– Weź to na ramię, bo zaraz nas znowu ewakuują – kibice pilnują się sami. Pozostawiony bagaż, nawet jeśli to reklamówka z pięcioma puszkami piwa, sprawia, że w ciągu kilku minut na miejscu pojawia się jednostka antyterrorystyczna. Uzbrojona po szyję, sprawiająca wrażenie takiej, która sama poradzi sobie z autobusem pełnym zamachowców. Niezależnie, czy to restauracja, dworzec czy lotnisko – po kilkunastu sekundach na miejscu są już tylko mundurowi, szybko zasuwają się rolety w oknach, klienci i pasażerowie są pod dobrą opieką w odpowiedniej odległości.
Mundurowych widać, mają działać na wyobraźnię. Bezpieczeństwa pilnuje też jednak cała armia smutnych panów w cywilnych strojach, ze słuchawką w uchu i mimo upału – w kurtce, pod która można wiele schować. Pod hotelem piłkarzy nie można nawet zwyczajnie stać. Tajniacy próbują być uprzejmi, ale chcą mieć wszystko pod kontrolą.
– Jak masz na imię? Jesteś dziennikarzem? A co masz w tej walizce? – wokół „L'Hermitage" regularnie krąży kilku funkcjonariuszy, którzy mają oczy dookoła głowy. PZPN został poinformowany o liczbie policjantów, którzy dbają o bezpieczeństwo naszej reprezentacji, ale nie może tych danych udostępniać. Piłkarze powtarzają, że we Francji czują się bezpieczni. Wszyscy uczestnicy Euro trzymani są pod kloszem.
W górę serca
Na szczęście ten turniej to nie tylko Francuzi. Są też goście, którzy tańczą, chociaż nie gra muzyka. Przywieźli swoją. „Will Grigg is on fire" – piosenka o anonimowym północnoirlandzkim napastniku stała się nieoficjalnym hymnem Euro. Ten oficjalny, wyprodukowany przez Davida Guettę, zwyczajnie się nie przyjął. Will Grigg na mistrzostwach nie zagrał nawet minuty, bo – jak stwierdził trener Michael O'Neill – przy wyborze składu nie sugeruje się listą przebojów.
Irlandczycy z obu państw na ulicach francuskich miast bawili się nawet, kiedy zabrakło piwa. Jeździli za swoimi drużynami pociągami, nawet jeśli na czas Euro koleje wprowadziły na pokładach prohibicję. Głośni byli też Walijczycy, Węgrzy, Islandczycy czy Polacy. Wszyscy ci, dla których Euro to czas zabawy, poznawania nowych ludzi i zawierania nowych przyjaźni.
Profil naszego kibica podróżującego na wielkie imprezy mocno się zmienił – na trybunach jest raczej cicho, a przyśpiewka „w górę serca, Polska wygra mecz" świadczy o tym, że pieniądze na Francję mają ci, którzy równie często chodzą na mecze siatkarskie. Dzieci sportowej hossy, przyzwyczajone do tego, że ich drużyna może zostać nawet mistrzem świata.
Niemal równo rok temu Paryż ogłosił udział w wyścigu o prawo goszczenia igrzysk olimpijskich w 2024 roku. Władze twierdzą, że 60 procent obiektów jest już gotowych. 60 milionów euro kosztuje kampania, która ma przekonać Międzynarodowy Komitet Olimpijski, że to właśnie stolica Francji jest najlepszym miejscem do zorganizowania takiej imprezy. W wyścigu udział biorą także Rzym, Hamburg, Los Angeles i Budapeszt, zwycięzcę poznamy w przyszłym roku.
To dużo czasu, by wszystko jeszcze raz dokładnie przemyśleć i zastanowić się, czy w czerwcu 2016 roku na ulicach francuskich miast nie odbyła się kampania negatywna, która może pogrzebać szanse Paryża. W miesiącu, w którym Wielka Brytania zarządziła Brexit i postanowiła wystąpić z Unii Europejskiej, Francja urządziła swój Frexit i nie dołączyła do zabawy.
Autor jest redaktorem naczelnym WP Sportowe Fakty
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95