Łodź Kaliska. Mistrzowie skandalu wprawiają w zachwyt i sieją zgorszenie

Grupa Łódź Kaliska, której dokonania prezentuje obecnie Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, powstała prawie 40 lat temu w aurze skandalu, bo bardzo lubiła łamać konwenanse. A w jej twórczości wszystko się miesza: refleksje nad polskością i drwina z polskości.

Aktualizacja: 28.05.2017 23:47 Publikacja: 26.05.2017 18:00

Uskrzydlona orlica

Uskrzydlona orlica

Foto: Rzeczpospolita

Anglicy mają swoją żółtą łódź podwodną, my mamy wielobarwną Łódź Kaliską. Tamtą wylansowała czwórka artystów z Liverpoolu, naszą – piątka rodzimych artystów równie niepokornych i szalonych. Może tylko mniej znanych. Albo powiedzmy szczerze – bardziej elitarnych. Ich działania wprawiają w zachwyt, ale też wywołują zgorszenie.

Tak było właściwie od początku. Grupa artystyczna Łódź Kaliska, której część dokonań prezentuje obecnie Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, powstała bowiem w aurze skandalu. W 1979 r. Marek Janiak, Andrzej Kwietniewski, Adam Rzepecki, Andrzej Świetlik i Andrzej Wielogórski (posługujący się pseudonimem Makary) postanowili stworzyć formację neoawangardową, dla której słowa „niezależność" i „nieoczywistość" miały szczególny ciężar gatunkowy.

O tym, że dobiegająca obecnie czterdziestki formacja trzyma się nieźle, w dużym stopniu decyduje jej... sposób odżywiania. Jak zauważyła bowiem w katalogu sopockiej wystawy Ada Florentyna Pawlak: „Łódź Kaliska odżywiała się zawsze bardzo dobrze. Pożerała kulturowe skrypty, przetrawiała wszystkie artystyczne »-izmy«, z każdej kulturowej kliszy chomikowała to, co najzdrowsze i najprzyjemniejsze – wigor od dadaistów, surrealistyczny dowcip, przywódczy popęd futurystów, energię happeningu i performance'u, popartowski fame, glamour i marketingowy »geniusz« w jego nowoczesnym rozumieniu".

Monika Małkowska, kuratorka sopockiej wystawy, pozostaje przy tej kulinarnej metaforze i dodaje: – Oni rewidują Polskę, bawiąc się w Polskę. Nie mają zakresu historycznego ani tematycznego. Co im wpadnie w sokowirówkę pomysłów, staje się materią koktajlu pitego jednym haustem, do upojenia. Jak zabawa, to zaba... wa!

Początkowy romans łódzkich kaliszan ze starą medialną awangardą szybko się zakończył. Nawiązywali wtedy do tradycji konceptualizmu, zwłaszcza w zakresie performance'u, filmu eksperymentalnego, fotografii. Na początku lat 80. zmienili program na bardziej dadaistyczno-surrealistyczny. Częstą formą wypowiedzi stał się happening. Ośmieszając polską neoawangardę, odwoływali się też chętnie do absurdalności życia w PRL. Stali się mistrzami w przełamywaniu konwenansów i skutecznym zacieraniu granic między sztuką a życiem.

Określenie „niepokorni" pasowałoby do nich jak ulał, gdyby w ostatnich latach nie zostało ośmieszone przez dziennikarzy i polityków. Łódzcy kaliszanie bezustannie popadali w konflikt nie tylko z ówczesną władzą, ale też ze środowiskiem artystycznym. Ich działalność niejednokrotnie łączyła się ze skandalem obyczajowym, podważała utarte w świecie artystycznym schematy i przyzwyczajenia. Bywało więc, że koledzy artyści wyli z wściekłości, a publiczność – z zachwytu.

Kultura Zrzuty

Mocno zaznaczyli swoją obecność w czasach stanu wojennego. Związali się z tzw. nurtem Kultury Zrzuty. Jej uczestnicy zrzucali się na wspólne bytowanie, jedzenie, podróże, mieszkanie, ale też na materiały do realizacji projektów artystycznych. Kultura Zrzuty zakładała pełną niezależność zarówno od mecenatu państwowego, jak i coraz bardziej popularnego w owym czasie mecenatu kościelnego. Ale także niezależność od poparcia, podziwu i akceptacji uznanych, „prawdziwych" artystów. Działania artystyczne tworzone były w opozycji i wbrew opresyjnemu systemowi komunistycznemu, który jak zaznaczyli artyści w grudniu 1981 roku, zadrwił z wolnych ludzi, wprowadzając stan wojenny.

Patrząc na poczynania artystów Kultury Zrzuty, można przyznać w dużym uproszczeniu, że radości tworzenia towarzyszyła radość niszczenia. Kultura Zrzuty była próbą wyjścia poza coraz bardziej zatęchłą i duszną atmosferę neoawangardy lat 70. Artyści starali się przełamać dominację sztuki konceptualnej, zanegować lub ośmieszyć wszechpanujący układ artystyczny, który podtrzymywały istniejące państwowe galerie, muzea, biura wystaw artystycznych z francusko brzmiącym skrótem BWA. Rezultatem tych działań stały się samozwańcze prywatne galerie – miejsca prezentujące i tworzące sztukę. To one coraz bardziej przyciągały publiczność i krytyków, stając się ważnymi bastionami promocji współczesnej twórczości.

Łącząc się z nurtem Kultury Zrzuty, kaliscy łodzianie wydawali niezależne, podziemne pismo artystyczne „Tango", zainicjowali też Festiwal Niemego Kina. Trzy jego edycje odbyły się w latach 1983–1985 na tzw. Strychu. To miejsce w Łodzi przyciągało niezależnych artystów z całego kraju. Tu atakowano i wyśmiewano socjalistyczne struktury „państwa wojny" oraz malarstwo „nowych dzikich", a także „patriotyczną sztukę przy kościele".

Komfort bycia artystą

Ulubionym miejscem prezentacji artystów Łodzi Kaliskiej począwszy od 1980 r. była warszawska Mała Galeria na placu Zamkowym. – Na początku, kiedy zaczynaliśmy naszą działalność, wszyscy nas olewali, wręcz kopali. Tylko Mała Galeria nam sprzyjała – podsumował 20-letnią współpracę z tą warszawską placówką Adam Rzepecki.

W styczniu 1986 r. w manifeście 7 „Sztuka potrzebna" czytamy m.in.: „Być artystą to niewątpliwie komfort. Też psychiczny (akceptacja społeczna), chyba że ktoś jest premierem. Nadzieja na jeszcze większą akceptację (sztuka musi być postępowa). Artysta głodny nie stworzy nic ciekawego, bo myśli tylko o jedzeniu (głównie o bananach). Natomiast, gdy artystka myśli o bananach, to jest zupełnie inna sprawa. Potrzebna jest więc i akceptacja, i kolacja. Każdy artysta chciałby być zdolny, a artystka piękna. Ale najważniejszy jest spokój wewnętrzny. Ten spokój płynie przeważnie ze zrozumienia istoty bytu (w żadnym razie nie pogodzenia się z losem)".

Autorzy nie byliby sobą, gdyby nie napisali kilka wersów niżej: „Iluminacja jest w sztuce niepotrzebna. Przyjemniej jest świadomie korzystać z własnego doświadczenia (dlatego nie należy za dużo czytać cudzych manifestów. To zakłóca spokój wewnętrzny). A każdy artysta ma prawo do własnego rytmu wewnętrznego".

Tych manifestów było oczywiście wiele. Twórcy Łodzi Kaliskiej opracowali bowiem także „Manifest sztuki żenującej", a nawet poszli dalej i wspomnieli o sztuce fqrwiającej. Ich analiza jest z pewnością niezwykle pouczająca, ale wymagałaby drugiego artykułu, a ponieważ na razie piszę ten pierwszy, zacytuję całkowicie wyrwane z kontekstu dwa punkty z manifestu Kultury Zrzuty, które świetnie nawiązują do atmosfery wystawy prezentowanej przy wejściu na sopockie molo: „Szanuj chwile przyjemne spędzone w miłym gronie". I kolejny: „Dorównują ci tylko nieliczni (a ziemię zamieszkują cztery miliardy), oni tylko są w stanie zwrócić energię, którą emitujesz".

Kaliscy łodzianie lubią odwoływać się do prowokacji i właściwie ze wszystkiego potrafią uczynić happening. Na swój jubileusz do warszawskiej galerii zaprosili przed laty Węgrów z bratniej budapeszteńskiej galerii Liget. W pierwszej części huraganami braw nagrodzili wystąpienie dyrektora galerii Tibora Varnagya, mimo że nie było tłumacza i nikt niczego nie zrozumiał. Potem w podobny sposób zareagowali goście węgierscy, na podziękowania łodzian wypowiedziane w egzotycznym dla Węgrów języku polskim.

Wyjście z podziemia artystycznego w końcu lat 80. zaznaczyli skandalem. Biorąc udział w wystawie „Polska fotografia intermedialna lat 80." pokazali mocno erotyczne zdjęcia inscenizowane i filmy. Pomyślane były jako pastisz słynnych dzieł malarskich i filmowych, a stały się potem ich specjalnością. Najsłynniejsze fotografie kaliskich łodzian nawiązywały m.in. do matejkowskiej „Bitwy pod Grunwaldem" czy słynnej „Wolności wiodącej lud na barykady" Eugéne'a Delacroix.

Do fotografii zawsze mieli szczególny sentyment, o czym wspominał po jednej z wystaw słynny dziś fotograf Andrzej Świetlik:

– Na początku wszyscy fotografowaliśmy. Od tego wszystko się zaczęło: nasze spotkania, znajomość, w końcu wieloletnia przyjaźń. Okazało się, że ostatecznie przy fotografii zostałem głównie ja. (...) A moi koledzy? Janiak jest świetnym architektem, ma w Łodzi kilka wybitnych realizacji. Makary Wielogórski – chemikiem, pracuje na Uniwersytecie Łódzkim. Adaś Rzepecki został historykiem sztuki, a Kwiecień – biologiem, choć jako jedyny z nas utrzymuje się ze sztuki. Każdy uprawia swoje poletko. Natomiast wspólna dla nas i najważniejsza okazała się Łódź Kaliska, mimo wszystkich różnic i konfliktów.

Absurdalny żart

Cechował ich zdrowy dystans do świata i jeszcze bardziej zdrowa fascynacja kobietami. Ta ostatnia wydaje się w pełni odwzajemniona i, można rzec, wyjątkowo awangardowa. Kaliscy łodzianie od początku zafascynowani byli pięknem kobiecego ciała. W latach 80. w grupie pojawiły się więc pierwsze muzy. W pamięci pozostaje zwłaszcza Zocha, czyli Zofia Łuczko-Fijałkowska oraz Małgorzata Kapczyńska-Dopierała zwana pieszczotliwie Pynio. Potem doszły kolejne. Wystawa w Sopocie daje szansę w pełni docenić ich „ciałokształt" i pełne oddanie sztuce.

Ich niekończąca się zabawa z hedonistycznym przesłaniem, realizowana, rzecz jasna, z udziałem muz, nie zawsze spotykała się ze zrozumieniem. W 1998 r. zostali aresztowani we Florencji po nielegalnej sesji fotograficznej przygotowanej na tle obrazu „Narodziny Wenus" Sandra Botticellego. W 1999 r. z okazji 20-lecia działalności w nieczynnej toalecie Muzeum Sztuki w Łodzi zorganizowali instalację „Czysta sztuka". Wtedy pojawił się też album pod znaczącym tytułem „Bóg zazdrości nam pomyłek", z którego wydaniem długo mieli poważny kłopot. Ostrze krytyki wymierzone było też w łódzkich kaliszan po sesji dla „Playboya", gdzie w korpus polskiego orła wkomponowana została piękna naga modelka. Niektóre media uznały to za lżenie godła Polski. Głośno było też o wystawie pokazanej w 2008 r. w Zamku Ujazdowskim. Nosiła tytuł „Niech sczezną mężczyźni" i prezentowała nagie kobiety pracujące w tzw. typowych męskich zawodach: przy budowie dróg czy w kamieniołomach.

Względność natury, kultury i modny tak obecnie temat gender są obecne także na wystawie „Parada wieszczów" w Sopocie. Zamiast kawalerzystów na koniu mamy pełne wdzięku nagie kobiety, często o dość obfitych kształtach. A zamiast krnąbrnych koni bardziej stabilne gimnastyczne kozły. W tej bezpruderyjnej ekspozycji jest także interesujące nawiązanie do wątków literackich. Kluczem do ich zrozumienia mogłaby być np. „Seksmisja" Juliusza Machulskiego. Kobietą jest więc na przykład Jan Kochanowski. Prezentowane obrazy, jak zwykle w przypadku Łodzi Kaliskiej, charakteryzują się sobie tylko znaną logiką. Logiką, która drwi z patosu, naukowego nudziarstwa. Jak zaznaczyła kurator Monika Małkowska: – Wszystko się tu miesza: refleksje nad polskością i drwina z polskości.

Trudno powiedzieć, czy Łódź Kaliska swoim niepokornym stosunkiem do rzeczywistości i sztuki wychowała następców. Niektórzy krytycy uważają, że z pewnością przetarła szlaki dla takich twórców, takich jak Zbigniew Libera, Sławomir Belina, grupa Azorro, Galeria Raster i pismo „Raster" czy Łyżka Czyli Czyli. Nie ma wątpliwości, co pokazuje wystawa w Sopocie, że artyści trzymają się mocno i mimo upływających lat oraz zmiany nazwy na Muzeum Łodzi Kaliskiej – jako artystyczna formacja nie powiedzieli ostatniego słowa.

A jedno z ich twierdzeń – Potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa, a także boska mądrość. Postęp jest niepotrzebny – wydaje się stale aktualne.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Anglicy mają swoją żółtą łódź podwodną, my mamy wielobarwną Łódź Kaliską. Tamtą wylansowała czwórka artystów z Liverpoolu, naszą – piątka rodzimych artystów równie niepokornych i szalonych. Może tylko mniej znanych. Albo powiedzmy szczerze – bardziej elitarnych. Ich działania wprawiają w zachwyt, ale też wywołują zgorszenie.

Tak było właściwie od początku. Grupa artystyczna Łódź Kaliska, której część dokonań prezentuje obecnie Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, powstała bowiem w aurze skandalu. W 1979 r. Marek Janiak, Andrzej Kwietniewski, Adam Rzepecki, Andrzej Świetlik i Andrzej Wielogórski (posługujący się pseudonimem Makary) postanowili stworzyć formację neoawangardową, dla której słowa „niezależność" i „nieoczywistość" miały szczególny ciężar gatunkowy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Czy mężczyźni wymyślą się na nowo
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Abp Wojda nie zaskakuje. Niestety
Plus Minus
Demograf: Czeka nas półwiecze rządów pań
Plus Minus
Historia ludowa czy ludożercza. Matka Boska z Bardo kontra szeptuchy
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Wygoda bez kompromisów. Jak sport podbił świat mody