Na najbliższym unijnym szczycie przywódcy nie ogłoszą oczekiwanego postępu w negocjacjach brexitu, który pozwoliłby na przejście od rozmów o warunkach rozwodu do ustalania zasad przyszłej współpracy. Brak postępu rozbija się przede wszystkim o pieniądze, a konkretnie o 40 mld euro. Ale tak naprawdę to nic w porównaniu z faktycznym rachunkiem za brexit: odcięciem od rynku wewnętrznego i od unijnej współpracy.
Jak mówią dyplomaci, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita", Brytyjczycy w negocjacjach wydają się być zupełnie zaskoczeni skalą problemów, przed którymi stanie ich gospodarka w przyszłości. I mimo że straszą wariantem „no deal" –czyli brakiem umowy, jeśli Unia nie pójdzie na ustępstwa przy ustalaniu warunków rozwodu – to są na to zupełnie nieprzygotowani.
Gdyby rzeczywiście chcieli 29 marca 2019 roku zerwać wszelkie więzy z UE, musieliby już teraz zacząć zatrudniać setki celników do odpraw statków i kolejne setki urzędników do wszelkiego rodzaju instytucji regulacyjnych. Bo w UE państwa scedowały na Brukselę, a właściwie często na tzw. zdecentralizowane agencje ulokowane w różnych państwach członkowskich, obowiązki doglądania zasad funkcjonowania rynku wewnętrznego. I tak Unia ma agencję kontroli jakości żywności, agencję dopuszczającą do obrotu leki, kolejną od chemikaliów czy rybołówstwa, od bezpieczeństwa morskiego itd. Gdy Wielka Brytania wyjdzie z UE, musi stworzyć narodowe odpowiedniki tych instytucji. Im szybszy i bardziej gwałtowny będzie rozwód, tym mniej czasu jej zostanie.
Dlatego Theresa May sama wystąpiła z propozycją, która jeszcze kilka miesięcy temu była odrzucana przez Londyn: dwuletniego okresu przejściowego. Czyli przez dwa lata po brexicie wszystko zostaje po staremu, z tym jednym wyjątkiem, że Wielka Brytania nie będzie już miała prawa głosu. Ale ten okres pozwoli jej na wynegocjowanie nowego porozumienia i na przygotowanie do życia poza Unią.
Drugą zaskakującą informacją dla Wielkiej Brytanii jest tzw. niepodzielność rynku wewnętrznego. Nie można uzgodnić wolnego przepływu kapitału i towarów, czego bardzo chciałby Londyn, bez zgody na swobodę usług i pracowników.