Wszystko zaczęło się od zatrzymania w sobotę w nocy kierowcy, któremu policjanci chcieli wypisać mandat za parkowanie w niedozwolonym miejscu w centrum miasta. Kierowca zaczął gwałtownie protestować, gdyż jego zdaniem mandat był zbyt wysoki. W jego obronie stanęli przypadkowi przechodnie. W rezultacie sześć osób aresztowano i zaprowadzono do miejskiej komendy policji.

Ale na pomoc zatrzymanym ruszyli mieszkańcy i ponad tysiąc osób wyszło na ulice. Najpierw zaczął się spontaniczny wiec, potem doszło do bójek z policją w różnych częściach Batumi, zaczęto budować barykady, palić policyjne samochody i zablokowano centralne ulice miasta.

W końcu manifestanci przystąpili do oblężenia samej komendy policji, obrzucając ją butelkami z benzyną. Policjanci zgodzili się wypuścić zatrzymanych, ale minister spraw wewnętrznych kraju Georgij Mgebriszwili zapowiedział, że i tak będą musieli stanąć przed sądem.

Jednocześnie do Batumi skierowano policyjne oddziały specjalne. W niedzielę nad ranem pod dowództwem ministra spraw wewnętrznych rozpoczęły one operację opanowywania miasta. Wystrzeliwując gumowe kule rozpędzono protestujących pod budynkiem komendy policji. Według niepełnych informacji co najmniej 10 osób aresztowano, a 21 osób zostało rannych, w tym deputowany rządzącej partii „Gruzińskie marzenie" Iraklij Czeiszwili. Polityk został trafiony kamieniem rzuconym przez demonstrantów, możliwe jednak że stał się przypadkową ofiarą. Z powodu obrażeń klatki piersiowej przeszedł operację w niedzielę rano.

Premier Gruzji Gieorgij Kwirikaszwili oskarżył „destrukcyjne siły polityczne" o wywołanie rozruchów, jednak nie powiedział kogo ma na myśli. Jednocześnie prezydent kraju Georgij Margwelaszwili przyznał, że protestujący mogli mieć „podstawy do protestów" i zażądał dokładnego śledztwa w tej sprawie.