O to zabiega w Ankarze w poniedziałek kanclerz Angela Merkel. – Bez Turcji czy wbrew niej nie ma mowy o rozwiązaniu kryzysu związanego z napływem uchodźców, a także jego przyczyn – przekonuje „Rz" Kai-Olaf Lang z rządowego think tanku Wissenschaft und Politik. Stąd takie natężenie kontaktów pomiędzy Berlinem a Ankarą. W październiku, na tydzień przed wyborami parlamentarnymi w Turcji, była tam szefowa niemieckiego rządu, a w styczniu miały miejsce pierwsze w historii niemiecko-tureckie konsultacje międzyrządowe. Po drodze był jeszcze szczyt UE–Turcja.
Prezydent Recep Tayyip Erdogan czuje się w nowej sytuacji zrozumiany, dowartościowany i gotów nie tylko do przyjęcia z Brukseli 3 mld euro na poprawę bytu uchodźców w Turcji. Zdaje sobie sprawę, że jest to doskonała okazja do wynegocjowania lepszych warunków zbliżenia z Europą. Zwłaszcza z Niemcami, w imieniu których Angela Merkel nieraz powtarzała w przeszłości, że Turcja może liczyć co najwyżej na status „uprzywilejowanego partnerstwa" z UE. Członkostwo schodzi w obecnych warunkach na dalszy plan, ale negocjacje akcesyjne ruszyły z miejsca po latach zastoju. – Berlin uczyni wszystko, aby nie dać pretekstu do interpretacji swego stanowiska w sprawie perspektyw członkostwa Turcji jako jednoznacznie negatywnego – mówi Kai-Olaf Lang.
Ankara taką postawę docenia bardzo, o czym mogą świadczyć słowa premiera Ahmeta Davutoglu w czasie niedawnego pobytu w Berlinie, kiedy mówił o zasługach pani kanclerz dla ludzkości, które będzie można docenić dopiero za 15 lub 20 lat. Miał na myśli decyzję o otwarciu granic dla uchodźców pod koniec lata ubiegłego roku.
W sumie wychodzi jednak na to, że ani UE, ani Niemcy nie mają Turcji nic do zaoferowania prócz pieniędzy. Może z wyjątkiem ograniczonej liberalizacji reżimu wizowego dla obywateli Turcji. Ankara chce jednak ich zniesienia.
Bruksela obiecała już, że nastąpi to w tym roku, pod warunkiem jednak, że Turcja zgodzi się na przyjmowanie osób, które w nielegalny sposób dostały się do Europy, skąd zostaną odesłane. – Nawet całkowitego zniesienia wiz dla obywateli tureckich nikt w Turcji nie jest gotów traktować jako ustępstwa ze strony Brukseli – mówi „Rz" Emre Goenen, politolog z Uniwersytetu Bilgi w Stambule. Jak przekonuje, tureccy obywatele powinni mieć prawo do podróży bez wiz, jeżeli nie od czasu zawarcia porozumienia stowarzyszeniowego z UE, to co najmniej od formalnego wznowienia negocjacji akcesyjnych w 2005 roku. To, że tak się nie stało, jest przejawem dyskryminacji Turcji i po wprowadzeniu reżimu bezwizowego można będzie mówić co najwyżej o normalności. Jednak to Niemcy mają obiekcje, proponując udogodnienia wizowe wyłącznie dla obywateli tureckich, którzy co najmniej dwukrotnie przebywali w Niemczech i wrócili w terminie do domu. W Niemczech mieszka prawie 3 mln Turków, co przy braku wiz mogłoby się skończyć nową falą imigracji.
Negocjacjom niemiecko-tureckim przygląda się z największą troską Austria. Kanclerz Werner Faymann domaga się, aby rząd w Ankarze przyjął plan działania ograniczenia liczby imigrantów do zapowiedzianego na 18 lutego szczytu UE. Równocześnie Wiedeń żąda od UE 600 mln euro za przyjęcie „nadprogramowej" liczby uchodźców w roku ubiegłym. Johannes Hahn, austriacki komisarz ds. polityki sąsiedztwa, radzi nie bez ironii rządowi w Wiedniu, aby skierował swe pretensje bezpośrednio do stolic państw członkowskich UE.