Peter Thiel: Najbardziej zaskakujący poplecznik Donalda Trumpa

Wolnomyśliciel, guru Doliny Krzemowej, zwolennik wolnego handlu, gej, chrześcijanin, technologiczny utopista, przeciwnik wojen, miliarder, naturalizowany Amerykanin… Oto Peter Thiel.

Aktualizacja: 22.01.2017 01:06 Publikacja: 21.01.2017 23:01

Peter Thiel

Peter Thiel

Foto: Bloomberg

Przypominamy jeden z lepiej czytanych tekstów 2016 roku. Tekst powstał w trakcie kampanii wyborczej. Z perspektywy czasu, tekst nabiera zupełnie innego wymiaru, dlatego warto sobie go przypomnieć.

--

Kiedy Peter Thiel gra w szachy białymi, rozpoczyna partię, ruszając pionek z pozycji E2 (piąty od lewej, ten stojący bezpośrednio przed królem) i przesuwając go o dwa pola do przodu na E4. To agresywna taktyka, od razu wprowadzająca do gry gońca i hetmana. Thiel lubi ją najbardziej.

Takie otwarcie gry, zwane King’s Pawn, było ulubioną zagrywką amerykańskiego arcymistrza szachowego Bobby’ego Fishera. I choć Thiel zdaje sobie sprawę, że to zagranie bardziej ryzykowne niż równie popularne otwarcie zwane Queen’s Pawn, zawsze decyduje się na taką właśnie zagrywkę. – To ruch ofensywny – tłumaczył w zeszłym roku podczas wykładu na George Mason University.

– Skoro nie jestem szachowym arcymistrzem, uwielbiam podnieść temperaturę gry przez ryzykowne ruchy. Jeśli mierzysz się z silniejszym przeciwnikiem, nigdy nie zaszkodzi wprowadzenie odrobiny chaosu.

W rankingu Światowej Federacji Szachowej Thiel ma rating 2199, tuż przed uzyskaniem pozycji kandydata na mistrza. Jest 48–latkiem, zdążył już założyć firmę PayPal oraz jako pierwszy duży inwestor zainwestować w Facebooka. Dziś jego majątek szacowany jest na ok. 3 mld dol. Thiel wciąż zasiada w radzie nadzorczej Facebooka, a poprzez swą firmę inwestycyjną Founders Fund kupił też na wczesnym etapie udziały w takich przedsięwzięciach, jak Spotify, Space X, Airbnb, Lyft, Palantir Technologies oraz sześciu innych prywatnych firmach. Wartość jego inwestycji była za każdym razem wyższa niż 1 mld dol.

Pozycja szefa „PayPalowej mafii”, czyli grupy ludzi, którzy niegdyś zakładali i prowadzili ten internetowy serwis rozliczeniowy – a są wśród nich choćby Elon Musk ze Space X czy szef LinkedIn Reid Hoffman – daje mu niezwykłe wpływy w Dolinie Krzemowej. Jest tam jednym z najbardziej podziwianych menedżerów. Jego często obrazoburcze metody zarządzania są tu obiektem zarówno uwielbienia, jak i anegdot.

Jednocześnie Thiel jest jednym z największych w Dolinie i najbardziej prominentnych zwolenników Donalda Trumpa. Ku zdumieniu wielu jego znajomych, zdaniem których nie pasuje to do powyższego portretu przedsiębiorcy high–tech.

W lipcowy czwartkowy wieczór na ogólnokrajowej konwencji wyborczej republikanów, po czterech godzinach różnych przemówień, przyszła pora na wystąpienie Thiela. Dostał świetny czas – tuż przed mową samego Trumpa, który miał przyjąć wyborczą nominację swej partii. Peter Thiel poparł sceptycyzm Trumpa w kwestii militarnego zaangażowania USA na Bliskim Wschodzie oraz wychwalał gospodarcze kwalifikacje kandydata – pomimo jego pomysłów z nałożeniem ceł protekcyjnych oraz zatrzymaniem napływu imigrantów, co powinno być nie do przyjęcia dla radykalnego libertarianina, jakim zawsze wydawał się Thiel. Technologiczny przedsiębiorca dodał też, że choć generalnie nie znosi takich deklaracji w polityce, w tym przypadku jest dumny, mogąc podkreślić swoją homoseksualną orientację.

To był pierwszy przypadek, gdy mówca podczas republikańskiej konwencji ujawnił swój homoseksualizm. W 2000 r. na konwencji przemawiał Jim Kolbe, kongresmen z Arizony, o którym wiadomo było, że jest gejem – jednak on sam nie nawiązywał do tego ani słowem (a i tak delegaci z konserwatywnego Teksasu podczas jego krótkiego przemówienia zdjęli kowbojskie kapelusze i zaczęli się modlić). Inaczej niż Kolbe, Thiel przemawiał w „prime time”, wieczorem, podczas finałowej nocy, gdy oglądalność jest największa. Jego przemówienie stało się także momentem przełomowym dla Krzemowej Doliny, która od kilkudziesięciu lat unikała angażowania się w politykę.

– Wśród tych wszystkich ścisłych umysłów zajętych technologią zawsze panowało przekonanie, że polityka to nic fajnego – mówi Bruce Cain, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Stanforda. – To w końcu nie są absolwenci nauk społecznych.

Nagle jednak się okazało, że także dla firm technologicznych ma znaczenie, kto wygra wybory. W ostatnich latach branża IT została niejako uwikłana w politykę, zderzając się z tradycyjnymi, uregulowanymi gałęziami gospodarki. Uber i Airbnb ugrzęzły w walkach z samorządami miejskimi, blokującymi ich biznesowy model „sharing economy”. Program aut bez kierowcy realizowany przez Tesla Motors objęty został nadzorem administracji. Google i Apple stale znajdują się pod naciskiem władz federalnych domagających się, by firmy technologiczne dawały służbom bezpieczeństwa dostęp do swych technologii i danych o użytkownikach.

Od 2005 r., jak wynika z raportu Center for Responsive Politics, wydatki branży IT na lobbing wzrosły siedmiokrotnie. Dotacje firm technologicznych i ich pracowników na rzecz partii politycznych także istotnie się zwiększyły. Podczas wyborów uzupełniających w 2006 r. ofiarodawcy przekazali na kampanię 2,4 mln dol.; podczas wyborów w 2014 r. suma ta wzrosła do 11,6 mln dol. Aż ok. 70 proc. dotacji trafia na konta demokratów.

W Dolinie Krzemowej obowiązuje przekonanie, że wygrana Trumpa byłaby katastrofą dla branży, która sprzedaje swoje produkty i rozwiązania na całym świecie, czerpiąc jednocześnie z globalnego zasobu talentów. Jak wynika z badania Silicon Valley Index (od dłuższego czasu realizowanego przez agencję Bay Area), aż 74 proc. matematyków i programistów w wieku 25–44 lat, pracujących w Silicon Valley, urodziło się poza granicami Stanów. Wielu z nich przyjechało do Ameryki z wizami typu H–1B, które Trump nazywa „programem pozyskania taniej siły roboczej”. Co więcej, Apple, Facebook czy Google deklarują, że wyznają wartości zakładające „tolerancję religijną i rasową”, a takie deklaracje kojarzą się lewicowo i są atakowane przez Trumpa jako pochodna obłędu politycznej poprawności.

14 lipca grupa ok. 140 ważnych przedstawicieli branży technologicznej – w tym współzałożyciel Twittera Evan Williams, założyciel eBaya Pierre Omidyar czy szef Slacka Stewart Butterfield – opublikowało list otwarty atakujący jego kandydaturę. „Trump to katastrofa dla innowacyjności” – napisali sygnatariusze. „Jego poglądy sprzeciwiają się wolnemu przepływowi idei, wolności ludzi do podróżowania i osiedlania się w wybranym miejscu oraz korzystnej dla wszystkich współpracy z całym światem. A jest ona niezbędna dla naszej gospodarki i gwarantuje nam rozwój, innowację i wzrost”.

Tego samego dnia Thiel… potwierdził, że wystąpi z poparciem dla Trumpa na konwencji republikanów w Cleveland. „W tym roku wyborczym są ludzie, którzy chcą nami nieuczciwie manipulować, ale większość Amerykanów podziela pogląd, że kraj znajduje się na złej drodze” – napisał w oświadczeniu. I dodał: „Jestem przekonany, że nie rozwiążemy naszych problemów, jeśli nie będziemy o nich szczerze rozmawiać”.

– To klasyka, cały Thiel – tak timing obu oświadczeń komentuje jeden ze znających go inwestorów. – Gdy coś się dzieje, on natychmiast zaczyna kombinować, jak przekuć to na swoją korzyść.

– On jest naprawdę diaboliczny – dorzuca inny jego znajomy, założyciel start–upu, w który Thiel zainwestował. Gdy to mówi, w jego głosie słychać dwie nuty: podziwu i obawy.

„Za każdym razem, gdy czytam o poparciu Thiela dla Trumpa, na wszelki wypadek sprawdzam kalendarz, czy dziś przypadkiem nie wypada prima aprilis” – powiedział na jednej z branżowych konferencji Max Levchin, współzałożyciel PayPala i przyjaciel Thiela, gdy już skończył naśmiewać się z jego politycznych deklaracji. „Nie będę zaskoczony, gdy okaże się, że to, co aktualnie popiera, stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co przez całe życie starał się robić” – dodał. Komentarza do tego artykułu Levchin jednak odmówił.

 

Obecność Thiela na konwencji w Cleveland może wydawać się tym bardziej zagadkowa, że Partia Republikańska, mianująca Trumpa swym kandydatem, żyruje w ten sposób także jego poglądy, uznawane za antygejowskie. Tymczasem Thiel nie dość, że przyznaje się do swego homoseksualizmu, to jest także imigrantem wspierającym legalizację marihuany. Czyli uosabia sobą postawy długo uważane przez wielu republikanów za wrogie. Zresztą jeszcze w 2014 r. Thiel mówił w wywiadzie dla konserwatywnego portalu Daily Caller, że „Trump reprezentuje wszystko złe, co można spotkać w Nowym Jorku”.

Republikanie często powtarzają, że wolnorynkowa konkurencja na rynku edukacyjnym obniżyłaby czesne w college’ach. Peter Thiel jest tymczasem wrogiem college’ów. Ustanowił program stypendialny, który obiecującym studentom pozwala zdobyć po 100 tys. dol. „Edukacja to bańka mydlana w klasycznym tego słowa znaczeniu” – mówił w 2011 r. w wywiadzie dla „National Review”. Istnieje cała gama innych kwestii, co do których republikanie są zgodni, a Thiel ma inne zdanie lub wątpliwości. Republikanie są przeciwko monopolom, Thiel je akceptuje. Popierają prawa kobiet, podczas gdy Thiel w 2009 r. stwierdził w tekście dla libertariańskiego pisma „Cato Unbound”, że kobiety z reguły są za mało libertariańskie.

Przedsiębiorca krytykuje też system polityczny USA, uważając, że wolność i demokracja z natury do siebie nie pasują. Funduje badania, które mają dowieść, że śmierć jest odwracalna i dałoby się ją leczyć jak chorobę. Finansuje także koncepcję założenia poza granicami Stanów eksperymentalnej kolonii, wolnej od władzy rządu (jest to idea zwana seasteading).

Poglądy polityczne Thiela od dawna budzą ekscytację prasy, która przedstawia go jako wpływowego ekscentryka albo nawet – jak np. „Fortune” – „głównego myśliciela Ameryki”. A on nosi swoje niepopularne poglądy niczym honorowy order, zawsze zadając kandydatom do pracy pytanie, z czym na świecie aktualnie się nie zgadzają.

Przez dekadę walczył też sekretnie – wydając miliony dolarów – by zniszczyć internetowy serwis, który zalazł mu za skórę. W 2007 r. Valleywag, plotkarska witryna z grupy serwisów Gawkera, skupiająca się na ludziach z branży IT, napisała, że Thiel jest gejem. Sam przedsiębiorca nigdy nie ukrywał tego przed znajomymi, ale też nie obnosił się z tym publicznie. Dziewięć lat później Thiel przyznał, że finansował liczne pozwy przeciwko Gawkerowi, w tym w głośnej za oceanem sprawie erotycznego wideo, na którym widać niejakiego Terry’ego Boleę, słynnego wrestlera i aktora, znanego jako Hulk Hogan. Ostatecznie wyrokiem sądu Bolea otrzymał 140 mln dol. odszkodowania, co skończyło się tym, że w czerwcu Gawker ogłosił bankructwo. Niedługo potem o sądową ochronę przed dłużnikami (co równa się osobistej upadłości) wystąpił także Nick Denton, założyciel i właściciel Gawkera. Thiel przyznał się do finansowego wspierania zapaśnika w tym procesie i oznajmił, że tak wydane pieniądze to jedno z jego najlepszych działań pro bono.

Dzieciństwo Thiela obfitowało w oznaki niezwykłego geniuszu dzieciaka. Urodził się w Niemczech w 1969 r., skąd po roku wyjechał do Stanów. Był wyjątkowym talentem szachowym – sklasyfikowano go na siódmej pozycji w młodzieżowym rankingu Amerykańskiej Federacji Szachowej poniżej lat 13 – i jednocześnie zaprzysięgłym fanem JRR Tolkiena i Ayn Rand. Ale jego ścieżka edukacji była konwencjonalna. Facet, który dziś namawia młodych ludzi, by porzucali college, spędził najpierw cztery pełne lata na Uniwersytecie Stanforda, a potem jeszcze kolejne trzy, by zdobyć tytuł magistra prawa. Na Stanfordzie był buntownikiem – ale w granicach rozsądku. Założył prawicowe pismo studenckie „Stanford Review” i toczył na jego łamach ideologiczne wojny, których jednak nie przenosił do realu. W 1995 r. napisał wspólnie z Davidem O. Sacksem książkę „The Diversity Myth”. Pokazywała niebezpieczeństwa multikulturalizmu, który „może pogrążyć zachodnią cywilizację i kulturę” (tu warto odnotować, że takie zagrożenie dostrzegł już 21 lat temu).

Po studiach Thiel praktykował wsądzie i zatrudnił się w „białej” nowojorskiej kancelarii prawnej Sullivan & Cromwell. Porzucił ją już po siedmiu miesiącach i trzech dniach. Podczas przemówienia w Hamilton College na początku tego roku Thiel nawiązał do powodów tego rozstania: „Patrząc wstecz postrzegam moją pracę w kancelarii nie jako plan na przyszłość, ale jako alibi na dzień dzisiejszy”. Potem miał m.in. trzyletni epizod pracy jako bankier inwestycyjny w Credit Suisse (co zwykle pomija w publicznych wystąpieniach), po czym przeniósł się na Zachodnie Wybrzeże.

W eseju w „Cato Unbound” Thiel przedstawił swoją wizję PayPala jako „zupełnie nowego świata, nowej waluty, wolnej od wszelkiej rządowej kontroli, czyli końca państwowej władzy nad pieniądzem”. Ale już w „Zero to One”, czyli opublikowanej w 2014 r. książce, będącej czymś w rodzaju instrukcji zakładania start–upu, stonował swoje poglądy – napisał, że ten radykalny, rewolucyjny przekaz miał wtedy zainteresować młodych, zbuntowanych programistów i pomóc spółce w ściąganiu odpowiednich talentów (libertarianizm jest nośnym hasłem w branży high–tech).

I rzeczywiście – PayPal z czasem porzucił wszystkie nierealistyczne założenia, dogadując się z bankami i organizacjami płatniczymi, by w końcu sprzedać się eBayowi za 1,5 mld dol. zaledwie cztery lata po powstaniu. Według najnowszych szacunków firma jest warta dziś ok. 50 mld dol.

Libertarianizm Thiela okazał się pomocny także przy wypromowaniu Palantiru, firmy zajmującej się poszukiwaniem i prześwietlaniem danych, którą przedsiębiorca współzakładał w 2004 r. i która uzyskała finansowanie od CIA. Oprogramowanie stworzone przez Palantir było wykorzystywane przez policję, CIA i inne agencje federalne do przeszukiwania baz danych i wykrywania podejrzanych aktywności i zależności między zapisanymi w nich informacjami. Ponieważ publicznie nie ujawniono, w jakim zakresie oprogramowanie Palantiru pozwoliło służbom na inwigilację w internecie, firma znalazła się pod ostrzałem, zwłaszcza po przeciekach Edwarda Snowdena. Spółka odpierała zarzuty, jakoby dostarczała narzędzi do szpiegowania amerykańskich obywateli, podkreślając libertariańskie poglądy i dobrą wiarę Thiela. Zapewniała, że wprowadziła do swych produktów zabezpieczenia czyniące nadużycia ze strony służb mało prawdopodobnymi. – Palantir to firma z misją – mówił Thiel w 2013 r. „Forbesowi”. – Od początku jasno zdefiniowałem nasze założenia: walka z terroryzmem – tak, ale wraz z ochroną praw obywatelskich.

Główna działalność finansowa Thiela w pierwszej dekadzie XXI w. związana była z funduszem Clarium Capital Management, który oparł swoją strategię inwestycyjną na sceptycyzmie Thiela wobec amerykańskiej gospodarki i jej instytucji finansowych. Fundusz grał na spadki cen nieruchomości w USA, co w pierwszej połowie 2008 r. pozwoliło mu zaraportować zyski na poziomie 59 proc. Jednak w 2009 r. fundusz, trzymający się kurczowo pesymistycznych przekonań Thiela, przegapił gospodarcze przebudzenie, co zakończyło się finansową katastrofą. Ostatecznie fundusz stracił 90 proc. swoich aktywów, a Thiel zwolnił większość pracowników, przekształcając go w prywatny wehikuł inwestycyjny. Wielu ludzi będących blisko interesów Clarium podkreśla dziś, że fundusz ostatecznie pogrążył się przez upór właściciela, który nie reagował na bieżące zmiany rynkowe, a jedynie uparcie trzymał się obranej niegdyś strategii.

Czterech różnych przyjaciół i znajomych Thiela, z którymi udało nam się porozmawiać (wszyscy zastrzegli anonimowość), uważa, że poparcie dla kandydatury Trumpa wynika z jego biznesowego instynktu. Thiel uwielbia bowiem „zamęt”, ale w tym pozytywnym znaczeniu, w jakim używa się tego słowa (disruption) w Dolinie Krzemowej. Ludzie lubią tam mówić o „kreatywnej destrukcji” pozwalającej tworzyć na nowo reguły gry w najróżniejszych dziedzinach i branżach, w miarę postępu technologii. Jak twierdzą nasi rozmówcy, Thiel zważył racje, na jednej szali kładąc demagogię kandydata, na drugiej zaś nadzieję, że ewentualna administracja prezydenta Trumpa otworzy drogę do takiego właśnie „pozytywnego zamętu”. Czyli – jak mówią koledzy i przyjaciele Thiela – jest to perfekcyjna zagrywka szachowa będąca politycznym ekwiwalentem „królewskiego otwarcia”.

– Nie sądzę, by poparcie Thiela dla kandydatury Trumpa było zupełnie bezinteresowne – mówi Garrett Johnson, współzałożyciel SendHub, kalifornijskiego start–upu rozwijającego aplikację do przesyłania wiadomości. Johnson jest zarazem założycielem prawicowej organizacji pozarządowej Lincoln Initiative, a w wyborach popiera libertariańskiego kandydata Gary’ego Johnsona (zbieżność nazwisk przypadkowa). Zauważa, że wiele firm z portfela Petera Thiela mogłoby skorzystać na prezydenturze Trumpa. – Donald Trump mówi publicznie, że system został zakonserwowany w różnych układach – tłumaczy i dodaje, że np. SpaceX, którego największym klientem jest NASA (i które od 2008 r. wspiera Founders Fund Thiela), jest od dawna blokowane przez Boeinga i „tradycyjne” lobby lotnicze. Wiele innych przedsięwzięć Thiela, w tym start–up działający w zakresie opieki zdrowotnej Oscar czy edukacyjna firma AltSchool, także działają w branżach, które mocno skorzystałyby na deregulacji.

Jednak prawdopodobnie największym beneficjentem ewentualnej prezydentury Trumpa byłby Palantir. Choć firma wyceniana jest na 20 mld dol., wciąż nie osiąga zysków i ma problemy z utrzymaniem pracowników. Dziś około połowy przychodów Palantira (spółka zawarła w 2015 r. kontrakty na ok. 1,7 mld dol.) pochodzi od klientów, takich jak BP; druga połowa to zlecenia dla Narodowej Agencji Bezpieczeństwa, FBI, rozmaitych agend Departamentu Obrony oraz innych agend rządowych. US Army jeszcze nie jest klientem Palantira, ale obecnie negocjuje z firmą olbrzymi kontrakt informatyczny o wartości 25 mld dol. Palantir, który ma nadzieję na zdobycie przynajmniej części tych pieniędzy, pozwał ostatnio armię za preferowanie podczas przetargów tych spółek, które mają długą historię współpracy z wojskami USA.

Widać, że Peter Thiel lekceważy wizerunkowe zgrzyty związane z udzieleniem poparcia dla kandydatury Trumpa. Nie zależy mu, by być idolem czytelników magazynów i serwisów, adresujących swoje treści do libertariańskich intelektualistów i politologów. Szuka czego innego – realnej władzy i konkretnych wpływów, które mogłaby mu przynieść prezydentura Trumpa. Co sam Thiel może zaproponować Trumpowi, poza głosem poparcia z Doliny Krzemowej, nie jest jasne. Zgodnie z danymi Center for Responsive Politics, podczas tej kampanii nie przekazał ani centa na fundusz Trumpa (w zeszłym roku natomiast dał 2 mln dol. na organizację wspierającą kampanię Carly Fioriny).

W toczącej się kampanii Donald Trump przedstawiany jest z reguły jako kandydat, który nie ma szans na wygraną, zwłaszcza w kontekście licznych błędów i gaf, jakie stale popełnia. Ale zgodnie z tym, co mówią znajomi Thiela, ten rasowy inwestor traktuje zwycięstwo Trumpa jako jedną z wielu możliwych biznesowych opcji, które należy wziąć pod uwagę. Kalkulacja może być taka – mając już od dawna zagwarantowaną pozycję czołowego stukniętego libertarianina w Silicon Valley, nie straci wiele na porażce Trumpa. A choć bukmacherzy nie dają kandydatowi republikanów więcej niż 30 proc. szans na zwycięstwo, jest to jednak wystarczająco dużo, by nie gardzić taką opcją. Jeśli bowiem Trump wygra, Thiel zostanie czołowym stukniętym libertarianinem u boku prezydenta USA.

 

Przypominamy jeden z lepiej czytanych tekstów 2016 roku. Tekst powstał w trakcie kampanii wyborczej. Z perspektywy czasu, tekst nabiera zupełnie innego wymiaru, dlatego warto sobie go przypomnieć.

--

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację