Także w tej kategorii nadrabiamy zaległości wobec Zachodu, choć tam statystyki dowodzą, że w lepszych czasach liczba upadłości konsumenckich spada. W USA rekord dekady padł w 2010 r., gdy ich liczba przekroczyła 1,5 mln – niemal 5 na 1000 mieszkańców. Potem, wraz z poprawą w gospodarce, malała jesienią 2016 r. do niespełna 2,5. W Polsce ten wskaźnik wynosi zaledwie 0,11.

Nie wynika to z naszej przezorności ani konsumenckiego sprytu (smart consumption). Powód jest prostszy: choć liczba osób niewypłacalnych sięga w Polsce od 300 tys. do 600 tys., odkrywamy dopiero możliwości nowych przepisów o upadłości konsumenckiej. Ich dalsza liberalizacja może sprawić, że upadłości przybędzie.

Ryzyko zwiększa niewielka skłonność do oszczędzania, która w 2016 r. zmalała, jak wynika z danych Fundacji Kronenberga. Według jej badania, choć 70 proc. Polaków podziela pogląd, iż warto oszczędzać, to tylko 13 proc. robi to regularnie. Co więcej, w ubiegłym roku znów zwiększyła się (po spadku w 2015 r.) grupa osób, które wydają wszystko na bieżące potrzeby – do ponad 40 proc. W takiej sytuacji łatwo wpaść w spiralę długów w razie losowego wypadku, gdy ratunkiem może być upadłość konsumencka.

Warto jednak zadbać, by nie sięgać po nią co dziesięć lat. W krajach, które praktykę upadłości konsumenckich mają od dawna, działa rozbudowany system analiz i poradnictwa dla bankrutów, by pomóc im uniknąć ponownej pułapki zadłużenia. Trudniej o to, gdy ktoś nie nasiąkał w dzieciństwie skłonnością do oszczędzania – w domu czy szkole. W domach różnie z tym bywa, więc przy okazji reformy edukacji dobrze byłoby zadbać też o element edukacji finansowej. Tak by kolejne pokolenia miały nie tylko konsumencki, ale także finansowy spryt.