Samobójstwo liberalizmu

Staliśmy się zniewoleni przez przymus uczestniczenia w systemie dobrowolnego wyrzekania się rzeczywistej wolności na rzecz sił, nad którymi nie panujemy i które manipulują nami w imię swych interesów ekonomicznych. Choć obsesyjnie wprost skoncentrowani na swej osobie, narcystycznie zapatrzeni w siebie, jesteśmy de facto elementem masy.

Aktualizacja: 28.01.2018 22:56 Publikacja: 26.01.2018 16:00

Samobójstwo liberalizmu

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Ostrze liberalizmu było w momencie jego narodzin skierowane przeciwko zastanym stosunkom społecznym, które krępowały jednostki, ich wolność i możliwość działania. Był to przecież okres dominacji arystokracji, a zatem i przywilejów związanych z urodzeniem oraz nader ograniczonych możliwości awansu społecznego. W tej sytuacji filozofia, która głosiła wartość jednostki pojmowanej nie jako część układu, na który nie ma ona wpływu, lecz jako indywidualnego bytu domagającego się uznania wynikającego z samego faktu istnienia, miała charakter wręcz rewolucyjny. Nie przypadkiem też jej wyznawcami stali się przede wszystkim członkowie burżuazji, klasy społecznej, która wkraczała na arenę dziejów, walcząc o zerwanie krępujących ją więzów starego porządku.

To oni odnaleźli się w opowieści o prawie jednostki do szczęścia i samorealizacji, podobnie jak w służącej równości wszystkich narracji o przyrodzonej ludzkiej rozumności, która jednoczy nie członków jakiejś uprzywilejowanej klasy, lecz gatunek ludzki jako taki. W tym sensie przekaz liberalizmu był od początku egalitarny, chociaż praktyka społeczeństw burżuazyjnych taka nie była. Można się było w każdym razie odwołać do filozofii liberalizmu wtedy, gdy chciało się zanegować jakiś niesprawiedliwy element stosunków społecznych. To unikalne połączenie indywidualizmu oraz egalitaryzmu spowodowało, że liberalizm miał w sobie potencjał zmiany świata na lepsze. Podobnie jak zawarta w nim nieomal od początku opowieść o znaczeniu wolności dla możliwości samorealizacji. Wszystkie te wartości liberalne znajdowały swoje odzwierciedlenie w idei autonomii pojmowanej jako niezależność duchowa, możliwość prowadzenia swojego życia „od wewnątrz", jak ujmował to jeden z ojców liberalizmu, John Stuart Mill. Owa niezależność, połączona z domaganiem się wolności od ingerencji w czyjeś życie innych ludzi lub całych instytucji, jak państwo czy kościoły, dawała obraz jednostki, opierającej się na sobie samej oraz nieskrępowanej w możliwości życia wedle własnego uznania. Elementem owej liberalnej opowieści o wolności i niezależności stała się także pochwała własności prywatnej uzyskanej jednak nie w wyniku dziedziczenia, ale własnej pracy.

Mieszczańska moralność

Pochwała pracy, tak typowa dla liberalizmu u jego początków, wiązała się przekonaniem, że życie cnotliwe to życie poświęcone pracy, a nie próżnowaniu (próżnowała arystokracja), że każdy może osiągnąć sukces wtedy, gdy się postara i gdy uczciwie pracując, zasłuży na szacunek innych. Przy czym w owej pracy dla siebie i swojej rodziny należy się kierować pewnymi zasadami moralnymi (uczciwość, solidność, oszczędność, gotowość do dotrzymywania umów, lojalność, chęć niesienia pomocy innym), które liberalizm de facto zaczerpnął z chrześcijaństwa, ale wzmocnił o oświeceniową wykładnię cnoty jako dążenia do realizacji ziemskiego posłannictwa w oparciu o prawa, które jednostki nadają same sobie. Trudno się zatem dziwić, że tak pojmowany liberalizm stał się filozofią legitymizującą kapitalizm jako system dobrowolnej wymiany towarów i usług, dzięki swej efektywności pozwalający (w teorii, bo nie w praktyce) na dostatnie życie wszystkich tych, którzy uczciwie pracują.

W tym sensie kapitalizm był pierwotnie projektem etycznym. Miał on bowiem w praktyce pozwolić na swobodne realizowanie przez ludzi ich talentów i umiejętności, zgodnie z zasadami moralności mieszczańskiej (tak to postrzegał Adam Smith, myśliciel przede wszystkim moralny, a dopiero w drugiej kolejności jeden pierwszych ekonomistów, o czym się dzisiaj bardzo często zapomina). I choć szybko okazało się, że liberalizm, jak i kapitalizm, nie są w stanie dotrzymać swych egalitarnych obietnic, przyczyniając się do narodzin świata, w którym wykluczenie wynikające z urodzenia zostało zastąpione wykluczeniem wynikającym z miejsca w strukturze społecznej, zaś szczęście jednych (posiadacze) zostało „uzupełnione" niedolą innych (robotnicy), to jednak zarówno liberalizm, jak i kapitalizm pozostały na placu gry jako istotne osiągnięcia cywilizacji zachodniej.

Z czasem myśl liberalna ewoluowała także w kierunku coraz wyraźniejszego uznania dla inności, dla prawa każdego do realizacji swego własnego planu życiowego, pod warunkiem jednak, że owa realizacja nie będzie się wiązała z ograniczeniem wolności innych ludzi, albo z wyrządzaniem im krzywdy. W tym też sensie stawała się ona z czasem deską ratunkową dla tych wszystkich, którzy nie mieścili się w dominujących wzorach sukcesu czy udanego życia, mieli jednak dość odwagi, aby walczyć o siebie nawet wbrew dominującej opinii publicznej (to ich wszak chwalił J.S. Mill, wskazując na znaczenie ludzi, którzy choć często potępiani przez opinię publiczną, stają się w pewnym momencie nauczycielami ludzkości). Liberalizm stopniowo uczył się zatem tolerancji, wyzbywając się pewnego konserwatywnego dogmatyzmu, który był w nim obecny u jego początków. Podobnie jak stopniowo oswajał się z demokracją, stając się w XIX wieku jej obrońcą. Przy czym związek pomiędzy liberalizmem a demokracją bynajmniej nie był oczywisty i z pewnością nie był i nie jest konieczny. Liberalizm musiał przezwyciężyć w sobie opory przed demokracją wynikłe m.in. z obaw, że demokratycznie wybrane rządy jako rządy większości mogą obrócić się przeciwko liberalnym wolnościom i wartościom, przede wszystkim przeciwko własności prywatnej i wolności ekonomicznej.

Obawy te stopniowo ustępowały miejsca uznaniu demokracji za najlepsze zabezpieczenie dla jednostkowych wolności i praw oraz gwarancje pokojowego rozwiązywania sporów politycznych, pozwalające na stabilność podstawowej struktury społecznej i ekonomicznej, tak potrzebną dla realizacji liberalnej idei poszanowania wolności prywatnej oraz praw jednostki. Tym bardziej że owa demokracja, inaczej niż demokracja starożytnych Greków, honorowała podział na sferę prywatną i publiczną, zapewniając ochronę życia intymnego, wynalazku kulturowego burżuazji. Wrogiem w tym względzie była wszelka władza, a przede wszystkim państwo, do którego liberalizm miał z reguły stosunek ambiwalentny, dostrzegając w nim często gwarancję bezpieczeństwa (tak było m.in. w filozofii jednego z ojców założycieli tradycji liberalnej Thomasa Hobbesa), ale czasami także zagrożenie wolności (jak w poglądach bardzo wpływowego liberała angielskiego XIX wieku Herberta Spencera). Generalnie jednak przeważała akceptacja państwa jako strażnika prawa, bezpieczeństwa osobistego oraz gwaranta stabilności reguł życia ekonomicznego.

Zdradzone ideały

Większość liberałów rozumiała też, że wolny rynek nie mógłby powstać bez państwa i bez niego też nie może trwać. Co więcej, w łonie liberalizmu zaczęła się także pojawiać tendencja do traktowania państwa nie tylko jako strażnika wolności osobistych oraz ekonomicznych, ale także jako skuteczne narzędzie pomocy dla tych wszystkich, którzy potrzebują wsparcia w swych dążeniach do awansu społecznego (powszechna edukacja), zachowania zdrowia (powszechna służba zdrowia) czy ochrony przed nędzą (zasiłki dla bezrobotnych). Zaowocowało to narodzinami państwa socjalnego w mateczniku liberalizmu – Wielkiej Brytanii. Okazało się więc, że może ono powstać nie tylko w wyniku konserwatywnych obaw o możliwość wybuchu niezadowolenia społecznego oraz pewnej dozy chrześcijańskiego współczucia wobec potrzebujących pomocy, jako charakterystycznych motywów jego narodzin w Niemczech, czy socjaldemokratycznych idei uznania dla klas ludowych jako pełnoprawnych uczestników życia społecznego (Szwecja, Francja), ale także jako konsekwencja liberalnego uznania prawa każdego człowieka do godnego życia.

Ów naszkicowany powyżej pozytywny obraz liberalizmu został istotnie zmącony tym, co stało się z nim w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Ideały liberalizmu zostały zdradzone przez tzw. neoliberalizm, który narodził się w wyniku z jednej strony impulsów filozoficznych i ekonomicznych, a z drugiej – praktyki politycznej i ekonomicznej takich przywódców, jak Margaret Thatcher czy Ronald Reagan. Tryumf neoliberalizmu doprowadził do narodzin takiej formy kapitalizmu, która uniemożliwiła realizację ideałów liberalizmu. W tym sensie liberalizm stał się paradoksalnie swoim największym wrogiem. Zacznijmy od wolności, indywidualizmu i autonomii. Charakterystyczna dla neoliberalizmu zgoda na opanowywanie przez logikę wolnorynkową wciąż nowych rejonów naszego życia i niechęć do wszelkich nieomal regulacji doprowadziła do takiego spotęgowania manipulacji naszymi potrzebami przez system reklamy, marketingu oraz tworzenia i zarządzania naszymi potrzebami, że wolność indywidualna stała się czymś nader wątpliwym. Indywidualizm przegrał z chęcią bycia jak każdy – zażartym konsumentem, który chce tego, czego chcą inni, albowiem system reklamy wmawia mu, że tylko wtedy, gdy będzie miał to, będzie taki jak wszyscy dookoła i stanie się w pełni sobą.

Z kolei autonomia stała się całkowitą fikcją w obliczu przenikania owego systemu kontroli i nadzoru do wnętrza jednostki. W rezultacie, choć formalnie wolni i wręcz namawiani przez neoliberalizm do hiperindywidualizmu (liczy się jedynie interes jednostki i nikogo innego, zaś dobro wspólne nie istnieje) staliśmy się zniewoleni przez społecznie i kulturowo wytwarzany przymus uczestniczenia w systemie dobrowolnego wyrzekania się rzeczywistej wolności na rzecz sił, nad którymi nie panujemy i które manipulują nami w imię swych interesów ekonomicznych. Choć obsesyjnie wprost skoncentrowani na swej osobie, narcystycznie zapatrzeni w siebie, jesteśmy de facto elementem masy, która kieruje się wdrukowanymi przez ów system pragnieniami i potrzebami niwelującymi w praktyce konkurencyjne wobec rynkowych czy materialnych systemy wartości. Traktując siebie jak małe przedsiębiorstwo, którym musimy tak zarządzać, aby przyniosło jak najwięcej zysku, oddaliśmy się we władanie sił rynkowych, które czynią z nas przedmioty automanipulacji zależne od uznania innych.

W ten sposób bez jawnej przemocy ideologicznej, bez wyraźnych strażników myśli, bez ingerencji przemocowych aparatów państwa stajemy się istotami, które niejako dobrowolnie wyrzekły się swej autonomii. Autonomię można bowiem utracić nie tylko w wyniku działania jakichś instancji, które zdaniem liberałów jawnie nastawione są na to, aby skłonić jednostki do myślenia zgodnie z ich wyobrażeniem świata (jak państwo), ale także, a dziś przede wszystkim – w wyniku działania sił rynkowych, które przekształcają jednostki w bezwolne marionetki poruszające się zgodnie ze scenariuszem napisanym przez siły znacznie skuteczniejsze w swej presji niż te, których tak obawiali się klasyczni liberałowie.

Wszyscy jesteśmy liberałami

Ofiarą neoliberalizmu pada także skłonność do tolerowania innych. Presja na sukces materialny oraz postrzeganie ludzkiego życia jako z definicji niejako zdeterminowanego przez konkurencję o status i dobra materialne powoduje, że osoby, które chciałyby z owej konkurencji się wyłączyć, stają się przedmiotem nieomal jawnej pogardy jako pięknoduchy bądź nieudacznicy. Owocuje to uznawaniem ludzkich aktywności, przez wieki uchodzących za szlachetne i wartościowe, jak bezinteresowne poszukiwanie prawdy i spełnienia w filozofii, nauce czy sztuce, za z gruntu podejrzane i bezużyteczne. Są one powszechnie akceptowane tylko wtedy, gdy da się je jakoś spieniężyć. Dlatego też prestiż społeczny całych dziedzin nauki, jak humanistyka, czy sztuki – jak poezja – stopniowo maleje, trudno bowiem potraktować je jako obiecujące inwestycje rynkowe. I tak oto liberalna pochwała ekstrawagancji związanej z osobistą pasją duchową wyrażona przez Johna Stuarta Milla, z powodu uwarunkowań społecznych i kulturowych zostaje uznana za pożałowania godne marnotrawienie sił i środków, które powinny być raczej użyte na rzecz czegoś bardziej praktycznego, przy czym praktyczność rozumie się tu niezwykle wąsko, jako działanie, które można zamienić na pieniądze.

No i wreszcie losy demokracji. Tryumf neoliberalizmu i sterowanej przez niego praktyki ekonomicznej doprowadził do sytuacji, w której faktyczna władza coraz bardziej zaczęła się koncentrować w rękach wielkich korporacji, banków i agencji ratingowych. Do osłabienia roli demokracji przyczynił się także proces globalizacji ściśle związany z neoliberalną ideą wolności handlu i przepływu kapitału. Państwa poddane szantażowi tzw. rynków finansowych, same skądinąd niewolne od wpływu neoliberalizmu, do czego przyczyniło się zjawisko tzw. obrotowych drzwi (ludzie z biznesu trafiają do agend rządowych, a ludzie z agend rządowych trafiają do biznesu), utraciły część możliwości efektywnego wpływu na sytuację ekonomiczną swych obywateli. Ci z kolei uznali, że skoro demokratyczne wybory i tak nie są w stanie nic zmienić w ich sytuacji, utracili część wiary w sprawczą moc wyborów demokratycznych. Nie oznacza to wcale, że państwa jako takie przestały się liczyć, bo wieści o ich śmierci są zdecydowanie przesadzone, ani też, że upadek wiary w demokrację stał się całkowity, a jedynie to, że neoliberalny kapitalizm znacznie osłabił zarówno państwa, jak i mechanizmy demokratyczne jako istotne czynniki oddziaływania na rzeczywistość ekonomiczną i społeczną.

Morał wynikający z powyżej przedstawionych faktów jest oczywisty. Liberałowie wierni tradycji klasycznego liberalizmu Johna Locke'a, Adama Smitha i Johna Stuarta Milla powinni protestować przeciwko neoliberalizmowi i współczesnemu turbokapitalizmowi w imię wartości samego liberalizmu, jego zapomnianego dziś potencjału emancypacyjnego. Z kolei ci, którzy za całe zło dzisiejszego świata obwiniają liberalizm, powinni zdać sobie sprawę, że jego obecna forma jest tylko jedną z możliwych. A nadto, że świat bez liberalnych idei byłby z pewnością gorszy niż ten, który stara się je wprowadzić w życie. W tym sensie nie można wylewać dziecka z kąpielą, słuszne odrzucenie neoliberalizmu nie powinno być tożsame z odrzuceniem liberalizmu jako takiego.

W pewnym sensie wszyscy jesteśmy liberałami. Nawet bowiem ci, którzy ów liberalizm bezlitośnie krytykują, w praktyce pozostają wierni wielu jego wartościom, jak choćby idei prawa jednostki do szczęścia, wolności wyrażania swych poglądów w przestrzeni publicznej czy prawa do stowarzyszania się w imię wyznawanych przez siebie wartości. Całkowite odejście od ideałów liberalizmu to patent na nieszczęście, jak aż nadto dobitnie wskazuje historia. W tym sensie w interesie wszystkich umiarkowanych sił politycznych powinna pozostać wierność wobec liberalnych pryncypiów, nawet wtedy, gdy słusznie nie akceptują one neoliberalizmu i zrodzonego z jego inspiracji turbokapitalizmu.

Autor jest filozofem, historykiem myśli społecznej i kulturoznawcą, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 2005–2016 był dziekanem Wydziału Humanistycznego UMK. Jest członkiem Komitetu Nauk Filozoficznych i Komitetu Nauk o Kulturze Polskiej Akademii Nauk

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ostrze liberalizmu było w momencie jego narodzin skierowane przeciwko zastanym stosunkom społecznym, które krępowały jednostki, ich wolność i możliwość działania. Był to przecież okres dominacji arystokracji, a zatem i przywilejów związanych z urodzeniem oraz nader ograniczonych możliwości awansu społecznego. W tej sytuacji filozofia, która głosiła wartość jednostki pojmowanej nie jako część układu, na który nie ma ona wpływu, lecz jako indywidualnego bytu domagającego się uznania wynikającego z samego faktu istnienia, miała charakter wręcz rewolucyjny. Nie przypadkiem też jej wyznawcami stali się przede wszystkim członkowie burżuazji, klasy społecznej, która wkraczała na arenę dziejów, walcząc o zerwanie krępujących ją więzów starego porządku.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków