Zwykły sędzia i liniowy prokurator

Nadciąga jesień. Gdzie wzrokiem sięgnąć, straszą nie tylko spustoszenia po tropikalnej Irmie. Nad Wisłą też niewesoło. Przyroda generuje coraz więcej niszczycielskich zjawisk, jakich dotąd nie notowano albo jakie od dawna uważa się za uzdrowione w sezonie sanacji, wytrzebione bądź zdekomunizowane.

Publikacja: 01.10.2017 15:29

Zwykły sędzia i liniowy prokurator

Foto: Fotolia

Co gorsza, nie wszystkie są od razu dostrzegalne. Niektóre grasują w naszym wnętrzu. Część pustoszy najświatlejsze umysły, zapełniając ubytki eklektyczną miazgą. W świecie dekodowanym przez nową zawartość mózgowia nie ma autorytetów ani barier, wszystko wydaje się w zasięgu ręki, największe nonsensy uchodzą za prawdy objawione. Ideologiczne waśnie potrafią odgrodzić jednych od drugich rowem nie do przebycia, a litery prawa – przeistoczyć się w substancję o właściwościach ektoplazmy, która wydostaje się z twarzoczaszki medium, lśni tajemnym blaskiem, wszelako nic to nie znaczy. Medium może zaś zaimprowizować dowolny seans spirytystyczny, jako że prawo to właśnie ono.

Najbardziej mnie boli, gdy tego typu osobliwości rejestruje się na obszarze, który oschły język ustaw pragmatycznych nazywa „działem administracji rządowej sprawiedliwość". No, ale dosyć smętnych metafor.

Ja to rozumiem inaczej

Chyba nie byłam jedyną osobą skonfundowaną felietonem sędziego Arkadiusza Krupy „Nie ma już szans, by wrócić do punktu wyjścia" („Rzeczpospolita" z 22 sierpnia). Zaniepokoiło mnie już preludium poświęcone apelowi Stałego Prezydium Forum Współpracy Sędziów, aby sędziowie nie wyrażali zgody na objęcie stanowisk i funkcji w trybie znowelizowanej ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych (dalej: u.s.p.). Inaczej rozumiem lojalność wobec swojego środowiska w walce o priorytety, chociażby miotały mną wątpliwości co do używanych środków. Spory o taktykę walki rozgrywałabym w kręgu wewnętrznym. Inaczej wyobrażam sobie również własny komunikat, że mam kwalifikacje i czuję gotowość do awansu lub wyróżnienia w pracy. Nie wyobrażam sobie autoreklamy metodą podrywania autorytetu współzawodników. Mam odrazę do czarnej propagandy. Czytając tekst po raz pierwszy, analizy wynurzeń pana sędziego w tej konstelacji nie ukończyłam. Przygnębiona, przeskoczyłam do kolejnego wątku. Zaczynał się mniej obrazoburczo: od próby ustalenia terminu, w którym rozpoczął się proces psucia polskiego prawa. Oczywiście, że nie stało się to dwa lata temu. Raczej też nie akurat wtedy, gdy w poprzedniej kadencji parlamentu, tuż przed jej upływem, zrelatywizowano zasadę, że sędziowie, a przy okazji i prokuratorzy za wykroczenia odpowiadają wyłącznie dyscyplinarnie (DzU z 2015 r., poz. 1309). Efekt zepsutego prawa wywołuje każda inicjatywa ustawodawcza wynikająca z pobudek populistycznych, przygotowywana na Wojtkowe oko w zaciszu gabinetów politycznych, puszczana potem w eter na chybił trafił w nadziei, że niedoedukowani wyborcy kupią ją na pniu.

Grzywna w drodze mandatu karnego nakładana na sędziego za jego zgodą, jeżeli udowodni mu się popełnienie wykroczenia drogowego, rzeczywiście może być poczytywana za dziurkę w idei ległej u podstaw art. 181 konstytucji, jednakże nie w nim samym. Z przepisu tego nie da się wywieść twardej zasady, która gwarantowałaby sędziom, nie wspominając o prokuratorach, immunitet materialnoprawny przekształcający odpowiedzialność wykroczeniową w dyscyplinarną. Na wspólnym, jakkolwiek by było, poletku obserwowaliśmy większe anomalie. Dość wspomnieć weryfikację kadry prokuratorskiej w 1990 r. bez ustawowych przepisów proceduralnych. I karykaturę procedury weryfikacyjnej w prokuraturze na szczeblach regionu (poprzednio: apelacji) oraz centrali z mocą od 4 marca 2016 r., skutkującą niespotykanymi od dekady desantami kadrowymi między szczytem drabiny a dołem.

Nie przesadzajmy z wrażliwością na nasze krzywdy, bo znów ktoś nas złapie za słówko. Polamentujmy lepiej nad dziurami w prawie przekładającymi się na fakty obiektywne, rozsadzającymi fundamenty systemu, uchwytnymi dla przeciętnego Kowalskiego.

Oby miała rację

Ułożywszy takiej treści ripostę, coś mi podszepnęło, by wrócić do frazy, w którą się nie wgłębiłam. Bogu dzięki. Odnalazłam tam myśl, w świetle której sędziowskie dąsy z powodu mandatów można obrócić w zaloty. Autor, odcinając się od rzeczonego apelu, oprotestował zwłaszcza puentę z ostrzeżeniem przed ostracyzmem każdego, kto się nie podporządkuje. Dlatego że, jak poetycko ujął, byłaby to retorsja za – tu warto przytoczyć w oryginale – „coś, co wynika z ustawy, uchwalonej przez parlament w stylu, i owszem, podłym i nikczemnym – ale jednak uchwalonej". Zmartwiałam, dotarłszy do epitetów pod adresem Sądu Najwyższego, jakoby uprawiał „radosną i jakże często sprzeczną ze sobą twórczość orzeczniczą". Ręce mi opadły w chwili, kiedy ów protest song przerodził się w telenowelowy płaczliwiec o samotności „zwykłych sędziów".

Powiem szczerze: irytuje mnie określenie „zwykły sędzia", tak samo jak bezrefleksyjna zbitka frazeologiczna „liniowy prokurator". Obu używa się dla zaakcentowania, że kolegę po fachu, chociaż zaszedł wyżej w hierarchii zawodowej, z jakichś względów trzeba zmarginalizować. Pierwszym, w równoważnej formie „prawdziwy sędzia", chętnie posługuje się sędzia Barbara Piwnik, która w przededniu uchwalenia wzmiankowanej nowelizacji u.s.p. przekonywała, że godnym takiego miana włos z głowy nie spadnie (zob. „Piwnik: prawdziwi sędziowie nie muszą się bać", „Rzeczpospolita" z 26 czerwca). Oby miała choć odrobinę racji, cokolwiek by to znaczyło. Z zasadniczych przyczyn nie popieram natomiast aktywności autorki we wrzawie wokół incydentów korzystania w TK z pomocy zewnętrznej przy sporządzaniu uzasadnień do orzeczeń (w insynuacje, że pomoc obejmowała także komparycje, nie uwierzę, dopóki ktoś mi nie pokaże „ściągi"). Nie wiem, czemu ma służyć deklaracja w brzmieniu: „uzasadnienia do moich wyroków piszę sama" (zob. „Uzasadnienia do moich wyroków piszę sama", „Rzeczpospolita" z 4 września).

Warsztat autarkiczny preferuje nie tylko pani sędzia. Dla prokuratorów, oprócz – zachowajmy klasę – wybrańców losu, jest to nieuchronna konieczność. Łudzę się, że czas, jaki spędziłam w bibliotekach czy w zaułkach SIP LEX oraz LEGALIS, pragnąc solidnie przygotować propozycję rozstrzygnięcia danego zagadnienia prawnego (ech, ten zbieg idealny przestępstwa powszechnego i skarbowego, ten podmiot występku prania pieniędzy!), kiedyś Sąd Ostateczny zaliczy na poczet kary wiekuistej za me grzechy. Ale żebym miała się z tym obnosić? Do służby w prokuraturze ani w sądownictwie, od 30 lat z całkiem niezłym żołdem, nikt nikogo nie zmuszał. Aż się prosi, by zapytać koleżankę z bratniej branży o intencje jej zwierzeń.

A zawsze tak bardzo zazdrościłam sędziom jedności. Ich korpus postrzegałam jako monolit. W najgorszym razie z niegroźnymi wykwitami. I co teraz powiem wieszczom z mojej parafii, gdy w odpowiedzi na zarzuty przeciwko chybionym zmianom w ustroju i organizacji prokuratury ponownie odparują, że reformę wprowadzono dla dobra liniowych prokuratorów? Czyli – konkludentnie – kogoś lepszego niż pisząca te słowa czy zdobywcy podobnych karier normalną koleją rzeczy.

Istne perełki

Z jednym motywem krępowałam się wszakże wyjść przed szereg. Porównywalnych kuriozów długo szukać nie musiałam. Wybrałam istne perełki. Oto pierwsza.

Wstępnie zauważmy, że obywatel, niekoniecznie prawnik, który na co dzień obcuje z prasą rangi co najmniej „Rzeczpospolitej", widzi gołym okiem, kto jest kim na samej górze. Popatrzmy przykładowo na prof. Michała Królikowskiego. Nie we wszystkim w przeszłości się z nim zgadzałam, nie podzielałam entuzjazmu do przeflancowania w pośpiechu na grunt krajowego procesu karnego ablegrów kontradyktoryjności (i to w najsztywniejszej postaci), byłam grzeczniej traktowana przez teoretyków prawa, lecz szczerze przyznaję, że jest to ogromna głowa i wielki autorytet, bez znaczącej liczby konkurentów w swojej populacji. Z zapartym tchem czekam na wkład pana profesora w reformę SN i KRS. Wierzę, że jeśli uda mu się wkroczyć do akcji, zyskają wszyscy sędziowie, a nie jedynie „zwykli", tudzież „prawdziwi". Zmieszała mnie enuncjacja, iżby w walce o wpływy na kształt rodzimego prawa szedł on krok w krok z podsekretarzem stanu w MS dr. Marcinem Warchołem, towarzyszem z Instytutu Prawa Karnego UW i palestry (E. Ivanova: „Namaszczeni, gorliwi, karni", „Gazeta Wyborcza" z 9–10 września). Nie uzurpuję sobie prawa do oceny działalności naukowców w polityce. Oczekuję jednak jasnych kryteriów, wedle których oceniają taką działalność inni, o ile czynią to publicznie. Przypadkowo drugiego z panów znam lepiej. Zetknęliśmy się kilkakrotnie w SN oraz w 2008 r., podczas konferencji poświęconej przejętemu niebawem przez klub parlamentarny PO, w następnym rozdaniu podrzuconemu Ruchowi Palikota i przezeń pogrzebanemu projektowi ustawy restytuującej instytucję sędziego śledczego (dalej: projekt). Przypomnijmy, że za projekt świecił oczami prof. Piotr Kruszyński. Kto go napisał, nikt dzisiaj nie chce pamiętać. W mojej pamięci utkwił tymczasem znamienny szczegół. Była to rozmowa z dwojgiem młodych pracowników naukowych Wydziału Prawa UW, a zarazem adwokatów, proszących mnie z wypiekami na twarzy o radę, jak poprawić promowane dzieło, aby do czegoś się nadawało. Jednym z rozmówców był pan wiceminister. Niestety, nie przekazałam im dobrych wieści. Metodyka prac nad projektem w lwiej części ograniczała się do zastąpienia w przepisach k.p.k. o czynnościach sądowych w postępowaniu przygotowawczym wyrazu „sąd" wyrażeniem „sędzia śledczy". Zapomniano o regulacjach prawnoustrojowych. Koncepcja zakrawała na nieporozumienie. Pech sprawił, że propozycje zmian naniesiono na nieaktualny tekst ustawy. Niewiele doskonalszą wersję projektu ówczesna większość parlamentarna puściła do zaopiniowania ścieżką oficjalną (zob. B. Mik: „Pomysł restytucji sędziego śledczego, czyli reforma bez reform", „Rzeczpospolita" z 4 września 2008 r.). Słowem, szok, a szczerze powiedziawszy, obciach.

Proszę członka?

Konsternacja zmąciła mą radość z wygranego pojedynku także w sprawie o sygn. I KZP 9/14, w której SN postanowieniem z 26 czerwca 2014 r. odmówił, zgodnie z moim postulatem, podjęcia abstrakcyjnej uchwały wykładniczej, wnioskowanej przez RPO, w kwestii ogólnej przesłanki tymczasowego aresztowania na podstawie art. 607k § 3 k.p.k. (tj. w stosunku do osoby ściganej w trybie europejskiego nakazu aresztowania). O rozstrzygnięciu przesądził brak wskazania przez organ wnioskujący orzeczeń sądowych, w których miały pojawić się suponowane rozbieżności w interpretacji art. 607k § 3 k.p.k. Przy redagowaniu wniosku o wykładnię przeoczono nadto, że w okresie, w którym – zdaniem wnioskodawcy – sądy wypowiadały się niejednakowo, treść tego przepisu uległa nowelizacji usuwającej wszelkie niejasności (zob. OSNKW 2014, z. 8, poz. 60). Rzecznika praw obywatelskich reprezentował dr Marcin Warchoł.

Odkurzyłam powyższe archiwalia nawet nie po to, by bronić prof. M. Królikowskiego przed nietrafnymi porównaniami z innymi luminarzami, czego mógłby sobie przecież nie życzyć. Postanowiłam tylko naświetlić niezręczność rywalizacji z osobą tego formatu przez kreowanie się na „wynajętego eksperta". Formułę z przymiotnikami uznałam za zbędną. Wolę, gdy mówią fakty.

Na perełkę wygląda także uchwała Krajowej Rady Prokuratorów przy Prokuratorze Generalnym (dalej: KRPPG) z 30 sierpnia 2017 r., bez sygnatury, w sprawie apelu Zarządu Stowarzyszenia Prokuratorów Lex super omnia dotyczącego opracowania przez KRPPG zbioru zasad etyki zawodowej prokuratorów (dostępna na witrynie: www.pg.gov.pl). Gdybym nie znała realiów macierzystej firmy, w tym w epizodach rządów twardych rąk, podejrzewałabym, że i tutaj mamy do czynienia z owocem outsourcingu na zlecenie władzy publicznej. Wszak prokuratorom nie powinno przejść przez usta określenie KRPPG „organem samorządności prokuratorskiej", skoro ustawa jej wśród takowych ciał nie sytuuje. Z mocy art. 44–52 ustawy – Prawo o prokuraturze oraz tytułu rozdziału 32, w którym zawarto te przepisy, organami samorządu prokuratorskiego są: zebranie prokuratorów Prokuratury Krajowej, zgromadzenia prokuratorów w prokuraturach regionalnych oraz kolegia prokuratur regionalnych i okręgowych. Unormowanie KRPPG zamieszczono w rozdziale poprzednim, dedykowanym wyłącznie jej. Faktycznie niezależni prokuratorzy nie odważyliby się lansować poglądu, że kształt nowego kodeksu etycznego dla całego naszego korpusu zdeterminują jednostkowe „opinie" członków KRPPG. Podobnie przedstawia się argument przypisujący każdemu z nich z osobna funkcję adresata uwag koleżeństwa do pracy KRPPG. Na taką ekstrawagancję ustawa nie pozwala. Kłania się zasada legalizmu w ujęciu art. 7 konstytucji, stosownie do której ciału kolegialnemu nie wolno cedować kompetencji na uczestników. Jak zresztą respondenci mieliby zwracać się do cesjonariuszy? Proszę członka? No i ten nieznoszący sprzeciwu ton przekazu, że „na obecnym etapie prac" nad zbiorem brak jest uzasadnienia dla poddawania jego projektu szerszym konsultacjom lub opiniom. Cóż za nieuprzejmość! Czy nie prościej byłoby odpisać zainteresowanym, że projekt jeszcze nie powstał? Albo że przewodniczący KRPPG lub jego pierwszy zastępca, który ex lege przewodniczy zebraniu tego gremium, rozważa, czy to, co dotychczas wypitraszono w opozycji do zbioru autorstwa byłej Krajowej Rady Prokuratury, nie wymaga aby wynajęcia eksperta.

Niniejsza wypowiedź będzie miała ciąg dalszy. Przed chwilą natrafiłam na esej sędzi Anety Łazarskiej „Cień nad Sądem Najwyższym" („Rzeczpospolita" z 16 września). Jakaś epidemia?

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd Tuska w sprawie KRS goni króliczka i nie chce go złapać
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy tylko PO ucywilizuje lewicę? Aborcyjny happening Katarzyny Kotuli
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: Trybunał i ochrona życia. Kluczowy punkt odniesienia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ministra, premier i kakofonia w sprawach pracy