A co z ambicjami zawodowymi i zagrożeniem, że gdy już odchowają dzieci (i stracą dopłaty), nie będą miały kwalifikacji, by wrócić na rynek pracy, nie wspominając o zapewnieniu sobie emerytury z ZUS?

Tak to może wyglądać z perspektywy dobrze wykształconych, przebojowych mieszkanek dużych miast. Inna jest perspektywa kobiet, które nie mają atrakcyjnych kwalifikacji i mieszkają w regionach o wysokim bezrobociu. Pokazał ją raport badaczki z Uniwersytetu Wrocławskiego, która przed czterema laty zatrudniła się w fabryce elektroniki w jednej ze specjalnych stref ekonomicznych. Większość pracowników stanowiły tam kobiety. Zatrudnione na umowy tymczasowe (w 2012 r. o stałą pracę było trudno), pracowały za minimalne stawki, na trzy zmiany, z bezpłatnymi nadgodzinami i w warunkach jak z obozu pracy.

Kobiety, które zarabiały tam na utrzymanie, rzadko widywały dzieci, pewnie więc z ulgą rzuciły to zajęcie. Dzieci na tym powinny skorzystać, a wraz z nimi my wszyscy. Jest bowiem szansa, że dorośnie pokolenie wychowywane przez mniej zaganiane i sfrustrowane matki.

Część firm przejściowo może mieć problemy kadrowe, ale odpływ tanich pracownic będzie zachętą do automatyzacji, co zwiększy szansę na oczekiwane ożywienie inwestycji... Liczę też na to, że część kobiet za jakiś czas będzie chciała wrócić do pracy, choć już na lepszych warunkach. W obecnej sytuacji demograficznej pracodawcy powinni iść im na rękę i na większą skalę zacząć stosować elastyczne formy pracy, w tym dzielone etaty. Warto też zawczasu pomyśleć o programach, które ułatwią kobietom powrót na rynek pracy, a może też pomogą rozbudzić ich zawodowe ambicje.