Pełne trybuny na Erdinger Arena, tysiące biało-złoto-czarnych flag, nastrój oczekiwania na sukces rodaka, ale skoki mają ten urok: niemieckie święto pod skocznią Schattenberg po części popsuł rewelacyjny Kamil Stoch, obrońca tytułu. Polak wyprzedził faworyta publiczności Richarda Freitaga, potem znów zobaczyliśmy polskie nazwiska: Kubacki (pierwszy raz na podium PŚ) i Hula (najwyżej w karierze), których przedzielił Austriak Stefan Kraft.
Stoch wygrał trochę inaczej, niż mówi kanon: dwa dobre skoki. Pierwszy (126 m) owszem, był dobry, lecz drugi (137 m) – nadzwyczajny. Mocny cios w pewność siebie rywali skaczących po Polaku. Tym razem Freitag i Kraft nie wytrzymali, choć mieli parę punktów przewagi.
Świetnie się oglądało te sceny: czwarte w kronikach polskie zwycięstwo indywidualne w Turnieju Czterech Skoczni (drugie Stocha), prowadzenie w turnieju, Mazurek Dąbrowskiego, niesłychana radość w ekipie Stefana Horngachera przed, w trakcie i po dekoracji.
– Kluczem do zwycięstwa była koncentracja. Wiedziałem, że mogę daleko skoczyć. Najbardziej jestem zadowolony z tego, jak skakali koledzy, zwłaszcza Dawid i Stefan. Z nich też jestem dumny – mówił skromnie zwycięzca.
Jeszcze raz okazało się, że nie trzeba przesadnie przejmować się wynikami treningów, serii próbnych i kwalifikacji. Dobrzy pozostają dobrzy, nawet jeśli aura czasem nieco im przeszkadza.