Rozmowa Mazurka. Szydło: Panowie mają ambicje, ale to ja jestem premierem

Beata Szydło, premier: Ja dopiero zaczynam karierę i wiem, że za nic nie chciałabym skończyć jak Ewa Kopacz. Obserwowałam ją niedawno w Sejmie, opuszczoną, samotną i bardzo smutną.

Aktualizacja: 04.06.2016 18:57 Publikacja: 02.06.2016 12:51

Rozmowa Mazurka. Szydło: Panowie mają ambicje, ale to ja jestem premierem

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Plus Minus: Lubi pani żarty na swój temat?

Widziałam kilka niezłych memów.

A ten? Morawiecki mówi do pani: „Beata, miałem być kimś ważnym". A pani do niego: „Ja też".

Hm, dobry żart...

Minister Witek naprawdę się śmieje.

Przecież mówię, że to zabawne, ale tylko połowa memu się zgadza.

Która?

Czytaj także:

Że stoimy koło siebie. Zapewnianie, że jako premier jest się kimś ważnym, wydaje mi się jednak dość dziwaczne, więc na tym poprzestanę.

W tym memie prawdziwa jest sugestia, że pani pozycja polityczna jest niższa niż funkcja, którą pani pełni.

Ta teza jest popularna wśród dziennikarzy i kompletnie nieprawdziwa.

To kto nami rządzi?

Odkąd zostałam premierem, wszyscy mnie pytają, jak to jest być prowadzonym za rękę, jak to jest być sterowanym, bo przecież rządzi Kaczyński, to on podejmuje decyzje, o wszystkim decyduje...

A tak nie jest?

Zżymałam się na te uwagi, miałam już tego serdecznie dosyć, bo nie jest łatwo – kiedy się naprawdę rządzi – przekonywać innych, że to nie teatr, że to ja podejmuję decyzje. Zwłaszcza że krytyków nie przekonam, a Mazurek z Zalewskim i tak swoje wiedzą.

To Zalewski, ja jestem do rany przyłóż.

Owszem, kilka osób się przekonało, co pan robi z ranami, czytam te wywiady.

To niech pani powie, jak jest naprawdę.

Tak naprawdę to mam szczęście, że mogę się radzić Jarosława Kaczyńskiego, że mogę rozmawiać z nim o polityce i w ten sposób uczyć się od niego. Ja jestem w parlamencie od 11 lat, on od samego początku. Przepraszam, ale dlaczego miałabym nie skorzystać z jego doświadczenia?

Nikt nie twierdzi, że Kaczyński jest nieatrakcyjnym rozmówcą, tylko że on pani wydaje polecenia, a nie konsultuje z panią decyzje. Jakie więc są granice pani samodzielności? Wybór wojewody lubuskiego?

Akurat w takich sprawach każdy premier powinien się liczyć ze zdaniem lokalnych struktur swej partii. Takie są fakty i nie ma się co obrażać.

To co może premier? Zwłaszcza premier Szydło?

Może bardzo dużo, ale żeby to udowodnić, nie musi się odcinać od swego zaplecza politycznego.

To byłoby głupie i krótkowzroczne...

Dobrze pan to ujął.

...Ale nie musi być pacynką. Więc gdzie leży granica?

Tam, gdzie ją sobie każdy ustawi i ja ją też ustawiłam, ale pan wybaczy, nie będę o tym mówiła w wywiadach, to byłoby niepoważne. Konsultuję z prezesem i moją partią najważniejsze kwestie, ale ostatecznie decyzję podejmuję ja. Zdarzają się sprawy, w których się z Jarosławem Kaczyńskim nie zgadzamy.

I co wtedy?

Dyskutujemy, ale na końcu i tak ja muszę zdecydować. Wydaje mi się, że dobrze nam idzie, potrafimy ze sobą rozmawiać i realizujemy politykę, do której oboje jesteśmy przekonani.

Tylko że on z uporem nazywa panią eksperymentem.

Tak, Beata Szydło, na drugie mam „Eksperyment"... (śmiech) A tak poważnie – do tej pory utarło się że to szef partii zostaje premierem. W tym sensie jest to eksperyment, że to nie prezes, tylko wiceprezes stanął na czele rządu. Ale to całkiem miłe, kiedy słyszę od prezesa, że „eksperyment pod tytułem rząd Beaty Szydło się sprawdza".

Jest zadowolony, bo pani nie ma ambicji i na wszystko się zgadza.

Myślę, że Jarosław Kaczyński nie zniósłby takiego premiera, naprawdę.

Nie przeszkadza pani, że na pani następcę typuje się wicepremiera Morawieckiego?

W najmniejszym stopniu nie przeszkadza mi plotkarska działalność mediów.

Morawiecki, Gliński, Ziobro, Gowin, Jackiewicz, a poza rządem Brudziński – panów łączy to, że mają duże ambicje.

W polityce jak w życiu, żeby osiągnąć sukces, trzeba mieć ambicje, więc panowie mają ambicje, ale to ja jestem premierem... I rozumiem, że polityka to zajęcie dla dużych dziewcząt i chłopców.

Co to znaczy?

To, że polityka polega także na współzawodnictwie, a nawet na eliminowaniu rywali, również z własnej partii. Trzeba mieć twardą skórę i pamiętając o wspólnych celach, nie wolno bać się walki.

Pani potrafiła wyeliminować rywali?

Kiedy sobie pomyślę o swojej drodze w polityce, to widzę, że przeszłam całkiem sporo.

Nie żebym zrozumiał, co pani chce przez to powiedzieć.

(śmiech)

To jeszcze raz: eliminowała pani rywali?

Nie mam na sumieniu nikogo... Hm, zaczęłam się teraz zastanawiać, czy o kimś nie zapomniałam, i cofam to zdanie... (śmiech)

Słyszałem, że pani od zawsze wycinała konkurentów na liście PiS. Nikt nie miał prawa wyrosnąć.

Bo tam nie było nikogo lepszego od Beaty Szydło! A tak na marginesie, to ta sterowana i pozbawiona ambicji Szydło miałaby wycinać rywali? Przecież to się nie składa do kupy. A listy mieliśmy zawsze silne – mały okręg, osiem mandatów, z czego my mamy pięć.

A pani została premierem.

Więc to ja podejmuję decyzje, to ja ponoszę odpowiedzialność. I nie zadrży mi ręka, gdy trzeba będzie ją egzekwować od innych.

Wezwała pani na dywanik min. Konstantego Radziwiłła. Po co ta ustawka?

Zostawiam swoim ministrom dużo swobody, ale sprawa strajku pielęgniarek w Centrum Zdrowia Dziecka przybrała taki wymiar, że uznałam, iż muszę interweniować.

Innym ministrom też będzie pani grozić palcem?

Na razie nie mam większych uwag do ich pracy, ale jeśli zajdzie taka potrzeba, to nie będę miała oporów, by im nie grozić, ale by ich zwolnić.

Kto tę decyzję podejmie: pani czy prezes?

Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że szef partii powinien się o takich rzeczach dowiadywać bezpośrednio od szefa rządu. W końcu to Prawo i Sprawiedliwość jest moim zapleczem i absurdem byłoby o tym zapominać.

Po co pani tacy ministrowie, jak chociażby Krzysztof Jurgiel? Sama go sobie pani wybrała?

Panie redaktorze, tak się tworzy rząd. Nie mamy koalicji, choć wewnątrz klubu jest przecież i partia Gowina, i Solidarna Polska, ale też są rozmaite środowiska, grupy, które mają swoje oczekiwania, i trzeba to wszystko godzić. Rząd, każdy rząd, nie tylko mój, musi to uwzględniać.

Rozumiem, że i Jurgiel być musi.

Owszem, pan minister nie przywiązuje wagi do wizerunku, nie bryluje, ale wie pan co? Poza sprawą stadniny w Janowie Podlaskim, kiedy zresztą miał rację, ale bardzo źle to rozegrano, to naprawdę robi dobrą robotę dla polskiej wsi, dla rolnictwa.

Jak Polacy mają panią postrzegać?

Prawdziwie. Nie będę robiła sobie kampanii wizerunkowych, zmieniała się na siłę, udawała kogoś innego. Byli tacy politycy, ale to się zawsze fatalnie kończyło.

To jaka jest ta prawdziwa Szydło?

Zdecydowana i pewna. Mnie trudno przestraszyć, nie cofam się łatwo. Jak sięgnę pamięcią, zawsze byłam przywódcą grupy.

Nie widać.

A jednak. Jak grałam z chłopakami w piłkę nożną, a grałem i nieźle mi szło, to zawsze byłam kapitanem drużyny.

Jakaś ściema.

Żadna ściema, tak było do studiów! Mąż mnie tak poznał, kiedy graliśmy w piłkę na praktyce studenckiej.

E tam, może była pani laską?

(śmiech) Nigdy tak o sobie nie myślałam.

Pani ma jakieś wady?

Na pewno chciałabym lepiej mówić po angielsku i po francusku. A inne? Mam ich mnóstwo, ale nie będę wyręczała moich wrogów w ich wyliczaniu.

Wróćmy do polityki.

Oczywiście nie jest łatwo być przywódcą, zwłaszcza gdy się ma w grupie tak silnego lidera jak Jarosław Kaczyński.

W stadzie nie może być dwóch samców alfa.

Jestem etnografem, nie zoologiem, więc nie wiem, jak to jest w stadach, ale wiem, jak jest w polityce. To, że niekwestionowanym przywódcą PiS jest Jarosław Kaczyński, to jedno, ale to nie znaczy, że ja nie mogę realizować swoich ambicji, zwłaszcza jeśli są one usytuowane gdzie indziej i wyrażają się w byciu premierem. Powiedziałam w exposé, że nasze życie składa się z małych spraw, i ja tym sprawom chciałabym służyć.

Premier małych spraw i dużych ambicji?

Bo to jest wielka rzecz załatwiać te małe sprawy. Pytał mnie pan wcześniej, czy chciałabym się jakoś zapisać w historii.

Pytałem.

I wiem, jak nie chciałabym przejść do historii. Ja mogę godzinami mówić o programie 500+, ale nie chciałabym się kojarzyć tylko z tym. To nie jest rozdawnictwo pieniędzy, tylko element przywracania ludziom godności, nadziei na lepsze, normalniejsze życie. To przełomowy program, przekona się pan.

To dlaczego nie chce się pani z nim kojarzyć?

Chętnie będę zbierać owoce programu 500+, ale mówię, że nie chciałabym być utożsamiana wyłącznie z tym, bo mam szersze ambicje. Chciałabym odchodzić z tego urzędu z poczuciem, że ludzie mają choć trochę wygodniejsze, łatwiejsze życie, że są dumni z tego, kim są. Chciałabym, by Polacy odzyskali państwo.

Odzyskali państwo?

Tak, by wiedzieli, że ono jest dla nich zarówno w sprawach wielkich, takich jak bezpieczeństwo czy pozycja międzynarodowa, jak i w tych mniejszych, codziennych. Chciałabym, by Polak, idąc do urzędu, nie musiał spędzać tam całego dnia, prosząc, by go obsłużono, ale by faktycznie był w nim najważniejszy.

Co pani będzie robić, gdy stąd odejdzie?

Wie pan, co się stanie, jak odpowiem na to pytanie? Przeczytam w tabloidach, że już snuję plany na polityczną emeryturę.

A nie snuje pani?

Ja dopiero zaczynam karierę i wiem, że za nic nie chciałabym skończyć jak Ewa Kopacz. Obserwowałam ją niedawno w Sejmie, opuszczoną, samotną i bardzo smutną. Stoczyła bezsensowną walkę o przywództwo w Platformie, do której była nieprzygotowana, potem przegrała rozgrywkę w klubie. I wie pan co, zrobiło mi się jakoś przykro. Jesteśmy państwem, w którym ktoś, kto był premierem, marszałkiem Sejmu, pełnił najwyższe funkcje w państwie, dziś siedzi sam, opuszczony, nikt się z nim nie liczy.

Brzmi to obłudnie, bo gdyby pani na tym zależało, to mogłaby pani wykonać jakiś gest.

Byłby on niezrozumiały. Mogę powiedzieć, że spotkałam się z premier Hanną Suchocką, bardzo miło porozmawialiśmy, trochę też o sytuacji wokół Trybunału Konstytucyjnego, podarowała mi swoją książkę, mówiła o swoich doświadczeniach.

To oczywiste, że nie skorzysta pani z doświadczeń Ewy Kopacz.

Nawet jeśli nie skorzystam z jej rad, to wyciągnę wnioski z tego, co ją spotkało. Tak samo jak wyciągam wnioski z historii Kazimierza Marcinkiewicza i kilku innych premierów.

Mówiła pani o tym, co chce zrobić. Porozmawiajmy jednak choć chwilę o tym, co pani już zrobiła.

Proszę bardzo.

Zacytuję exposé: „Chcę powiedzieć, co zrobimy w czasie pierwszych 100 dni naszych rządów. Po pierwsze, pięćset złotych na dziecko...".

Zgadza się, zrealizowaliśmy to.

„Po drugie, obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn". Nie ma i nie wiadomo kiedy będzie.

Wiadomo, kiedy będzie.

To kiedy, bo miało być w ciągu 100 dni?

Chcę przypomnieć panu redaktorowi, że w Sejmie jest już projekt złożony przez prezydenta.

Chcę przypomnieć pani premier, że projekty mogą leżeć latami. Obiecaliście uchwalić to w 100 dni.

Projekt jest, trafił do komisji, odbyły się konsultacje społeczne i cały proces musiał potrwać.

Obiecała pani to w trzy miesiące. Nie ma i przed wakacjami nie będzie. Proste.

Możemy się tak przerzucać, ale przecież ja po stu dniach złożyłam w Sejmie wyczerpującą informację na temat stanu realizacji naszego programu. A poza tym myśmy się umówili z Polakami na cztery lata, co najmniej cztery lata, naszych rządów. I ja mam zamiar być premierem minimum przez te cztery lata.

Pani nie mówiła o czterech latach, tylko o stu dniach. A fakty są takie, że nie zrobiliście literalnie nic w sprawie obniżenia wieku emerytalnego.

Jeszcze raz powtórzę, że projekt jest złożony, Sejm nad nim pracuje, a ja wielokrotnie mówiłam, że moim zdaniem ta ustawa powinna zostać przyjęta do końca roku.

„Po trzecie, podniesienie do 8 tys. zł kwoty wolnej od podatku".

Być może niedługo zaproponujemy Polakom znacznie lepsze rozwiązanie, czyli jeden podatek łączący PIT i składki na ZUS oraz ubezpieczenie zdrowotne. Tam również zostałaby rozwiązana kwestia kwoty wolnej od podatku. Taki wariant będzie korzystniejszy dla podatników.

Być może będzie, być może nie. Fakty są takie, że ani w sto dni, ani w pół roku nie tylko nie podnieśliście kwoty wolnej do 8 tys., ale w ogóle nie podnieśliście. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę.

Nowy system podatkowy, nad którym pracujemy, rozwiąże raz na zawsze sprawę kwoty wolnej od podatku.

Nie poprawiła mnie pani, więc chyba się nie pomyliłem. „Po czwarte, bezpłatne leki od 75. roku życia".

Projekt jest przyjęty i od września wchodzi w życie.

Okaleczony.

Jak to, okaleczony?

Każdy, kto słyszał: „bezpłatne leki od 75. roku życia", myślał, że te leki będą za darmo. Teraz okazuje się, że tylko drobna część będzie gratis.

Panie redaktorze, nie drobna część, ale wszystkie najważniejsze dla seniorów leki znajdą się w tym pakiecie. Nigdy nie obiecywaliśmy, że absolutnie wszystkie leki będą dla seniorów darmowe, nawet nie ze względów finansowych, ale z powodu niebezpieczeństwa nadużyć. Bo zgodnie z tą logiką leki dla dzieci też miałyby być darmowe dla pacjentów po 75. roku życia?

Mnie pani pyta? Ja pani exposé nie pisałem.

Pan chciałby mnie rozliczyć z całego exposé po pół roku?

Nie, tylko z tego, co miało być zrobione w sto dni. W ogóle nie pytam pani o darmowe przedszkola, które obiecaliście, bo wiem, że ich w pół roku nie otworzycie. Wróćmy do exposé. „Po piąte, podwyższenie minimalnej stawki godzinowej do 12 zł".

Projekt został przyjęty na ostatniej Radzie Ministrów.

Podsumujmy: z pięciu punktów zrobiono jeden w całości, a drugi, czyli leki dla seniorów, w części.

Nie w części, ale również w całości. Z pięciu punktów w całości zostały przyjęte trzy, a nad dwoma prace są już ukończone albo wkrótce będą.

Podoba się pani wasza polityka kadrowa? Były minister i poseł na czele Orlenu, inny poseł wiceprezesem PZU, żona min. Ziobry dyrektorem tamże i wiele, wiele innych przykładów. To jest ta dobra zmiana?

Każdy z tych przykładów jest inny, bo o ile będę bronić nominacji Wojciecha Jasińskiego na szefa Orlenu, bo to człowiek, który rozumie, z jak delikatną materią polityczną ma do czynienia, o tyle nie będę bronić wszystkiego. Na pewno są miejsca, obszary życia, w których Polacy oczekiwali, że dobra zmiana będzie wyglądać inaczej. Ludzie są tylko ludźmi i czasem ulegają pokusom, i tu jedno mogę obiecać: z tym będę walczyć. Będziemy bezwzględni wobec nadużyć.

Ale czemu w czasie przyszłym? Czemu pani dotychczas nie walczyła?

Po pierwsze, walczyłam i kilka złych pomysłów zablokowałam. Tak, my też popełniamy błędy, ale najważniejsze że je widzimy, naprawiamy i więcej takich nie popełnimy.

Wasi posłowie i radni tak szybko zapomnieli, że pycha kroczy przed upadkiem, tak szybko zaczęli sięgać po konfitury?

Nie zgadzam się z tezą, że jakość sprawowania władzy się nie poprawiła. My naprawdę się pilnujemy. Choć jeszcze raz powtórzę – nie jesteśmy wolni od błędów. Zawsze powtarzam: pokora, pokora, pokora.

Mieszka pani w rezydencji na Parkowej?

Tu tylko nocuję, a mieszkam w swoim domu w Przeciszowie. Zresztą mam pod nim teraz budkę BOR i tylko mąż się śmieje, że go pilnują.

Synowie na studiach, mąż został w domu sam.

Też tam rzadko bywa, bo pracuje na dwa etaty. Jest dyrektorem szkoły w Oświęcimiu, a poza tym uczy historii – bo jest historykiem i nieskończonym etnografem – w szkole specjalnej.

Dorabia tam?

A skąd! Powiedział, że nigdy tego nie rzuci, i za to go kocham. Wie pan, ta jego praca stała się ważna także dla mnie. Dzwoni zawsze w najbardziej niesprzyjającym momencie, a ja zawsze ten telefon odbieram...

Wszystkie żony świata są znane z nieodbierania od mężów.

Ja odbieram zawsze, może dlatego, że tak rzadko się widujemy. Odbieram i zwykle zaczynam mówić: „Teraz nie mogę, oddzwonię", ale on mnie wcale nie słucha, wrzuca na głośnomówiący i słyszę w słuchawce jego dzieci: „Dzień dob-ry!". No i wtedy nie mogę już skończyć od razu, muszę z nimi porozmawiać. Mogę jeszcze coś o mężu?

Proszę.

On swego czasu bardzo dobrze grał w piłkę ręczną, był bramkarzem reprezentacji Uniwersytetu Jagiellońskiego, stąd zresztą nasza miłość do piłki ręcznej. No i jak trafił do tej szkoły specjalnej, to przez jakiś czas uczył tam WF i zdobył z chłopakami mistrzostwo Europy szkół specjalnych w piłce ręcznej. Taki facet!

Opowiada pani o tym z autentycznym wzruszeniem.

Bo jestem z niego bardzo dumna.

Ale mieszka pani sama w wielkiej willi.

Na początku chciałam mieszkać w hotelu poselskim, ale pokój obok zajął BOR, a w dodatku chcieli tam montować wszystkie te urządzenia, więc odpuściłam i zgodziłam się na to.

Strasznie tu muzealnie.

Nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Wracam o 23 i jedyne, o czym marzę, to usiąść, coś poczytać i odpocząć.

Nie wierzę, że którykolwiek premier ma czas, by czytać.

Czytam i to książki, po kilka naraz. Na przykład po raz kolejny wracam do „Czarodziejskiej góry".

„Czarodziejska góra" dla odprężenia?! Kryminały są strasznie modne.

Odkąd przeczytałam wszystkie kryminały Agathy Christie, to po inne nie sięgam, wolę posłuchać muzyki.

Jakiej?

Klasycznej. Wiem, że to nie jest sexy, ale ja naprawdę odpoczywam przy muzyce klasycznej. Nie jestem bardzo wyrafinowaną melomanką, teraz ciągle słucham Haendla, naprawdę lubię Chopina.

Widziałem panią na konkursie chopinowskim.

Nawet nie wie pan, jakie to było szczęście móc się tam na chwilę wyrwać.

Kaczyński ogląda rodeo, a pani?

W telewizji wyłącznie informacje, w kinie byłyśmy z Elą Witek na Bondzie, ostatnio widziałam świetny film brytyjski „Dama w vanie", polecam. Za to coraz mniej czytam gazet, głównie w internecie, no i oglądam okładki. Te z sobą kolekcjonuję, pokażę wnukom. Ostatnio świetnie wypadłam razem z Jarosławem Kaczyńskim w „Newsweeku", jestem pod wrażeniem.

Pani się śmieje, ale Kaczyński wypadł tam na niesamowitego macho.

Ja się nie śmieję, ja podziwiam.

Zrobiła pani karierę?

Z perspektywy mojej wsi na pewno – spotykam ludzi w parafii i oni mówią, że są dumni, że z naszej gminy jest premier. Ale z punktu widzenia kogoś, kto nie interesuje się polityką, to co to za kariera?

A z pani punktu widzenia?

Namawia mnie pan na ocenę swojego życia, co nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli chce się być szczerym. Wie pan, kiedy patrzę na swą drogę, a zaczynałam jako asystentka w Dziale Folkloru i Tradycji Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, gdzie moją szefową była wspaniała Anna Szałapak z Piwnicy pod Baranami, to przecież nie mogłam pomyśleć, że kiedyś będę premierem.

Niech pan sobie wyobrazi młodą dziewczynę z porządnej rodziny: tata górnik, mama pracowała w opiece społecznej, my z siostrą dobrze się uczyłyśmy, dużo czytałyśmy i byłyśmy grzeczne. Byłam zwyczajną dziewczyną z prowincji i dla mnie samo dostanie się na etnografię na Uniwersytet Jagielloński, gdzie było osiem osób na miejsce, było szczytem marzeń.

To już wtedy była kariera?

Choć nikt tak tego nie nazywał.

Z czego pisała pani pracę magisterską?

Z antropologicznej analizy cudu w Oławie, bardzo głośnego w latach 80. domniemanego objawienia maryjnego. Ale po co ja to panu mówię, pan tego nie może pamiętać.

Bez przesady!

Pan jest w wieku Andrzeja Dudy?

To skandal, ale prezydent mojego kraju jest ode mnie młodszy. Nie może pani coś z tym zrobić?

Zdelegalizować Dudę? Ja nie mogę, byłam szefową jego komitetu.

—rozmawiał Robert Mazurek

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Lubi pani żarty na swój temat?

Widziałam kilka niezłych memów.

Pozostało 100% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie