Rekordową ilość broni i amunicji wycofywanej z jednostek wojskowych, Straży Granicznej i policji sprzedała w ubiegłym roku Agencja Mienia Wojskowego (AMW). To prawie 67 tys. sztuk broni (o 7 tys. więcej niż rok wcześniej) oraz niemal milion sztuk różnego rodzaju amunicji. Najpopularniejsze są kałasznikowy (sprzedano ponad 25 tys.) i pistolety P-64 (ponad 13,3 tys.).
Zakupy z demobilu robią przedsiębiorcy i firmy, które zajmują się obrotem bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym. By wziąć udział w przetargach agencji, trzeba mieć koncesję. – Zainteresowaniem cieszy się cały asortyment – mówi Małgorzata Weber, rzeczniczka AMW. Odmawia jednak podania szczegółów, w tym np. ceny poszczególnych egzemplarzy i wartości kontraktów – są one niejawne z uwagi na tajemnicę przedsiębiorcy.
Co wiadomo o kupujących? – W większości są to firmy polskie, ale jest też kilka zagranicznych, m.in. z Czech, Austrii i USA. Zwykle na liście naszych klientów znajduje się ok. 25–30 firm rocznie – wyjaśnia Weber.
Agencja w ciągu ostatnich pięciu lat zarobiła na wyprzedaży ponad 316 mln zł, przy czym w ubiegłym roku padł rekord – 62,36 mln zł (dla porównania w 2010 r. było to 42,8 mln). 93 proc. zysku ze sprzedaży trafia do armii i innych służb mundurowych – do Funduszu Modernizacji Sił Zbrojnych i Funduszu Modernizacji Bezpieczeństwa Publicznego.
Agencja nie wie, co dokładnie się dalej dzieje z wojskowym sprzętem, nie sprzedaje go także osobom fizycznym (choć ustawa dopuszcza taką możliwość), bo woli hurtową sprzedaż na rzecz koncesjonowanych, a więc sprawdzonych podmiotów. Wiadomo jednak, że z drugiej ręki sprzęt kupują kolekcjonerzy broni i miłośnicy militariów. Na grupy paramilitarne panuje wręcz moda, a MON na serio zabrał się do wmontowywania ich w system obrony państwa.