Anglicy mają swoją żółtą łódź podwodną, my mamy wielobarwną Łódź Kaliską. Tamtą wylansowała czwórka artystów z Liverpoolu, naszą – piątka rodzimych artystów równie niepokornych i szalonych. Może tylko mniej znanych. Albo powiedzmy szczerze – bardziej elitarnych. Ich działania wprawiają w zachwyt, ale też wywołują zgorszenie.
Tak było właściwie od początku. Grupa artystyczna Łódź Kaliska, której część dokonań prezentuje obecnie Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie, powstała bowiem w aurze skandalu. W 1979 r. Marek Janiak, Andrzej Kwietniewski, Adam Rzepecki, Andrzej Świetlik i Andrzej Wielogórski (posługujący się pseudonimem Makary) postanowili stworzyć formację neoawangardową, dla której słowa „niezależność" i „nieoczywistość" miały szczególny ciężar gatunkowy.
O tym, że dobiegająca obecnie czterdziestki formacja trzyma się nieźle, w dużym stopniu decyduje jej... sposób odżywiania. Jak zauważyła bowiem w katalogu sopockiej wystawy Ada Florentyna Pawlak: „Łódź Kaliska odżywiała się zawsze bardzo dobrze. Pożerała kulturowe skrypty, przetrawiała wszystkie artystyczne »-izmy«, z każdej kulturowej kliszy chomikowała to, co najzdrowsze i najprzyjemniejsze – wigor od dadaistów, surrealistyczny dowcip, przywódczy popęd futurystów, energię happeningu i performance'u, popartowski fame, glamour i marketingowy »geniusz« w jego nowoczesnym rozumieniu".
Monika Małkowska, kuratorka sopockiej wystawy, pozostaje przy tej kulinarnej metaforze i dodaje: – Oni rewidują Polskę, bawiąc się w Polskę. Nie mają zakresu historycznego ani tematycznego. Co im wpadnie w sokowirówkę pomysłów, staje się materią koktajlu pitego jednym haustem, do upojenia. Jak zabawa, to zaba... wa!
Początkowy romans łódzkich kaliszan ze starą medialną awangardą szybko się zakończył. Nawiązywali wtedy do tradycji konceptualizmu, zwłaszcza w zakresie performance'u, filmu eksperymentalnego, fotografii. Na początku lat 80. zmienili program na bardziej dadaistyczno-surrealistyczny. Częstą formą wypowiedzi stał się happening. Ośmieszając polską neoawangardę, odwoływali się też chętnie do absurdalności życia w PRL. Stali się mistrzami w przełamywaniu konwenansów i skutecznym zacieraniu granic między sztuką a życiem.