Wszystko przez Pikachu. Żółty stworek, znany także w Polsce, pochodzi z Japonii. Jego twórcy z firmy Nintendo od lat używali w Hongkongu lokalnych, kantońskich znaków do zapisu imienia. Pikachu istniał zatem jako Bei-kaa-chyu. Na początku miesiąca Japończycy poinformowali o zmianie oficjalnej nomenklatury nazewnictwa wszystkich 151 postaci pokemonowego świata. Według nowego zestawu znaków czyta się Pi-ka-qiu, ale po mandaryńsku, w wersji języka chińskiego używanego w Chinach kontynentalnych.
Dla Hongkongu to oczywisty policzek. Chiński-mandaryński to podstawowy wariant tego języka, którego uczą szkoły i wydziały sinologii. Jednak była brytyjska kolonia od wieków posługuje się dialektem kantońskim, który znacznie różni się od podstawowego chińskiego. O ile na pierwszy rzut oka niewprawiona osoba stwierdzi, że w obu wersjach występują podobnie zagęszczone ideogramy, o tyle już wymowa nie pozostawi wątpliwości. Po kantońsku staje się Pei-kaa-jau, które ma się nijak do oryginalnego Pikachu.

Sprawa zakrawa na żart, ale mieszkańcy Hongkongu podchodzą do niej bardzo poważnie. Tysiące osób podpisało petycję do Nintendo z żądaniem przywrócenia poprzednich nazw, a w poniedziałkowy poranek zorganizowano dodatkowo marsz pod japoński konsultat. Na tranparentach znalazły się hasła w stylu: "Nie dla Pei-kaa-jau, oddajcie nam Bei-kaa-chyu".

Mieszkańcy miasta martwią się, że Pekin prowadzi sprytną grę mającą na celu wymazanie ich lokalnej kultury. Rewolucja parasoli z 2014 roku nie przyniosła praktycznie żadnego przełomu w walce o samodzielność. Rząd centralny wciąż mianuje urzędników odpowiedzialnych za region wedle własnego uznania, a rok 2047, w którym zgodnie z zapisem w umowie przekazania Hongkongu przez Wielką Brytanię Chinom miasto stanie się w pełnoprawną częścią wielkich Chin, zbliża nieubłaganie. Niedawno jednemu z artystów zabroniono wyświetlania instalacji na fasadzie wieżowca, ponieważ chciał on zaprezentować liczbę sekund pozostających do czasu ostatecznego zjednoczenia.

Hongkong niepostrzeżenie przechodzi na mandaryński. Wygląda na to, że protesty nie będą w stanie powstrzymać tego procesu. Według oficjalnych danych jedynie 40 proc. szkół w mieście uczy kantońskiego. W lutym falę oburzenia wywołał także program telewizyjny emitowany ma kanale TVB z podpisami w kontynentalnym mandaryńskim zamiast w lokalnym kantońskim. Pekin prowadzi także kampanię mającą zniechęcać mieszkańców Hongkongu do kultywowania tradycji bardziej skomplikowanych ideogramów w rodzimej wersji. Chiński uproszczony, bo tak też nazywa się mandaryński, ma w końcu być - zgodnie z nazwą - o wiele bardziej łatwy w nauce, obsłudze i przekazywaniu młodym pokoleniom. Spór o wygodę pisania i czytania to w rzeczywistości jednak walka o umysły. Jeżeli nie można sprowokować starcia z pokojowym demonstrantami okupującymi ulice Hongkongu przed dwoma laty, łatwiej jest usunąć z ich świadomości dotychczasową kulturę. W ostatecznym rozrachunku i tak wygra Pekin.