Dinozaury dobite przez mikroby

Jednym z podstawowych elementów wpływających na bieg ewolucji czy nawet rozwoju społeczeństw jest przypadek. Ślepy traf, wypadkowa naturalnych katastrof, ludzkiej głupoty, uwarunkowań genetycznych

Aktualizacja: 25.10.2008 08:29 Publikacja: 25.10.2008 02:55

Dinozaury dobite przez mikroby

Foto: Corbis

Jednym z najzabawniejszych żartów rysunkowych na temat osiągnięć intelektualnych naszych przodków jest obrazek duńskiego rysownika Wernera Wejpa-Olsena. Przedstawia dwóch badaczy oglądających naskalne malowidła. Widnieją na nich jelenie, przypominające te z jaskini Lascaux. Tuż za zwierzakami pędzą jednak czołgi. Jeden z naukowców mówi: „Najwyraźniej byli nieco bardziej zaawansowani niż sądziliśmy”.

Takie stwierdzenie można odnieść do naszych kuzynów – neandertalczyków. Do tej pory sądzono, że wymarli, bo nie wytrzymali konkurencji ze strony przedstawicieli gatunku homo sapiens, który dysponował lepszymi narzędziami krzemiennymi umożliwiającymi wydajniejsze zdobywanie pożywienia. Jednak pod koniec sierpnia na łamach „Journal of Human Evolution” ukazała się przełomowa praca, dowodząca, że neandertalskie odłupki nie były wcale gorsze od narzędzi preferowanych przez naszych bezpośrednich przodków. Co zatem spowodowało zagładę neandertalczyków?

W myśl teorii ewolucji generalnie przeżywają i wydają na świat potomstwo osobniki lepiej przystosowane do panujących aktualnie warunków. Jednak w starciu neandertalczyk kontra homo sapiens nie wiadomo, na czym polegała przewaga jednego gatunku nad drugim. Choć założenia Darwina są niepodważalne, dziś wiemy coś, co nie było oczywiste w jego czasach. Ewolucja nie zawsze przebiega liniowo. Bywa, że jedno dramatyczne zdarzenie, na przykład epidemia czy kosmiczna katastrofa, całkowicie zmienia układ sił w przyrodzie. Postrzeganie historii świata jako nieustannej walki starego z nowym, mniej zaawansowanego z hi-techem, człowieka z przyrodą, kapitalizmu z socjalizmem mamy już na szczęście za sobą.

Historia pokazuje bowiem, że jednym z podstawowych elementów wpływających na bieg ewolucji czy nawet rozwoju społeczeństw jest przypadek. Ślepy traf, wypadkowa naturalnych katastrof, ludzkiej głupoty, uwarunkowań genetycznych.

[srodtytul]Siarkowodór i dezynteria[/srodtytul]

Weźmy na przykład kwestię wielkich wymierań. W dziejach naszej planety było ich wiele, ale niewątpliwie najdotkliwsze z nich nawiedziło Ziemię ok. 250 milionów lat temu, na przełomie er: permu i triasu. Mogło wówczas wyginąć nawet ponad 90 proc. ziemskiego życia. Zagłada spotkała przede wszystkim organizmy morskie: promienice, koralowce, ramienionogi, ślimaki, amonity. Nie wymarły one jednak, bo pojawiły się nowe doskonalsze gatunki stworzeń. Według Catherine Powers z University of Southern California wszystko zaczęło się od gigantycznych erupcji wulkanicznych, podczas których do atmosfery dostały się ogromne ilości dwutlenku węgla oraz metanu, co spowodowało efekt cieplarniany. Coraz gorętsze wody oceanów straciły częściowo swoją zdolność do zatrzymywania tlenu. Wtedy produkowany przez bakterie beztlenowe i zalegający zazwyczaj na dnie mórz toksyczny gaz – siarkowódor – przemieścił się bliżej powierzchni. Jego obecność w wodzie spowodowała holokaust morskich stworzeń, a kiedy uwolnił się do atmosfery, wybił zdecydowaną większość lądowych form życia. Na dodatek uszkodził powłokę ozonową naszej planety, co także miało zabójczy wpływ na ziemskie organizmy. Jak twierdzą niektórzy naukowcy, w Antarktydę mógł uderzyć jeszcze gigantyczny meteoryt.

Podobna katastrofa miała miejsce blisko 200 milionów lat później, na przełomie kredy i trzeciorzędu. Jej najsłynniejszymi ofiarami są dinozaury, ale zagłada dosięgała w tym czasie i gady morskie – plezjozaury oraz latające pterozaury, a także morskie otwornice, znaczną część roślin. O mały włos, a wyginęłyby wówczas i ssaki. Jak pisze w jednej ze swoich książek paleontolog prof. Peter D. Ward z 11 żyjących przed 65 milionami lat gatunków torbaczy przetrwał tylko jeden. Podobnie rzecz się miała z łożyskowcami, od których pochodzimy. Przyczyną tej katastrofy było albo uderzenie wielkiego meteorytu w meksykański półwysep Jukatan, albo, jak twierdzą ostatnio niektórzy badacze, wielkie erupcje wulkaniczne w Indiach.

W myśl tych teorii tyranozaur i jego pobratymcy nie wyginęli dlatego, że byli ewolucyjnie niedostosowani czy głupsi, lecz po prostu doszło do gwałtownej zmiany warunków panujących na naszej planecie.

Wspominany już Peter D. Ward w swojej książce „Tajemnica epoki lodowcowej. Dlaczego wymarły mamuty” pisze, że na skutek katastrofy sprzed 65 milionów lat jeden świat się skończył i zarazem inny narodził. „Zmianie uległy klimaty, ciepłe okolice stały się zimnymi, suche – mokrymi. Ocalały tylko najbardziej odporne gatunki roślin, wszystkie inne zapadły się w śmiertelnie zimne bagna”. Pożary lasów, kwaśne deszcze, znaczny spadek średnich temperatur – to wszystko sprawiło, że na Ziemi wyginęło 70 proc. organizmów, w tym te największe. Górną granicą wagi miało być według różnych szacunków od 25 do 40 kilogramów. Dlatego najmniejsze dinozaury przetrwały. Ich bezpośrednimi potomkami są ptaki.

Jednak jak dowodzą w opublikowanej pod koniec ubiegłego roku książce „What Bugged the Dinosaurs?” George i Roberta Poinar, dinozaury zostały ostatecznie pokonane przez insekty, a nie przez zmiany klimatu. Autorzy zauważyli, że wymarcie gigantycznych gadów zbiegło się w czasie z rozpowszechnieniem się na Ziem roślin kwitnących. Nie byłoby to możliwe bez powiększenia populacji zapylających je owadów, które z pewnością roznosiły wiele nowych chorób niedotykających wcześniej dinozaurów.

– Nie sugerujemy, że insekty są głównymi zabójcami tych zwierząt. Inne katastrofy także miały w tym swój udział – mówi George Poinar. Według niego owady dokończyły proces zapoczątkowany przez uderzenie asteroidy lub/i erupcje wulkaniczne. Dowodem potwierdzającym teorię uczonego są badania zachowanych w bursztynie owadów sprzed ok. 65 milionów lat. We wnętrznościach jednego z nich Poinar znalazł patogen powodujący leiszmaniozę. To bardzo groźna choroba atakująca ludzi oraz gady. Inny badany przez niego pradawny insekt przenosił malarię. Natomiast w odchodach dinozaurów uczeni znaleźli pasożyty wywołujące dezynterie. – Odizolowane, osłabione dinozaury stado po stadzie mogły być sukcesywnie wykańczane przez choroby, tak jak wtedy, gdy ptasia malaria doprowadziła do zagłady mieszkających na Hawajach hawajek (niewielkich ptaszków z rzędu wróblowatych, przyp. red) – mówi Poinar.

[srodtytul]Legiony złożone chorobą[/srodtytul]

Decydującą rolę chorób w dziejach świata zaczyna doceniać ostatnio coraz więcej naukowców. Czy historia Imperium Rzymskiego potoczyłaby się inaczej, gdyby nie zaraza, która pierwszy raz zaatakowała legionistów w 165 roku n.e.? Żołnierze zetknęli się z nią podczas walk na Wschodzie i rozprzestrzenili na terenie całego cesarstwa. Do dziś nie wiadomo, co to było za schorzenie. Michael B.A. Osborne, autor książki „Wirusy, plagi i dzieje ludzkości”, twierdzi, że odra, natomiast Christine A. Smith z Loyola University opowiada się za dżumą. Jedno jest pewne, choroba przez co najmniej kilkadziesiąt lat grasowała na terenie imperium. Jak odnotował historyk Kasjusz Dion, codziennie zabijała w Rzymie 2 tysiące osób. W sumie liczbę jej ofiar ocenia się na 5 milionów istnień, co mogło oznaczać ok. 5 – 7 proc. mieszkańców tego państwa.

Uczeni sądzili do niedawna, że śmiertelne żniwo choroba zbierała głównie w dużych miastach basenu Morza Śródziemnego. Jednak zupełnie nowe światło na tę kwestę rzuciły badania masowego grobu odkrytego w 2005 roku w brytyjskim Gloucester. Wrzucono do niego bez ładu i składu 91 ciał mężczyzn, kobiet oraz dzieci. Szczątki nie nosiły śladów urazów, a pośpiech, z jakim je grzebano, dowodzi, że uważano je za potencjalnie niebezpieczne. W opublikowanym kilka miesięcy temu raporcie z wykopalisk archeolodzy twierdzą, że w grobie złożono ofiary epidemii z drugiej połowy II wieku n.e. W czasach swego rozkwitu Glevum, bo tak starożytni nazywali Gloucester, liczyło góra kilka tysięcy mieszkańców. Zaraza była więc obecna i w mniejszych ośrodkach położonych na obrzeżach imperium. Dzięki temu wiadomo, że poddawane wielokrotnie w wątpliwość histeryczne opisy tej antycznej epidemii są wiarygodne.

Jej konsekwencje nawet dziś trudno oszacować. Jeśli się przyjrzymy bliżej wydarzeniom tamtych czasów, stanie się jasne, że to osłabienie rzymskiej armii, a nie siła germańskich plemion, miało decydujący wpływ na niekorzystne dla imperium zakończenie wojen markomańskich w 180 r. Wiele wskazuje zatem na to, że gdyby nie zaraza, rzymskie legiony na stałe znalazłyby się za linią Dunaju.

[srodtytul]Ospa pomaga konkwistadorom[/srodtytul]

Podobnie zresztą rzecz się miała z podbojem ziem azteckich w Meksyku. Przez wiele lat wmawiano nam w szkołach, że Hiszpanie odnieśli sukces, bo właściwie wykorzystali waśnie między rdzennymi mieszkańcami Nowego Świata, Ferdynand Cortez został wzięty za boga, a Indianie bali się koni. Ale czy naprawdę tak było? Niekoniecznie – twierdzi Michael A. Osborne. Nawet po przybyciu posiłków Cortez miał pod swą komendą niespełna 1000 osób, a miejscowych wojowników było co najmniej kilkadziesiąt razy więcej. Według Osborne’a Hiszpanie po prostu skorzystali z epidemii przywleczonej przez siebie ospy, która wybuchła w azteckiej stolicy – Tenochtitlan. Ulice zamieszkanej przez ok. 50 tys. osób metropolii zapełniły się trupami do tego stopnia, że nie miał kto sprzątać zwłok. Jak podaje Osborne, w sumie umarły 3 miliony mieszkańców Meksyku, co daje 30 procent jego wszystkich mieszkańców.

Dane te mogą być jednak niedoszacowane. Rdzenni mieszkańcy Nowego Świata byli wyjątkowo podatni na ospę, bo wcześniej nie mieli z nią kontaktu i nie wykształcili odporności. Jared Diamond, w książce „Strzelby, zarazki, maszyny” pisze, że na skutek epidemii ospy mogło umrzeć nawet 95 procent Indian. Ostrożniejsze szacunki podają 80 procent.

Przesada? Chyba nie. Najświeższym i zarazem niezwykle dobitnym potwierdzeniem tych założeń są opublikowane pod koniec sierpnia ustalenia zespołu prof. Mike’a Heckenbergera z University of Florida. Jak ustalili ci badacze, na terenie brazylijskiego stanu Mato Grosso, uważanego za „dziewiczy” oraz „nietknięty przez cywilizację” w czasach poprzedzających przybycie Europejczyków rozwijała się potężna, doskonale zorganizowana cywilizacja miejska, której metropolie można porównać z ówczesnymi miastami Starego Świata.

Pierwsze doniesienia na jej temat zostały ujawnione pięć lat temu, jednak najnowsze dane są wprost zdumiewające. W latach 1250 – 1650 w Amazonii istniały doskonale zorganizowane organizmy państwowe. Wszystkie metropolie wyglądały podobnie: miały mury obronne, ich centrum stanowił plac, do którego wiodła ceremonialna droga, a jej położenie było skorelowane z miejscem padania promieni słońca podczas letniego przesilenia. Prof. Heckenberger sądzi, że mieszkańcy tych miast wymarli właśnie na skutek chorób przywleczonych ze Starego Świata.

[srodtytul]Napoleon i febra[/srodtytul]

Co ciekawe, Europejczycy także padli ofiarą epidemii, na którą nie zyskali wcześniej odporności. Napoleon planował rozszerzenie swego imperium o tereny położone na północ od francuskich kolonii w Luizjanie. Bazą wypadową cesarskich wojsk miało być dzisiejsze południe Stanów Zjednoczonych oraz Karaiby. Tereny te zostały skolonizowane przede wszystkim dzięki niewolnikom z Afryki.

Kiedy w 1801 roku na Haiti wybuchło murzyńskie powstanie, cesarz wysłał korpus ekspedycyjny. W ciągu kilku miesięcy od przybycia na żółtą febrę zmarło 27 tysięcy francuskich żołnierzy. Większości Afrykańczyków nic się nie stało, bo byli na nią odporni. (Żółta febra pochodziła z Afryki). W ten sposób Haiti wyzwoliło się spod francuskiej kontroli, a Napoleon zdruzgotany utratą swych żołnierzy zrezygnował z dalszych podbojów Nowego Świata. Sprzedał Luizjanę Stanom Zjednoczonym i skoncentrował się na swych europejskich kampaniach.

Czy także wirus lub śmiercionośna bakteria mogą odpowiadać za zagładę neandertalczyków? W świetle ostatnich doniesień teza ta wydaje się dość prawdopodobna. W zeszłym roku obalono teorię, według której mogli wymrzeć na skutek wielkiego ochłodzenia klimatu, jakie ok. 30 tys. lat temu dotknęło zajmowane przez nich obszary Europy. Jak więc wyjaśnić fakt, że wymarli niedługo po dotarciu na nasz kontynent pierwszych przedstawicieli gatunku homo sapiens? Przybysze mogli przynieść jakąś epidemię, ale nowy, śmiercionośny zarazek mógł też powstać na skutek przypadkowej mutacji mikroba od dawna znanego neandertalczykom.

Jedno jest pewne – neandertalczycy nie byli przygłupimi małpoludami, które uległy sile intelektu homo sapiens. Rozwiązania zagadki ich zniknięcia trzeba szukać dalej.

Jednym z najzabawniejszych żartów rysunkowych na temat osiągnięć intelektualnych naszych przodków jest obrazek duńskiego rysownika Wernera Wejpa-Olsena. Przedstawia dwóch badaczy oglądających naskalne malowidła. Widnieją na nich jelenie, przypominające te z jaskini Lascaux. Tuż za zwierzakami pędzą jednak czołgi. Jeden z naukowców mówi: „Najwyraźniej byli nieco bardziej zaawansowani niż sądziliśmy”.

Takie stwierdzenie można odnieść do naszych kuzynów – neandertalczyków. Do tej pory sądzono, że wymarli, bo nie wytrzymali konkurencji ze strony przedstawicieli gatunku homo sapiens, który dysponował lepszymi narzędziami krzemiennymi umożliwiającymi wydajniejsze zdobywanie pożywienia. Jednak pod koniec sierpnia na łamach „Journal of Human Evolution” ukazała się przełomowa praca, dowodząca, że neandertalskie odłupki nie były wcale gorsze od narzędzi preferowanych przez naszych bezpośrednich przodków. Co zatem spowodowało zagładę neandertalczyków?

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Czy mężczyźni wymyślą się na nowo
Plus Minus
Demograf: Czeka nas półwiecze rządów pań
Plus Minus
Historia ludowa czy ludożercza. Matka Boska z Bardo kontra szeptuchy
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Abp Wojda nie zaskakuje. Niestety
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Wygoda bez kompromisów. Jak sport podbił świat mody