W Prawie i Sprawiedliwości, co nie jest tajemnicą, panowało przekonanie, że Jarosław Kaczyński jest gotów przejąć stery rządu. Co więcej, chyba nikt nie ma złudzeń, że w razie konieczności rzeczywiście tak się stanie. Niektórzy zastanawiają się zatem, dlaczego nie zdecydował się na ten krok już teraz. Przyszłe premierostwo Kaczyńskiego nie jest wcale takie oczywiste. Jest raczej – trawestując jego powiedzenie – ostateczną ostatecznością.
Prezes PiS, delikatnie mówiąc, nie wspomina najlepiej obowiązków, jakie nieodzownie łączą się z funkcją premiera. Prezesowanie Radzie Ministrów nie dość, że wymaga tułaczki po kraju i mediach, to jest także codziennym znojem godzenia resortowych interesów. Człowiek lubiący siedzieć po nocach, dużo czytać, rozmyślać, widzący rządzenie jako coś więcej niż przyziemne zarządzanie administracją ceni nieco inny tryb pracy.
Z szeregów PiS słychać także, że ważną rolę odegrało zdrowie Jarosława Kaczyńskiego. Niezależnie od tego prezes po prostu większą władzę ma w swoim „Sulejówku" na Nowogrodzkiej, gdzie mieści się siedziba PiS. Może skupić się na polityce przez wielkie „P" i rządzeniu w wymiarze strategicznym. Jeżeli zatem nic się nie pali i nie wali, nie ma konieczności, by sam przenosił się do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Kaczyński potrzebuje w KPRM szczególnej układanki, z jednej strony dość niezależnej w zarządzaniu, a z drugiej dającej się ogólnie kontrolować i strategicznie prowadzić oraz, w razie konieczności, także wpływać na swoje działania. Premier nie może mieć problemu z decyzyjnością w sprawach, które nie są w wąskim kręgu zainteresowań prezesa, a zarazem musi znać swoje miejsce w szeregu.
Kaczyński potrzebuje premiera lubianego, skutecznego w zarządzaniu, pewnego swego – po części grającego na „swoje", ale zarazem wiedzącego, kiedy należy grać w zespole; pozwalającego wpływać na swą linię i kontrolować się przez najbardziej zaufanych ludzi prezesa. Tym samym rozumiejącego wizję rządzenia Jarosława Kaczyńskiego i sprawdzającego się, dobrze czującego w tym układzie.