Kubki z nadrukiem "Najlepszy szef na świecie" i okolicznościowe kartki z gotowymi już deklaracjami wdzięczności i sympatii - to wszystko mają do wyboru Amerykanie, którzy 16 października obchodzą jedno z mniej znanych świąt made in USA: „Dzień Szefa".
Swoim zasięgiem Dzień Szefa objął kilka anglojęzycznych państw (w tym Kanadę, Indie, czy Wielką Brytanię i Irlandię), ale nadal znany jest głównie z przypominających o nim okolicznościowych tekstów. W kalendarzu nietypowych świąt, których w roku jest już ponad tysiąc (w niektóre dni przypada po kilka), „Dzień Szefa" pojawił się oficjalnie w 1962 r.
Wniosek córki-sekretarki
Jednak jego początki sięgają końca lat 50.XX , gdy Patricia Haroski, sekretarka firmy ubezpieczeniowej z Illinois zarejestrowała to święto. Data niebyła przypadkowa - Haroski wybrała dzień urodzin swojego ojca, który był wówczas również jej szefem... We wniosku rejestrowym wyjaśniała, że święto pomoże poprawić w firmach relacje między menedżerami i pracownikami (o rodzinie nie wspomniała), zwracając uwagę tych ostatnich na ciężką pracę i zaangażowanie przełożonych. Da też szansę pracownikom, by wyrazili swoje uznanie dla szefa - nie narażając się tak bardzo na zarzuty lizusostwa.
Sądząc po okolicznościowych kartkach dostępnych w Internecie wielu menedżerów może 16 października poczuć się superszefami. Jak jednak twierdzi prof. Sydney Finkelsteinz Dartmouth Business School (ten sam, który co roku publikuje listę najgorszych prezesów) superszefów, czyli Superbosses jest niewielu. Według niego to ci, którzy nie tylko pomagają pracownikom przekraczać bariery i osiągać więcej, niż kiedykolwiek się spodziewali. Powinni także umieć wyławiać talenty i umiejętnie je rozwijać - tak, by budować nowe pokolenie liderów. W praktyce oznacza to, że jakość szefa potwierdzają udane kariery jego byłych podwładnych.
Nos do talentów
Ci ciekawe prof. Finkelstein nie uznaje n.p. za „superszefa" jednego z najbardziej sławnych menedżerów XX wieku - Jacka Welcha, wieloletniego prezesa General Electric, choć spora grupa z jego menedżerów stanęła potem na czele znanych firm. Po pierwsze - jak wyjaśnia - nie wszyscy z tych menedżerów się sprawdzili, a po drugie, wielkie koncerny cieszą się renomą tzw. academy companies, czyli kuźni talentów. Mają zasłużony wizerunek świetnych miejsc do rozpoczęcia i rozwoju kariery, co sprawia, że czasem trudno ocenić, na ile sukces ich „absolwentów" to zasługa firmy a na ile bezpośrednio prezesa.