Na podstawie tzw. umów "zero hours" pracuje na Wyspach o ponad 100 tys. osób więcej niż w roku poprzednim. Takie kontrakty zakładają, że pracodawca dzwoni do pracownika tylko wtedy, gdy go potrzebuje i wypłaca mu wynagrodzenia jedynie za przepracowany czas. Teoretycznie zatrudniony może odmówić wykonania zadania, ale w praktyce często obawia się, że przełożony może już więcej nie zadzwonić.

Pracownikowi zatrudnionemu na podstawie takiej umowy przysługuje płatny urlop proporcjonalny do czasu pracy, jednak szefowie nie zawsze się z tego wywiązują. Tylko niektóre kontrakty przewidują zwolnienie chorobowe.

Liczba osób zatrudnionych w Wielkiej Brytanii w ten sposób cały czas wzrasta. W 2015 roku wynosiła 747 tys., a więc 163 tys. mniej niż obecnie.