Dlaczego Theresa May wybrała Johnsona?

Człowiek, który obraził pół świata, staje na czele MSZ. To źle wróży negocjacjom z Unią.

Aktualizacja: 15.07.2016 18:10 Publikacja: 14.07.2016 19:48

Po nominacji Borisa Johnsona część brytyjskich ambasadorów może złożyć dymisję

Po nominacji Borisa Johnsona część brytyjskich ambasadorów może złożyć dymisję

Foto: AFP

Zwykle w takich chwilach dyplomaci zapominają o dawnych urazach i ochoczo sięgają po zgrane formuły o „nadziei na znakomitą współpracę z nowym rządem". Ale tym razem to się nie udało.

Na wiadomość, że Boris Johnson zostanie następcą tak sławnych szefów brytyjskiej dyplomacji jak książę Wellington, lord Palmerston, Arthur Balfour czy Anthony Eden, rzecznik amerykańskiego departamentu stanu Mark Toner wybuchł niekontrolowanym, sarkastycznym śmiechem.

– Widzieli państwo, jaki był jego styl w czasie kampanii przed referendum? Wiele nakłamał Brytyjczykom. A dziś to on jest postawiony pod ścianą, aby obronić swój kraj, ale także aby stosunki z Europą były jasne – nie owijał w czwartek w bawełnę szef francuskiej dyplomacji Jean-Marc Ayrault w największym radiu w kraju, Europe 1.

May boi się buntu

Tydzień temu wydawało się, że kariera byłego burmistrza Londynu jest skończona. Po wygranym referendum zamiast opracować program, budować ekipę współpracowników i szykować się do batalii o urząd premiera, świętował z przyjaciółmi sukces Brexitu. To skłoniło jego dotychczasowego najbliższego sojusznika, sekretarza sprawiedliwości Michaela Gove'a do zadania mu ciosu w plecy i wystąpienia z własną kandydaturą do Downing Street. Ostateczne i Johnson, i Gove ponieśli porażkę.

Dlaczego nowa premier Theresa May wyciągnęła z nicości Johnsona i powierzyła mu jedno z głównych stanowisk w państwie?

– Woli mieć go po swojej stronie, bo jako lider opozycji w ramach Partii Konserwatywnej może być bardzo niebezpieczny, może doprowadzić do trwałego podziału wśród torysów. A tak poniesie część skutków tragedii, do której doprowadził – mówi „Rz" Ian Bond, dyrektor w londyńskim Center for European Reform (CER).

Ale Bond przyznaje: cena takiego ruchu dla Wielkiej Brytanii będzie ogromna.

– Przystępujemy do negocjacji z Unią ze słabej pozycji. Dlatego powinniśmy mieć grzecznych, uprzejmych negocjatorów, a nie takich, którzy będą chcieli dodatkowo skonfliktować naszych europejskich partnerów – mówi ekspert.

Zadanie prowadzenia bezpośrednich rokowań z Unią May powierzyła innemu czołowemu eurosceptycznemu torysowi, Davidowi Davisowi. To człowiek, który jako minister ds. europejskich w latach 1994–1997 zyskał u swojego portugalskiego kolegi przydomek „uprzejmego s...syna" za strategię ciągłego blokowania negocjacji w Brukseli.

Teraz Davis zapowiada, że rozpocznie formalne rokowania o wyjściu kraju z Unii najwcześniej na początku 2017 r., aby je zakończyć w grudniu 2018 r. Wierzy, że Bruksela zgodzi się na utrzymanie dostępu Wielkiej Brytanii do jednolitego rynku mimo wycofania się przez Londyn zarówno ze swobody przemieszczania się pracowników, jak i płacenia składki do unijnej kasy. Ale to scenariusz, który w Paryżu, Berlinie i innych czołowych stolicach zjednoczonej Europy odrzucano już wielokrotnie.

– Plan Johnsona i Davisa jest nierealny. Obawiam się, że stosunki Wielkiej Brytanii z Unią zostaną oparte na powszechnych regułach Światowej Organizacji Handlu (WTO), będą takie same, jakie dziś utrzymuje Kanada ze Wspólnotą. To doprowadzi do głębokiego kryzysu gospodarczego. Być może dopiero wtedy dojdzie w Wielkiej Brytanii do otrzeźwienia – uważa Bond.

Zwykle nowy szef dyplomacji zaczyna od odwiedzenia głównych zagranicznych partnerów. Ale brytyjskie media spodziewają się, że w przypadku Johnsona potrzebny będzie „wielki objazd wybaczenia".

Seks z kozą

Zaledwie w maju Johnson wygrał tysiąc funtów i pierwszą nagrodę w konkursie poetyckim za wiersz, w którym opisuje, jak prezydent Turcji Recep Erdogan ma stosunek seksualny z kozą. W „Sun" tłumaczył z kolei, że Barack Obama kazał usunąć popiersie Churchilla, bo jako potomek Kenijczyków nienawidzi brytyjskiego imperium, którego słynny premier był gorącym zwolennikiem. Hillary Clinton w Białym Domu to dla Johnsona „sadystyczna pielęgniarka w szpitalu psychiatrycznym", a do Nowego Jorku nie chce jechać w obawie, że „spotka tam Donalda Trumpa". Wcześniej Władimira Putina przyrównał do Zgredka z „Harry'ego Pottera", a George'a W. Busha uznał za „przez nikogo niewybranego prymitywnego awanturnika, który uosabia arogancję Ameryki".

– Nie ma wątpliwości, że AK-47 zamilkną, pangi przestaną jeść ludzkie mięso, a wszyscy kacykowie przybiorą arbuzi uśmiech, byle zobaczyć wielkiego białego szefa w jego wielkim, opłaconym przez brytyjskich podatników ptaku – opisywał w 2002 r. podróż Tony'ego Blaira do Konga.

– Przez dziesięciolecia brytyjskie gazety oferowały czytelnikom nieskończony strumień tendencyjnych, kłamliwych czy wręcz fałszywych informacji z Brukseli. A dziennikarzem, którzy narzucił ten ton – wiele lat przed zostaniem burmistrzem Londynu i Brexitem – był Boris Johnson – przypomina swojego kolegę z „Daily Telegraph" Martin Fletcher z „Timesa".

Wielką karierę polityczną Johnson rozpoczął w 2007 r., gdy David Cameron niespodziewanie poparł jego kandydaturę na burmistrza Londynu.

Tradycyjnie brytyjska dyplomacja była bardzo proeuropejska. Ambasadorzy w czołowych krajach Unii, od Paryża, Berlina i Rzymu po Madryt, Wiedeń i Warszawę, bronili integracji. Czy teraz poczują się w obowiązku złożenia dymisji, czy raczej schowają poglądy do kieszeni i będą służyć pod Johnsonem?

– Brytyjska dyplomacja ma długą tradycję lojalnej pracy dla każdego rządu. Ale w tym przypadku spodziewam się, że przynajmniej niektórzy nie dadzą rady i zmienią zawód – uważa Bond, który sam był brytyjskim dyplomatą.

Zwykle w takich chwilach dyplomaci zapominają o dawnych urazach i ochoczo sięgają po zgrane formuły o „nadziei na znakomitą współpracę z nowym rządem". Ale tym razem to się nie udało.

Na wiadomość, że Boris Johnson zostanie następcą tak sławnych szefów brytyjskiej dyplomacji jak książę Wellington, lord Palmerston, Arthur Balfour czy Anthony Eden, rzecznik amerykańskiego departamentu stanu Mark Toner wybuchł niekontrolowanym, sarkastycznym śmiechem.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Sondaż instytutu Pew. Demokraci kochają NATO, Republikanie znacznie mniej
Polityka
Zmiana premiera w Rosji bez zmiany premiera
Polityka
Wybory na Litwie. Nausėda szykuje się do drugiej kadencji
Polityka
Dylemat Beniamina Netanjahu. Joe Biden wyznacza granicę solidarności z Izraelem
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Polityka
Relacje Moskwy z Erywaniem od dawna nie były tak złe. Odważna gra Armenii