Brexit szybką lekcją o Unii Europejskiej

Negocjacje na temat brexitu pokazują, ile warta jest UE. Brytyjczycy dowiedzą się o tym za późno, ale inni mogą z tej lekcji skorzystać.

Aktualizacja: 18.10.2017 20:23 Publikacja: 17.10.2017 19:06

Brexit szybką lekcją o Unii Europejskiej

Foto: AFP

Na najbliższym unijnym szczycie przywódcy nie ogłoszą oczekiwanego postępu w negocjacjach brexitu, który pozwoliłby na przejście od rozmów o warunkach rozwodu do ustalania zasad przyszłej współpracy. Brak postępu rozbija się przede wszystkim o pieniądze, a konkretnie o 40 mld euro. Ale tak naprawdę to nic w porównaniu z faktycznym rachunkiem za brexit: odcięciem od rynku wewnętrznego i od unijnej współpracy.

Jak mówią dyplomaci, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita", Brytyjczycy w negocjacjach wydają się być zupełnie zaskoczeni skalą problemów, przed którymi stanie ich gospodarka w przyszłości. I mimo że straszą wariantem „no deal" –czyli brakiem umowy, jeśli Unia nie pójdzie na ustępstwa przy ustalaniu warunków rozwodu – to są na to zupełnie nieprzygotowani.

Gdyby rzeczywiście chcieli 29 marca 2019 roku zerwać wszelkie więzy z UE, musieliby już teraz zacząć zatrudniać setki celników do odpraw statków i kolejne setki urzędników do wszelkiego rodzaju instytucji regulacyjnych. Bo w UE państwa scedowały na Brukselę, a właściwie często na tzw. zdecentralizowane agencje ulokowane w różnych państwach członkowskich, obowiązki doglądania zasad funkcjonowania rynku wewnętrznego. I tak Unia ma agencję kontroli jakości żywności, agencję dopuszczającą do obrotu leki, kolejną od chemikaliów czy rybołówstwa, od bezpieczeństwa morskiego itd. Gdy Wielka Brytania wyjdzie z UE, musi stworzyć narodowe odpowiedniki tych instytucji. Im szybszy i bardziej gwałtowny będzie rozwód, tym mniej czasu jej zostanie.

Dlatego Theresa May sama wystąpiła z propozycją, która jeszcze kilka miesięcy temu była odrzucana przez Londyn: dwuletniego okresu przejściowego. Czyli przez dwa lata po brexicie wszystko zostaje po staremu, z tym jednym wyjątkiem, że Wielka Brytania nie będzie już miała prawa głosu. Ale ten okres pozwoli jej na wynegocjowanie nowego porozumienia i na przygotowanie do życia poza Unią.

Drugą zaskakującą informacją dla Wielkiej Brytanii jest tzw. niepodzielność rynku wewnętrznego. Nie można uzgodnić wolnego przepływu kapitału i towarów, czego bardzo chciałby Londyn, bez zgody na swobodę usług i pracowników.

Londyn chciałby iść nawet dalej i dzielić rynek sektorowo, czyli np. zawrzeć osobne porozumienie dla usług finansowych, żeby zostawić tzw. jednolity paszport dla swoich instytucji finansowych, ale bez godzenia się na przepływ innych usług. Od początku słyszy, że to niemożliwe, że nie ma rynku wewnętrznego „a la carte".

Jest zdumiony, bo tak naprawdę przez wiele lat oferowano mu właśnie członkostwo „a la carte" i skwapliwie z tego korzystał. Miał rabat w płatnościach do unijnego budżetu, nie musiał przyjmować euro, nie zniósł kontroli paszportowej na granicach i w ogóle wymówił się od unijnej współpracy w dziedzinie spraw wewnętrznych. Na koniec, gdy zagroził brexitem, zaoferowano mu nawet możliwość stosowania restrykcji w przepływie siły roboczej i polityki zasiłków społecznych.

Wszystko to odrzucił z nadzieją, że dostanie status uprzywilejowanego nieczłonka UE. Ale na razie spotykają go wyłącznie rozczarowania i raczej nie zanosi się, żeby Unia poszła na znaczące ustępstwa. Nie dlatego, że ktoś chce odwetu. Po prostu taki status byłby wbrew interesom różnych państw UE. A one są ważniejsze niż potrzeby kraju nienależącego do Unii.

Uderzające jest, jak mało Brytyjczycy wiedzieli o korzyściach płynących z członkostwa w UE. Dowiadują się o tym dopiero teraz, ale proces edukacji dotyczy nie tylko ich. Pozostałe 27 państw UE też zaczyna zdawać sobie sprawę, że Bruksela to nie tylko często krytykowana biurokracja, ale też tysiące regulacji i rozmaite agencje, które ułatwiają obrót gospodarczy i zdejmują obowiązki biurokratyczne i regulacyjne z państw członkowskich. A przede wszystkim swobodny dostęp do największego i najbogatszego rynku świata.

Londyn podjął decyzję, że go opuszcza, a teraz chciałby za wszelką cenę jak najszerzej otworzyć drzwi do niego. Dla innych krajów powinna to być pożyteczna lekcja.

Na najbliższym unijnym szczycie przywódcy nie ogłoszą oczekiwanego postępu w negocjacjach brexitu, który pozwoliłby na przejście od rozmów o warunkach rozwodu do ustalania zasad przyszłej współpracy. Brak postępu rozbija się przede wszystkim o pieniądze, a konkretnie o 40 mld euro. Ale tak naprawdę to nic w porównaniu z faktycznym rachunkiem za brexit: odcięciem od rynku wewnętrznego i od unijnej współpracy.

Jak mówią dyplomaci, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita", Brytyjczycy w negocjacjach wydają się być zupełnie zaskoczeni skalą problemów, przed którymi stanie ich gospodarka w przyszłości. I mimo że straszą wariantem „no deal" –czyli brakiem umowy, jeśli Unia nie pójdzie na ustępstwa przy ustalaniu warunków rozwodu – to są na to zupełnie nieprzygotowani.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił