Po nieoficjalnym szczycie UE w Bratysławie: Debata o Unii wyniesiona poza Brukselę

Szczyt 27 przywódców UE w Bratysławie miał być pokazem unijnej jedności po Brexicie. Polska może na tym skorzystać.

Aktualizacja: 16.09.2016 22:03 Publikacja: 16.09.2016 21:56

Po nieoficjalnym szczycie UE w Bratysławie: Debata o Unii wyniesiona poza Brukselę

Foto: AFP

Grupa Wyszehradzka chce więcej władzy dla stolic narodowych kosztem Brukseli. Na razie jedynym tego przejawem jest przeniesienie niektórych unijnych szczytów. Od momentu wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego w grudniu 2009 roku, który powoływał stałego przewodniczącego Rady Europejskiej (jest nim teraz Donald Tusk), wszystkie spotkania przywódców UE odbywały się w Brukseli. Teraz wiadomo już, że przez najbliższe miesiące nad przyszłością Unii szefowie państw i rządów będą się zastanawiać poza Brukselą. W piątek była to Bratysława, na początku 2017 roku będzie to Malta, a w marcu 2017 — Rzym.

Czy inna sceneria natchnie polityków optymizmem? W Bratysławie znów słowo kryzys odmieniano przez wszystkie możliwe przypadki. Już wiadomo, że na wielkie wizje nie ma co liczyć: nikt ich nie ma na podorędziu, ale też nikt chyba nie czuje potrzeby ich realizowania. Jak powiedział premier Holandii Mark Rutte, problemem UE nie jest brak decyzji, ale to że nie są wprowadzane w życie.
W stolicy Słowacji zresztą takich decyzji nie można było podjąć, podobnie jak nie będzie ich można podjąć w stolicach Malty, czy Włoch. Bo te szczyty mają charakter nieformalny i gromadzą przywódców tylko 27 państw, bez Wielkiej Brytanii. A dopóki Zjednoczone Królestwo jest członkiem UE, dopóty jego głosi musi być uwzględniany. Narady bez Brytyjczyków docelowo staną się zapewne spotkaniami poświęconymi strategii negocjacyjnej Brukseli z Londynem. Premiera Theresa May wniosku o wystąpienie z UE jeszcze jednak nie złożyła, więc i o strategii nie ma co dyskutować. Spotkanie w Bratysławie miał być więc tylko pokazem jedności i deklaracją przetrwania. I jako takie na pewno było potrzebne.

Co z tego pokazu jedności wynika? Po raz pierwszy od 2012 roku przywódcy Niemiec i Francji poprowadzili wspólną konferencję prasową. Nie dołączył do nich jednak premier Włoch, bo on się ze wspólnymi wnioskami ze szczytu nie zgodził. Matteo Renzi powiedział, że nie będzie udawał jedności tam gdzie jej nie ma. A nie ma jej w dwóch najważniejszych dla Rzymu sprawach: reguł budżetowych w strefie euro i migracji.

W tej pierwszej Renzi chciałby nie tylko dyscyplinowania Południa Europy, ale też skłonienia Niemiec do zmniejszenia nadwyżki handlowej, co miałoby przynieść więcej równowagi w strefie euro. O tym w Bratysławie dyskusji nie było, bo trudno znaleźć rozwiązanie tego egzystencjalnego dylematu. Drugi temat, migracja, był jak najbardziej obecny, bo to problem bardzo dziś dotykający Europejczyków, a więc i ważny dla ich przywódców. Tyle że modny teraz postulat lepszej ochrony granic zewnętrznych, bardzo zresztą od początku promowany przez Tuska oraz przez Grupę Wyszehradzką, Włochom niewiele pomoże. Płot można postawić na granicy lądowej, ale nikt nie stworzy skutecznej blokady na Morzu Śródziemnym. Renzi chciałby umów z państwami Afryki Północnej, na wzór tego podpisanego z Turcją, która za unijne pieniądze, obietnicę zniesienia wiz i inne korzyści, powstrzymuje migrantów przed podróżami do Europy. Reszta przywódców teoretycznie też uważa, że to niezły pomysł, ale planów konkretnych umów na razie nie ma. Jedyne, co w Bratysławie ustalono, to pomoc finansowa i wysłanie personelu granicznego do Bułgarii, która doświadcza teraz na swoich granicach zwiększonej presji migracyjnej.

Z punktu widzenia polskiego rządu szczyt w Bratysławie można uznać za umiarkowany sukces. W przygotowaniach do tego wydarzenia głos Grupy Wyszehradzkiej wybrzmiał mocno i nawet tacy zwolennicy dzielenia się uchodźcami, jak Angela Merkel, czy Jean-Claude Juncker, łagodnie zmieniają front. Wiedzą, że na siłę imigrantów na wschód Europy nie wyślą, a w obliczu Brexitu głębokie konflikty wewnątrz UE nikomu się nie opłacają.

Innym priorytetem Unii ma być walka z terroryzmem - w Polsce takiego zagrożenia nie ma, ale tradycyjnie popieramy wszystkie unijne pomysły dzielenia się informacjami wywiadowczymi, czy zwiększania kontroli na granicach zewnętrznych, jeśli tylko ma to pomóc w zachowaniu strefy Schengen. Miło dla polskiego ucha brzmi także zapowiedź budowania zdolności obronnych UE. Nawet jeśli jest ona ciągle mglista, to zawsze można ją uznać za realizację tradycyjnego polskiego postulatu.

Bratysława ma być początkiem, tutaj przedstawiono mapę drogową. Finałem tego kilkumiesięcznego procesu będzie szczyt w Rzymie, w marcu 2017 roku. Takie skrócenie perspektywy automatycznie obniża poziom ambicji. Trudno przez pół roku przygotować np. projekt zmian traktatowych, czego chciałaby Polska. Trudno też o wyraziste pomysły, bo te zawsze budzą kontrowersje. A nikt ich nie chce w roku wyborczym w dwóch najważniejszych państwach UE: Niemczech i Francji. Dlatego zapewne sam proces bratysławski, jak chciałby o tym mówić premier Słowacji, będzie bardziej ćwiczeniem z zakresu public relations, niż znaczącą inicjatywą polityczną. Na więcej trzeba jeszcze poczekać.

Grupa Wyszehradzka chce więcej władzy dla stolic narodowych kosztem Brukseli. Na razie jedynym tego przejawem jest przeniesienie niektórych unijnych szczytów. Od momentu wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego w grudniu 2009 roku, który powoływał stałego przewodniczącego Rady Europejskiej (jest nim teraz Donald Tusk), wszystkie spotkania przywódców UE odbywały się w Brukseli. Teraz wiadomo już, że przez najbliższe miesiące nad przyszłością Unii szefowie państw i rządów będą się zastanawiać poza Brukselą. W piątek była to Bratysława, na początku 2017 roku będzie to Malta, a w marcu 2017 — Rzym.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 786