Po zamknięciu oddziału położniczego w położonym na północy Solleftea kobiety spodziewające się dziecka muszą jechać do szpitala w Örnsköldsvik lub Sundsvall - każdy z nich jest oddalony o ok. 100 km.
Władze miasta zamknęły oddział położniczy, ponieważ - jak tłumaczyły - trudno było im znaleźć odpowiednio wykwalifikowanych lekarzy i położne, a ponadto zamknięcie oddziału przyniosło oszczędności rzędu 1,7 mln dolarów.
Przeciwnicy zamknięcia oddziału alarmowali jednak, że narazi to na niebezpieczeństwo ciężarne kobiety. Dwie położne zorganizowały nawet kurs dla rodziców spodziewających się dziecka, w czasie którego tłumaczyły co zrobić w sytuacji, gdy poród rozpocznie się w samochodzie. - Do najbliższego szpitala jest ponad 100 km. Jest ciemno, jest zima, sygnał telefonii komórkowej jest słaby. Wszystko może się zdarzyć. Musisz być przygotowany - mówiła prowadząca kurs Stina Näslund.
Pierwsza kobieta przekonała się o tym w praktyce rankiem 23 lutego. Kobieta i jej partner nie zdążyli dojechać do szpitala w Örnsköldsvik. Dziecko urodziło się przy drodze o 10:07.
"To był koszmar" - napisała po kilku dniach na Facebooku świeżo upieczona matka. "To było coś najgorszego co przeżyłam w życiu. Trauma i cud w jednym. Poród przebiegł sprawnie z punktu widzenia ciała. Ale co z kwestiami psychologicznymi? Czy one nie są ważne? Czy ci, którzy nie chcą mieszkać w wielkich miastach nie zasługują na coś lepszego?" - pytała.