reszty świata.

Druga kadencja Bidena – wielki błąd demokratów

Tegoroczne wybór Joe Bidena w prawyborach Partii Demokratycznej jest w mojej opinii najpoważniejszym błędem tego ugrupowania od czasu poparcia secesji stanów amerykańskiego Południa na początku lat 60. XIX wieku.  Chyba nawet sam dr Kevin O'Connor, osobisty lekarz obecnego prezydenta USA, nie wierzy w to, że Joe Biden ma taki zapas sił fizycznych i umysłowych, żeby podołać kolejnym czterem latom w Białym Domu.

Czytaj więcej

Byli blisko, teraz krytykują. Republikanie, którzy nie popierają Trumpa

W czasie, kiedy my w Polsce z niepokojem spoglądamy w przyszłość, coraz częściej odmieniając słowo „wojna”, kiedy bezpieczeństwo naszego narodu jest najpoważniej zagrożone od 1939 roku, połowa Amerykanów rozważa wybranie na zwierzchnika sił zbrojnych USA coraz bardziej pogubionego starszego pana, który na spotkaniach wyborczych wita się ze ścianą, plącze wyrazy w bezsensownych lub niezrozumiałych zdaniach, błogosławi mikrofony, pokazując palcem puste miejsca, zwraca się do nieistniejących ludzi i coraz częściej przewraca się na schodach prowadzących na pokład Air Force One. To nie jest niesmaczna drwina ze zdrowia starszego człowieka, ani krytyka tego znakomitego i zasłużonego amerykańskiego męża stanu, którego pamiętam z czasów, gdy był pełnym werwy senatorem lub wiceprezydentem. Zwracam jedynie uwagę, że jego zdrowie wyraźnie szwankuje, co dowodzi, że prezydent Biden powinien udać się na zasłużoną emeryturę.

Mój niepokój  budzi, że Amerykanie tylko pozornie będą wybierać między Bidenem i Trumpem. Dlaczego? Ponieważ w przypadku ponownego wyboru Joe Biden będzie musiał wcześniej czy później zrezygnować z urzędu. Wtedy odda władzę nad państwem, siłami zbrojnymi i amerykańskim arsenałem wojennym wiceprezydent Kamali Harris, prawniczce z jamajsko-hinduskiej rodziny imigranckiej, która – przy całym szacunku dla jej osiągnięć zawodowych – nie ma żadnego doświadczenia w sprawach międzynarodowych i w polityce obronnej. Nim została senatorem USA, była jedynie prokuratorem generalnym stanu Kalifornia. Oczywiście, można powiedzieć, że Harry Truman też nie miał takiego doświadczenia, kiedy niespodziewanie został zaprzysiężony na prezydenta USA po śmierci Franklina D. Roosevelta 12 kwietnia 1945 roku. Ale w tamtym czasie amerykańskie siły zbrojne miały w pełni ukształtowaną strukturę organizacyjną dowodzenia na froncie europejskim i pacyficznym. Rola prezydenta w całym tym procesie wojennym ograniczała się jedynie do zatwierdzania tak ważnych decyzji jak choćby pierwsze w historii użycie broni atomowej.

Amerykański izolacjonizm w XXI wieku nie jest żadnym przejawem radykalizmu, ale wręcz przeciwnie, jest sposobem uświadomienia Europejczyków, że sami powinni rozwiązywać swoje problemy. Historycznie doktryna Monroe była zawsze ukłonem wobec europejskiej niezależności

Przez brak doświadczenia pani Harris znajdzie się w otoczeniu koterii, które łatwo będą wywierać na nią wpływ. W supermocarstwie nuklearnym to może budzić poważny niepokój.

Kto zapamięta kody atomowe?

Czy starszy człowiek, u którego widoczne są już wyraźne kłopoty związane z koncentracją i pamięcią, będzie w stanie decydować o użyciu arsenału nuklearnego? Jego rówieśnicy w podobnym stanie zdrowia tracą prawo do prowadzenia pojazdów mechanicznych, odchodzą na emeryturę, cieszą się jesienią życia w ogrodzie z wnukami, a nie intensywnie pracują 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu.

To samo zresztą dotyczy Donalda Trumpa. Wybierając Joe Bidena, Amerykanie oddaliby tak naprawdę głos na Kamalę Harris, czyli wielką niewiadomą polityki amerykańskiej. W jednym z najważniejszych okresów w historii świata ster największego supermocarstwa na naszej planecie zostałby powierzony osobie z naprawdę niewielkim doświadczeniem ministerialnym, że o funkcji głównodowodzącego nie wspomnę.  

W czasie, kiedy my w Polsce z niepokojem spoglądamy w przyszłość, coraz częściej odmieniając słowo „wojna”, kiedy bezpieczeństwo naszego narodu jest najpoważniej zagrożone od 1939 roku, połowa Amerykanów rozważa wybranie na zwierzchnika sił zbrojnych USA coraz bardziej pogubionego starszego pana, który na spotkaniach wyborczych wita się ze ścianą oraz coraz częściej przewraca się na schodach prowadzących na pokład Air Force One.

Z kolei wybierając Donalda Trumpa, Amerykanie zagłosowaliby na zakulisowe rządy Ivanki Trump i całego klanu rodzinnego Trumpów. 77-letni Donald Trump nadal jest w znakomitej kondycji fizycznej i intelektualnej, ale to nie oznacza, że się nie starzeje – ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Żyjemy w czasach, kiedy otoczeniu prezydenta nie uda się już ukryć jego chorób i ograniczeń. Już w latach 80. ubiegłego wieku ledwo udawało się to najbliższym współpracownikom Ronalda Reagana. Dziwne zachowania i wypowiedzi Reagana tłumaczono wstrząsem po zamachu z 30 marca 1981 roku. Prezydent miewał kłopoty z tzw. pamięcią krótką. Myliły mu się daty, bywało, że nie poznawał starych dobrych znajomych. W miarę upływu lat zapominał nazwiska swoich dawnych przyjaciół i nawet mylił imiona synów. Częściej koncentrował uwagę na rzeczach nieistotnych, zagadnieniach sprzed lat, kiedy był jeszcze gubernatorem Kalifornii. Bywało, że w większym gronie robił wrażenie zdezorientowanego i wyłączonego z dyskusji, co tłumaczono jego problemami ze słuchem. Zbliżając się do końca prezydentury, delikatnie dziecinniał. Coraz bardziej traktował swoją żonę Nancy niemal jako matkę i jedyną zaufaną opiekunkę. Po zakończeniu drugiej kadencji prezydenckiej problemy neurologiczne Reagana pogłębił poważny upadek z konia w lipcu 1989 r., który przyczynił się zapewne do rozwoju pogłębiającej się demencji.

Głupi żart czy świetny chwyt wyborczy?

Jednym z takich przejawów braku kontroli nad sobą były coraz liczniejsze wpadki prezydenta Reagana. 11 sierpnia 1984 roku, podczas próby mikrofonu przed nagraniem radiowym w stacji NPR, Reagan niespodziewanie zażartował: „Moi rodacy Amerykanie, mam przyjemność dzisiaj wam powiedzieć, że podpisałem ustawę, która zdelegalizowała Rosję na zawsze. Za pięć minut zaczniemy bombardowanie”. Taśma z tą wypowiedzią wyciekła dopiero jakiś czas później. Europejskie elity oburzały się ponurym dowcipem Reagana, ale na szczęście Amerykanom przypadł do gustu. W tym samym roku Ronald Reagan odniósł największe zwycięstwo w historii amerykańskich wyborów prezydenckich, zdobywając aż 525 głosów elektorskich. Jego przeciwnik, były demokratyczny wiceprezydent Walter Mondale, zdobył ich jedynie 13.  

Chyba nawet sam dr Kevin O'Connor, osobisty lekarz obecnego prezydenta USA, nie wierzy w to, że Joe Biden ma taki zapas sił fizycznych i umysłowych, żeby podołać kolejnym czterem latom w Białym Domu 

Dlaczego wspominam o tym radiowym żarcie 40. prezydenta USA? Dlatego, że wielu z nas oburzało się niedawno wypowiedzią Donalda Trumpa, że będzie zachęcał Rosję do zaatakowania członków NATO niewywiązujących się ze swoich zobowiązań sojuszniczych. Podobnie jak wtedy, tak i teraz tego typu wypowiedź nie jest skierowana do nas w Europie, tylko do elektoratu amerykańskiego. Tak się zdobywa głosy niezdecydowanych. Po fali oburzenia, które przetoczyło się niczym huragan przez Europę, przyszło otrzeźwienie i… cud budżetowy, Nagle, w ciągu zaledwie kilku dni, okazało się, że malkontenci zwiększyli wydatki na swoją obronność do 2 proc. PKB. Jedno zdanie, niezależnie od tego, czy mądre, czy głupie, okazało się lepsze dla obronności Europy niż tysiące słów czytanych w uniesieniu z telepromptera przez konkurenta politycznego.

Należy przy tym podkreślić, że Donald Trump nigdy nie wyartykułował chęci likwidacji NATO. Nigdy też nie powiedział, że USA pod jego rządami nie będą bronić Polski. To konfabulacja nierzetelnego dziennikarstwa, której zaprzecza wiele wypowiedzi prezydenta Trumpa na temat wspierania NATO. Warto tu choćby wspomnieć wypowiedź z 12 lipca 2018 roku w Estonii, kiedy oświadczył po spotkaniu przedstawicieli państw członkowskich sojuszu, że „zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w NATO jest i pozostanie bardzo silne”.

Komentarze
Orędzie Hołowni. Gdzie Duda i Tusk się biją, tam marszałek chce skorzystać
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Orędzie Andrzeja Dudy. Prezydent patrzy na UE oczyma PiS
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Czy Tusk i Kaczyński zmienią wybory do PE w referendum o przyszłości Unii?
Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier Kaszub zrozumiał Ślązaków
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił