Były poseł Porozumienia Centrum i AWS: Jarosław Kaczyński budował i niszczył zarazem

- Kaczyński miał problem ze współpracą z ludźmi, bo bardziej ich traktował jak rywali niż partnerów do współpracy, co fatalnie zawężało jego partię - mówi Piotr Wójcik, były poseł Porozumienia Centrum i AWS

Aktualizacja: 30.07.2016 18:05 Publikacja: 29.07.2016 07:00

Były poseł Porozumienia Centrum i AWS: Jarosław Kaczyński budował i niszczył zarazem

Foto: Fotorzepa, Michał Sadowski

"Plus Minus": Co uważa pan za największe dokonania Sejmu w czasach, kiedy był pan posłem?

Piotr Wójcik, były poseł Porozumienia Centrum i AWS: Za czasów Jana Olszewskiego zapadły kierunkowe decyzje, dzięki którym za kadencji AWS weszliśmy do NATO, zaraz potem zakotwiczyliśmy się instytucjonalnie w Europie, w której kulturowo byliśmy zawsze. Wszystkie kolejne rządy trzymały się wytyczonego wtedy kierunku. Okres mojego posłowania w Sejmie I [1991–1993 – red.] i III [1997–2001 – red.] kadencji wspominam dobrze, bo bilans lat 90. był pozytywny. A poza tym ludzie w polityce byli inni niż dzisiaj.

Inni to znaczy jacy?

W 1990 r. w komitetach obywatelskich „Solidarność" przygotowywaliśmy uchwaloną przez Sejm kontraktowy ustawę samorządową dla stolicy. Zaraz potem zostałem sekretarzem Rady Warszawy. Któregoś dnia szefowa sekretariatu zwróciła się do mnie, aby radni zgłosili się wreszcie po zaległe diety. Ci ludzie poszli do samorządu nie po to, żeby zarabiać na polityce, tylko żeby coś zrobić. To taki kontrapunkt wobec obyczajów dominujących obecnie.

Chyba mocno pan idealizuje tamte lata. Przecież to lat 90. dotyczył słynny raport Banku Światowego o korupcji w polskim parlamencie. Według niego w 1992 r. opłata za blokowanie nowelizacji ustawy o grach losowych i działaniu kasyn wynosiła 500 tys. dolarów.

Nawet jeśli tak było, jest to przykład z absolutnego marginesu. W tamtym czasie dominowały kwestie realnej, głębokiej modernizacji gospodarki i państwa, toczyła się dyskusja polityczna o czymś ważnym. Była pozytywna energia, ludziom zależało na zmienianiu Polski. Mam pretensje do klasy politycznej o to, że po 2001 r. spoczęła na laurach. Zaczęło dominować przekonanie, że jesteśmy bezpieczni, że możemy zająć się karierami i biznesami, a państwo ma nam nie przeszkadzać. Niestety, rządzenie wymaga nieustannego poprawiania i ulepszania państwa, nie polega na odcinaniu kuponów i zamiataniu problemów pod dywan. Rząd Jerzego Buzka wykonał prawie 95 proc. działań przygotowujących Polskę do akcesji do Unii Europejskiej. Co prawda Leszek Miller, dochodząc do władzy, mówił, że pod rządami Buzka niemowlęta umierały na śmietniku, ale była to jedna z wielu bzdur w skierowanej przeciwko AWS propagandzie ówczesnej opozycji, która po przejęciu władzy doprowadziła do afery Rywina i uniemożliwiła dywersyfikację zaopatrzenia w gaz, zrywając zawarty przez rząd Buzka kontrakt norweski. To od tamtego czasu stan debaty publicznej w Polsce zaczął się systematycznie pogarszać, tak jak jakość polityki oraz funkcjonowanie państwa. I to jest odczuwane przez ludzi.

W jaki sposób?

Bardzo często słyszę, że nasze państwo najlepsze jest tylko w „dokopywaniu" zwykłemu obywatelowi, dużo gorzej wykonuje podstawowe zadania. Zaniechano myślenia o perspektywie i strategii rozwojowej Polski, nie ulepsza się działania aparatu administracji publicznej. Doszliśmy do tego – żeby przytoczyć fragment słynnych knajpianych taśm – że dwaj urzędujący wysocy przedstawiciele państwa polskiego spokojnie i zgodnie stwierdzają, że jest ono „bytem pozornym".

Wróćmy do początku lat 90. Należał pan wówczas do grupy politycznej, którą media opisywały jako „spoconych facetów pędzących po władzę".

Niezbyt nas lubiano, to fakt. Taki był wtedy klimat. Pamiętam konferencję prasową, którą zorganizowałem z Andrzejem Anuszem. Chodziło o to, że w głosowaniu nad małą konstytucją w Sejmie źle policzono głosy. A Mała Konstytucja przeszła niedużą większością, więc każdy głos był istotny. Na konferencję przyszli dziennikarze wszystkich mediów, ale nigdzie nie ukazała się relacja.

Może wasze twierdzenia były gołosłowne.

Nie. Byłem wówczas sekretarzem Sejmu, miałem zdjęcia pokazujące puste miejsca na sali plenarnej, miałem pisemne oświadczenia posłów, którzy twierdzili, że głosowali inaczej, niż zaliczono ich głosy. Wtedy nie głosowało się elektronicznie, tylko przez podniesienie ręki, i można się było łatwo pomylić przy zliczaniu głosów. Wszystko to pokazałem dziennikarzom, łącznie z kserokopią listy obecności, bo zgodnie z wynikami w jednym z sektorów wszyscy zagłosowali, mimo pustych miejsc i niekompletnej listy obecności. W demokratycznym kraju sprawa wątpliwości związanych z wynikiem głosowania nad konstytucją byłaby wałkowana przez miesiąc. A u nas zapadła cisza. Gdy zadzwoniłem do TVP, której prezesem był wówczas Janusz Zaorski, z pytaniem, dlaczego o tym nie poinformowali, usłyszałem, że wywieram niedopuszczalny, skandaliczny nacisk polityczny na niezależną telewizję.

Rozumiem, że coś wam nie pasowało w małej konstytucji i dlatego żądaliście sprawdzenia głosowania?

Nie popieraliśmy małej konstytucji, bo była pełna luk, w dodatku wzmacniała władzę prezydenta Lecha Wałęsy, z którym nasze środowisko było w sporze politycznym. Nie podobało nam się sprowadzenie Sejmu do roli maszynki akceptującej decyzje prezydenta, byliśmy też przeciwko ręcznemu sterowaniu rządem. Ale w tej historii nie jest ważny fakt, czy mała konstytucja była dobra czy zła, tylko czy została prawidłowo uchwalona. Wysłaliśmy w tej sprawie informacje do wszystkich najwyższych instytucji państwa, nawet do Trybunału Konstytucyjnego i do Sądu Najwyższego. Nikt nie podjął tematu.

Może po prostu nie mieliście racji.

Można nam było zarzucić pomyłkę, ale nikt nie chciał nawet tego sprawdzić. Pamiętam, że gdy wyszedłem na trybunę sejmową i powiedziałem, że w wynikach głosowania coś się nie zgadza i nie podpiszę protokołu, któryś z posłów krzyczał na mnie: „Złaź z trybuny, masz podpisywać protokoły, a nie uprawiać politykę". Oczywiście dziś wiemy, że mała konstytucja nie wywołała żadnych dramatycznych skutków, ale środowiska solidarnościowe straciły okazję, żeby uchwalić dobrą ustawę zasadniczą. Uchwalił ją parlament zdominowany przez SLD i PSL.

Musiała być jakaś przyczyna tego, że media was lekceważyły.

Media grały w jednej drużynie z partiami lewicowo-liberalnymi. Ten cytat o spoconych facetach pochodził chyba od któregoś posła Unii Demokratycznej. UD była oburzona, że śmiemy coś kwestionować, bo uważała, że ma monopol na prawdę i wiedzę. Gdy ktoś pomyślał inaczej niż oni, był traktowany jak raróg i obrzucany epitetami.

To dlaczego dobrze wspomina pan ten czas?

Bo miałem wtedy poczucie bycia po dobrej stronie barykady. W czasach rządu Jana Olszewskiego podjęto na przykład kluczową dla Polski decyzję, czyli wynegocjowano traktat polsko-rosyjski. Rosjanie traktowali Polskę jako tzw. bliską zagranicę (czyli swoją strefę wpływów) i mówili, że zawrą z nami traktat podobny do tego, jaki mamy z Niemcami, jeżeli jednocześnie podpiszemy układ o wycofaniu wojsk i protokół dodatkowy. A w tym protokole był zapis, który uniemożliwiłby nam wejście do Unii Europejskiej i do NATO, bo polski rząd i rząd Federacji Rosyjskiej zobowiązywały się do tworzenia wspólnych przedsięwzięć gospodarczych na bazie byłych radzieckich garnizonów wojskowych. To by nas kompletnie „wyłożyło", bo oznaczałoby ekspansję GRU [rosyjskiego wywiadu wojskowego – red.] na Zachód. Dodatkowo mieliśmy też budować w Rosji jakieś mieszkania dla byłych żołnierzy radzieckich. Gdyby rząd Olszewskiego, wbrew kilku doradcom Lecha Wałęsy, nie uparł się, żeby ten protokół zasadniczo zmienić, moglibyśmy zapomnieć o NATO i UE. Były też nie aż tak ważne, ale niezwykle sympatyczne momenty, np. wybór marszałka i wicemarszałków Sejmu.

Pamiętam, że było pięciu wicemarszałków.

Bo Sejm był rozdrobniony. Przez 50 lat nie było systemu demokratycznego, więc takie rozdrobnienie było naturalne. Tak czy inaczej po uzgodnieniach wybrał wszystkich marszałków z nowych solidarnościowych ugrupowań. Cieszyliśmy się, że wolny Sejm w wolnej Polsce potrafi się dogadać.

Ta radość chyba trwała krótko, bo Sejm I kadencji był mocno skłócony. Przypomnę chociażby nieustające rozmowy o poszerzeniu koalicji popierającej rząd Jana Olszewskiego. Zresztą później nie było lepiej.

Jest w tym sporo racji, ale przecież demokracja to właśnie permanentny, choć zinstytucjonalizowany spór. Przykładowo: nasze środowisko za rządu Hanny Suchockiej napisało dobry projekt ustawy o Prokuratorii Generalnej. Nie został on jednak uchwalony, bo nic, co nie wynikało z projektów Leszka Balcerowicza, nie miało wtedy szans na uchwalenie. Ale z drugiej strony wstrzymaliśmy się od głosu przy wniosku o wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej, bo uważaliśmy, że w razie jego odwołania Lech Wałęsa zechce przejąć pełnię władzy.

A co miała wspólnego Prokuratoria Generalna, która broni interesów państwa przed sądami, z reformami gospodarczymi Leszka Balcerowicza?

W projekcie przygotowanym przez znakomitych ekspertów prawnych Prokuratoria miała szersze kompetencje, niż ma dziś. Chcieliśmy nawiązywać do dobrych rozwiązań II Rzeczypospolitej. Ponadto był z tym związany drugi projekt, złożony w pakiecie, który dotyczył prywatyzacji powszechnej i już wtedy podejmował kwestię reformy systemu emerytalnego. Nikt nie chciał o tym dyskutować tylko dlatego, że był to projekt opozycji. Miałem jednak satysfakcję, że ustawa o Prokuratorii Generalnej, dzięki wysiłkom wielu polityków i ekspertów, została uchwalona, choć wiele lat później.

Ale lustracji w wykonaniu Antoniego Macierewicza chyba nie wspomina pan miło, chociażby dlatego, że upadł po niej rząd Olszewskiego.

Rząd Olszewskiego został z tego powodu odsądzony od czci i wiary, choć po prostu wykonał uchwałę Sejmu.

Pospiesznie i z błędami.

Zdarzyły się jedna czy dwie pomyłki, których się uczepiono, żeby nas zdyskredytować. Jednak układ, który zawarto w Magdalence, blokował rozwój Polski. Mieliśmy poczucie, że stajemy w absolutnie słusznej sprawie. I dzięki nam proces lustracji się rozpoczął. Już nie można go było zamieść pod dywan.

Niektórzy uważają, że to był koniec lustracji na wiele lat.

Przecież już za SLD uchwalono ustawę lustracyjną. Może była ułomna, została skrojona na potrzeby SLD, ale to my zapoczątkowaliśmy prześwietlanie ludzi idących do polityki. W NRD czy w Czechosłowacji była dzika lustracja. Ludzie wpadli do archiwów służb i wszystko wyciągnęli. U nich to był proces chaotyczny, rewolucyjny, my obraliśmy inną drogę, bardziej uporządkowaną. Tak czy inaczej zbyt długie trwanie układu z czasów PRL położyło się cieniem na rozwoju Polski.

Środowiska KPN i ZChN uważały, że Antoni Macierewicz chciał przy pomocy lustracji zdyskredytować ich liderów, przejąć ich elektorat.

Co myślał Macierewicz, nie wiem, bo nikomu tego nie powiedział, ale miał obowiązek wykonać uchwałę Sejmu i to zrobił. A później dopisano do tego rozmaite teorie. Postponowano ten rząd na wszystkie możliwe sposoby, w mediach huczało od plotek o przygotowywanym zamachu stanu, o postawieniu w gotowości Jednostek Nadwiślańskich. To były kompletne bzdury, które brały się stąd, że przeciwnicy lustracji i naszego rządu kontrolowali media elektroniczne i papierowe. Tylko ich punkt widzenia był w nich obecny. Nie powiem, że w mediach panowała cenzura identyczna jak za PRL, ale wybory redaktorów naczelnych były ewidentnie politycznie ukierunkowane. Rząd Olszewskiego i tak by upadł, bo nie miał w Sejmie większości, w dodatku podkopywał go Wałęsa. Szkoda tylko, że rywalizacja i pewne zacietrzewienie liderów centroprawicy sprawiły, iż nasza opcja polityczna nie weszła do Sejmu w następnej kadencji, choć wspólnie dostała więcej głosów niż SLD. Nie umieliśmy wówczas jeszcze efektywnie współpracować.

Sami uchwaliliście ordynację z progami wyborczymi, która wyeliminowała prawicę.

Progi były niezbędne, żeby scena polityczna się skonsolidowała. To nasi przywódcy nie potrafili się dogadać. W kilka osób pracowaliśmy nad tym, żeby Jan Olszewski poszedł do wyborów razem z Jarosławem Kaczyńskim, i to się nie udało. To, kto zostanie liderem, było ważniejsze niż współdziałanie, dlatego nie byli w stanie dojść do porozumienia. Dopiero cztery lata później powstała AWS, którą wspominam najcieplej, bo to była formacja, która szła do wyborów z poważnym, realnym programem pozytywnej przebudowy Polski ogłoszonym przed wyborami, a po wyborach wdrażanym. W Sejmie III kadencji pracowaliśmy prawie na okrągło. To było normalne. Nikt się nie krzywił, nie histeryzował, że są nocne posiedzenia.

Dlaczego Jarosław Kaczyński nie wszedł do AWS, tylko związał się z Ruchem Odbudowy Polski Jana Olszewskiego?

Chciał rządzić całym AWS. Nieco żartobliwie można powiedzieć tak – wymyślił sobie, że zostanie sekretarzem generalnym, a Marian Krzaklewski będzie u niego robił za dekorację, którą można trzymać na półce i w miarę potrzeby zdejmować lub odkładać. Dlatego wszystkie stronnictwa centroprawicowe się dogadały, założyliśmy w tej sprawie tzw. spółdzielnię i przekonaliśmy Mariana Krzaklewskiego, że z parytetu nie wynika, aby Kaczyński mógł zostać sekretarzem generalnym. On się obraził i wystartował z listy ROP. Reszta jego partii była w AWS, która zmieniała Polskę. I dobrze współpracowaliśmy.

Dosyć szybko doszło do konfliktów personalnych w AWS. Ówczesny wicepremier Janusz Tomaszewski został usunięty ze stanowiska pod zarzutem lustracyjnym.

To była przykra sytuacja. Później został oczyszczony z zarzutów.

Ale już dawno nie było go w polityce.

To niestety zwykła rzecz w naszym życiu publicznym. Nie on pierwszy i nie ostatni został najpierw skazany medialnie, a po latach oczyszczony, gdy nikt się już tym nie interesował. Przypomnę sprawę marszałka Andrzeja Kerna, zasłużonego człowieka opozycji, odsądzonego od czci i wiary za to, że starał się ochronić nieletnią córkę. Pamiętam posłów, którzy w ogóle nie zabierali głosu w Sejmie na żaden temat, a wygłaszali tyrady o nadużyciu władzy przez marszałka. A on przerażony tym, co się dzieje z dzieckiem, zadzwonił do koleżanki z prośbą, żeby pomogła mu szukać córki. I to było całe jego nadużycie władzy. A naprawdę miał powody do obaw, bo w stanie wojennym jego syn został dotkliwie pobity.

Dlaczego Kern miał tak złą prasę?

Bo ta sprawa idealnie nadawała się do zohydzenia prawicy. Były w tym i rzekoma arogancja władzy, i prawicowy ciemnogród, i czysta, wielka miłość dwojga młodych ludzi, którą niszczył zły ojciec. Marszałek Kern już po odejściu z Sejmu wytoczył procesy mediom, które go zniesławiły, i wszystkie wygrał, łącznie z procesem z Jerzym Urbanem. A jego córka ocknęła się, zrozumiała, że popełniła pomyłkę, przeprosiła rodziców i wróciła do domu. Tyle że to już nikogo nie obchodziło. Andrzej Kern wkrótce potem zmarł. Prawdopodobnie jego organizm nie wytrzymał napięcia. Został bestialsko zniszczony przez politykę i media.

A więc koszta uprawiania polityki są duże.

Szczególnie przy niesprzyjających mediach. Pamiętam jeszcze jedną historię – po wyborach samorządowych w 1998 r. UW zawarła koalicję z AWS w Warszawie, którą osobiście negocjowałem i podpisałem. Ale ta koalicja po jakimś czasie została zerwana. UW zaczęła rządzić w Warszawie z SLD i łamać przepisy o samorządzie terytorialnym. Przedstawiliśmy wówczas sprawę premierowi Jerzemu Buzkowi, który zdecydował o wprowadzeniu komisarza. Wtedy rozpętało się istne piekło. Słyszeliśmy, że Buzek zgwałcił demokrację, że nie miał prawa wprowadzić zarządu komisarycznego. Sporo później sąd administracyjny potwierdził wszystkie nasze zarzuty i uznał, że decyzja o wprowadzeniu komisarza była uzasadniona. A UW wkrótce po tej awanturze wyszła z koalicji.

Jak pan wspomina narodziny PiS i PO? Niektórzy twierdzą, że PiS od momentu powstania rozbijało AWS.

To nieprawda. Jarosław Kaczyński wykorzystał do założenia PiS moment, gdy AWS przeżywała kryzys i płaciła spadkiem notowań za reformy. Bracia Kaczyńscy zawsze mieli własny plan polityczny. Nie interesowała ich rola aktorów szerszego planu. Jarosław nigdy nie ukrywał, że chce odgrywać rolę przywódczą. To człowiek skoncentrowany na działaniu politycznym, z talentem do przewidywania rozwoju sytuacji i umiejętnością taktycznego wykorzystywania okoliczności do własnych celów i realizacji swojej wizji Polski. Miał też w sobie sporo autodestrukcji – budował i niszczył zarazem. No i miał problem ze współpracą z ludźmi, bo bardziej ich traktował jak rywali niż partnerów do współpracy, co fatalnie zawężało jego partię. Miałem do tego stosunek krytyczny. Wolałem AWS z jej wszystkimi bolączkami niż partię wiszącą na jednym liderze, który może popełniać błędy.

Ostatecznie model „partii prezesów" zwyciężył, bo takimi się stały i PiS, i PO.

Tak. Donald Tusk też z partii trzech tenorów sprowadził PO do nie najlepszego teatru jednego aktora. To normalne, że scena polityczna ewoluuje, ale akurat ta ewolucja nie okazała się specjalnie twórcza. Żałuję, że AWS znikła ze sceny politycznej, bo wcale nie musiała. Znowu była to wina liderów, którzy popełnili błędy przy obieraniu taktyki wyborczej, i AWS nie weszła do Sejmu.

A wierzył pan w powstanie PO–PiS?

Ani przez moment. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński mieli zupełnie inne cele. Dla mnie było oczywiste, że PO–PiS nie powstanie. To była raczej gra liderów i niektórych polityków, np. Jana Rokity, z PO na ich własny wizerunek. Budowali swój kapitał polityczny na tym, że są skłonni do zgody i porozumienia. Ale koniec końców niewiele z tego wyszło.

— rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

"Plus Minus": Co uważa pan za największe dokonania Sejmu w czasach, kiedy był pan posłem?

Piotr Wójcik, były poseł Porozumienia Centrum i AWS: Za czasów Jana Olszewskiego zapadły kierunkowe decyzje, dzięki którym za kadencji AWS weszliśmy do NATO, zaraz potem zakotwiczyliśmy się instytucjonalnie w Europie, w której kulturowo byliśmy zawsze. Wszystkie kolejne rządy trzymały się wytyczonego wtedy kierunku. Okres mojego posłowania w Sejmie I [1991–1993 – red.] i III [1997–2001 – red.] kadencji wspominam dobrze, bo bilans lat 90. był pozytywny. A poza tym ludzie w polityce byli inni niż dzisiaj.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Czy mężczyźni wymyślą się na nowo
Plus Minus
Demograf: Czeka nas półwiecze rządów pań
Plus Minus
Historia ludowa czy ludożercza. Matka Boska z Bardo kontra szeptuchy
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Abp Wojda nie zaskakuje. Niestety
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Wygoda bez kompromisów. Jak sport podbił świat mody