Jaka przyszłość czeka Biełsat?

Biełsat znowu wygrał. Premier Beata Szydło osobiście obiecała dyrektor Agnieszce Romaszewskiej-Guzy, że nikomu włos z głowy nie spadnie, a w telewizji zmian na gorsze nie będzie. Dyrektor stacji sama poprosiła o spotkanie szefową rządu, a odzew był bardzo szybki. Z ulgą odetchnęli dziennikarze, technicy i współpracownicy – i ci z Warszawy, i ci z Mińska, ponad 200 osób.

Aktualizacja: 15.01.2017 13:14 Publikacja: 12.01.2017 15:59

Foto: Fotonova

Spór o Biełsat przywołał inny, znacznie głębszy: jak Polska ma się odnosić do swoich najbliższych sąsiadów? Czy jest jeszcze miejsce w polskiej polityce wschodniej na koncepcje Giedroycia? Jak daleko można się posunąć w imię ocieplania relacji z Aleksandrem Łukaszenką? Bez stawiania tych pytań nie sposób zrozumieć ani sensu istnienia Biełasatu, ani losów twórców tej telewizji.

Umiem po polsku

Aleksiej Dzikawicki, szef informacji, ma smutną minę, kiedy przegląda białoruskie wpisy internetowe. Co prawda wygląda na to, że Biełsat przetrwa następną burzę i nie zostanie zamknięty, ale straty są. – Przez te lata wyjaśnialiśmy, że Polska ma dobre intencje, że możemy partnersko współpracować... Jedno zdanie ministra o tym, że Białorusini mają się uczyć polskiego, wszystko zepsuło. Od początku musimy tłumaczyć... A co czuł on sam, kiedy słuchał ministra Waszczykowskiego? – Ja się już polskiego nauczyłem. Więc te słowa nie były do mnie – mówi spokojnie, z uśmiechem.

Biełsat nadaje internetowo, w języku białoruskim. To świadomy wybór i polityka stacji od początku, od 10 grudnia 2007 roku. Przekłada się ona także na relacje wewnątrz redakcji: kilkoro polskich techników i montażystów nauczyło się dla lepszej komunikacji mówić po białorusku. – Ale najbardziej unikalne jest to – mówi Marina, dziennikarka zajmująca się kulturą – że oni mówią po białorusku, a nie mówią wcale po rosyjsku! To zupełnie wyjątkowe.

Sama stacja też jest wyjątkowa. To jedyna telewizja, która nadaje z terenu Unii Europejskiej na tereny postradzieckie. Powstała w końcówce rządu Jarosława Kaczyńskiego. Jej duszą od początku była Agnieszka Romaszewska-Guzy, korespondentka TVP w Moskwie, w grudniu 2005 roku deportowana z lotniska w Mińsku, jako osoba na Białorusi niepożądana. – Politycznie najbardziej przyczynił się do powstania stacji Adam Lipiński. Był wtedy szefem gabinetu premiera Jarosława Kaczyńskiego – wspomina twórczyni Biełsatu Agnieszka Romaszewska-Guzy. – A jego bliskim współpracownikiem był wtedy Michał Dworczyk (obecnie poseł PiS), który jest bardzo dynamiczny i zaangażowany w sprawy Białorusi. Trzeba było przekonać jeszcze minister spraw zagranicznych Annę Fotygę. Udało się.

Zdaniem Romaszewskiej o tym, że się udało „odpalić" Biełsat, zdecydowało wtedy, w 2007 roku, poparcie obu głównych partii, i PiS, i PO. – Powstał wtedy zespół białoruski w Sejmie, współpracowaliśmy w tej sprawie. Potem szybko była zmiana rządu i nie było jasne, czy przetrwamy. Nawet przyspieszaliśmy start nadawania, żeby już wyjść na zewnątrz, żeby telewizja po białorusku stała się faktem. Ale minister Sikorski od początku patronował Biełsatowi i rozumiał, że stacja jest potrzebna. No i przy okazji nie dał się nikomu wtrącać, trafiliśmy całkiem pod skrzydła MSZ. Potem niestety przekonano go do resetu w stosunkach z Białorusią i przestaliśmy być potrzebni. Zawsze mi się wydawało, że niektórzy ludzie traktowali nas jak wrzód na ciele MSZ...

„Wrzód" mający silny wymiar ideowy, wpisujący się w odwieczne spory dotyczące polskiej polityki wschodniej. Dlaczego nadawanie po białorusku jest tak ważne? Urodzony w Mińsku Jerzy Giedroyc uważał, że suwerenność Litwy, Białorusi i Ukrainy to warunek bezpieczeństwa Polski, sprzyjający także naszej niepodległości. Dlatego trzeba podtrzymywać dobrosąsiedzkie stosunki i pracować nad tym, by państwa te, a wcześniej republiki, nie zostały całkiem zdominowane przez ZSRR, a potem Rosję. Polska była jednym z pierwszych państw, które uznały niepodległą Ukrainę, Białoruś i Litwę, i popierała starania Litwy o członkostwo w NATO i UE. Cała czołówka polskiej polityki z impetem zaangażowała się w ukraiński Majdan, mający zapewnić Ukrainie prawdziwą niepodległość.

Odradzający się język białoruski to także budowanie tożsamości narodowej. Doskonale zdają sobie z tego sprawę białoruscy intelektualiści. „Zamknięcie Biełsatu to tragedia, która demoralizuje. Ta decyzja to cios w tych patriotów Białorusi, którzy budzą świadomość narodową i obywatelską wśród swoich rodaków" – napisali do prezydenta Andrzeja Dudy białoruscy intelektualiści i politycy, m.in. pisarka Swiatłana Aleksijewicz, były szef parlamentu Stanisław Szuszkiewicz, byli kandydaci na prezydenta Uładzimir Niaklajeu i Alaksandr Milinkiewicz, obrońca praw człowieka Aleś Bialacki i szefowa Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys. Rola stacji jest dla białoruskiej elity oczywista.

Zapomnieć o Grodnie

Dlatego właśnie biełsatowców tak cieszą nadawane po białorusku reklamy, dlatego cieszy ich nawet oficjalna TV państwowa, bo zaczęła ostatnio coraz częściej używać narodowego języka i robić programy o historii. Od kiedy Biełsat zaczął nadawać po białorusku z Polski, nasz kraj wpisywał się w tę budowaną od lat 70. na łamach paryskiej „Kultury" koncepcję: sąsiedzka pomoc, rozbudzanie tożsamości narodowej, wspieranie państwowości. Ale kresowe sentymenty części Polaków wywodzących się z tamtych terenów czy też ich potomków, lub może tylko politycznych spadkobierców mocarstwowych koncepcji wielkiej Polski, nie pasują do budowania narodowej tożsamości Białorusinów. Na zawsze już mamy zapomnieć o Lwowie, Grodnie i Wilnie? To do dziś niektórym nie mieści się w głowie.

Środowiska narodowe zaciekle atakują Agnieszkę Romaszewską-Guzy i od dawna domagają się natychmiastowego zaprzestania finansowania działalności Biełsatu. „W istocie ten program telewizyjny stał się swoistym udzielnym księstwem jego dyrektorki, która odgrywa od lat rolę lobbystki interesów białoruskich środowisk opozycyjnych – pisały Kresy.pl. – Zachowanie zwartej i licznej wspólnoty Polaków na Białorusi to priorytetowy interes Polski w odniesieniu do tego kraju. (...) Dyrektorka Biełsatu wielokrotnie dawała wyraz braku asertywności wobec wschodnich sąsiadów Polski, forsując pogląd, że należy pobłażać antypolskim wystąpieniom w tych krajach" – oburzał się portal. Czy po takich właśnie narodowych analizach minister Waszczykowski postanowił przenieść swoje zainteresowania na telewizję nadającą po polsku na terenach Białorusi i Ukrainy i zabrać dotację Biełsatowi? Zresztą to, czy polska telewizja zostałaby wpuszczona w białoruską przestrzeń medialną, jest wysoce wątpliwe. – Biełsat rzeczywiście mogą zlikwidować, ale transmisji TV Polonia na Białorusi nie będzie – analizował Zianon Paźniak, lider Konserwatywno-Chrześcijańskiej partii BNF. „Do czasu gdy u władzy w Rosji pozostaje Putin i „ruski mir", na Białorusi będą nadawać wyłącznie rosyjskie stacje telewizyjne. Tylko i wyłącznie „ruski mir" i nikt inny. Ani Ukraińcy, ani Polacy, ani nawet... Białorusini. A jeśli nawet dla reżimu w Moskwie wyniknął problem z Białorusinami, to okazuje się, że można znaleźć „porządnego" polskiego ministra i zlikwidować to jego rękami. I czyn ten przejdzie do historii. Byle tylko nie stało się tak, że historię Polski będzie już pisać Moskwa" – napisał rozgoryczony Paźniak.

Romaszewska podkreśla, że to Polacy z Białorusi namówili ją do realizowania takiego przedsięwzięcia. To oni uznali, że nadawanie po białorusku leży także w ich interesie. Że prawdziwie niepodległa Białoruś to część polskiej racji stanu. Co więc wywołuje tak zaciekłe ataki? – Wysoce prawdopodobne, że to nacjonalizm – analizuje Romaszewska. – Oczywiście przy podejmowaniu decyzji w sprawie Biełsatu nie jest otwarcie artykułowany, ale istnieją takie tendencje w myśleniu.

Jest to o tyle dziwne, że jak podkreśla Romaszewska, Białoruś jest krajem, w którym prawie nie było konfliktów polsko-białoruskich. – Tam była opóźniona krystalizacja narodowa, nie budowali nacjonalizmu – mówi szefowa Biełsatu. – Wiele osób ma podwójną tożsamość narodową, są zresztą tacy ludzie są też w naszym zespole. Mamy wspólną historię. Przecież Konstanty Kalinowski, komisarz Rządu Narodowego na Litwę, to nasz bohater narodowy i Polski, i Białorusi...

Biełsat wychował całe pokolenie dziennikarzy telewizyjnych, którzy potrafią pracować bez cenzury, którzy są wolni – mówi Alaksiej Dzikawicki. – W razie czego trzeba mieć kadrę, która zbuduje media publiczne.

A w razie czego? – No w razie gdyby... – Alaksiej nie chce używać wielkich słów – gdyby już było można. Ja bym pojechał... mam wrażenie, że Biełsat to taka wielka szkoła na przyszłość, którą z pomocą Polaków przechodzimy.

Dzikawicki przez 15 lat nie był na Białorusi. Zeszłego lata pojechał po raz pierwszy, zobaczyć, jak będzie. – Jestem przecież uchodźcą politycznym – wspomina. – W 2001 roku musiałem wybierać: iść do więzienia albo wyjechać w ciągu 24 godzin. Przyjechałem do Polski, a żona za mną.

Dzikawicki pracował jako korespondent Radia Swoboda w Pińsku. Podpadł władzy za opisywanie fałszerstw wyborczych. Ale teraz jest ocieplenie. – Możliwość powrotu do ojczyzny to było wielkie przeżycie – mówi. Żona Alaksieja, malarka, też zatrudniła się w Biełsacie. Syn chodzi do warszawskiego liceum. – Dla niego to wszystko nie ma już takiego znaczenia – mówi szef informacji Biełsatu. – Przecież w każdej chwili można wyjechać. Studiować w Wielkiej Brytanii? Dlaczego nie? W Paryżu? Też ciekawie... Wszystko się zmieniło...

Zmieniają się też warunki funkcjonowania stacji. W 2010 roku, po ogłoszeniu wyników wyborów, na ulice Mińska wyszli ludzie, protestując przeciw fałszerstwom Łukaszenki. Aresztowano wiele osób, także dziennikarzy Biełsatu. Służby niszczyły sprzęt należący do stacji, zasądzono grzywny. – Mieliśmy wrażenie, że pozamykają wszystkich – wspomina Dzikawicki – ale w takich warunkach trzeba się mobilizować. W 2008 też był atak, do mieszkań naszych ludzi wchodziło KGB, konfiskowali sprzęt. A my w odpowiedzi wydłużyliśmy program. Tak powinno być.

Mirek Cimowicz pochodzi z Wileńszczyzny, jest harcerzem, skończył politechnikę i historię na UKSW. Jest szefem techniki w Biełsacie. Kiedy telewizja powstawała, trzeba było zbudować cała procedurę funkcjonowania od strony technicznej. – Odwiedzałem różne stacje telewizyjne, byłem w TVN, Superstacji, w ośrodku białostockim TVP, ale stało się jasne, że my musimy szukać zupełnie innej technologii – tłumaczy Cimowicz. – I stworzyliśmy ją: to specyficzna technologia mobilna, polegająca na łączeniu internetowym. Operator to jednocześnie montażysta. Materiały przygotowywać trzeba „pod klucz" – tyle, ile trzeba, ani za dużo przebitek, ani za mało. Internet ma przecież swoje limity, pojemność łączy też jest ograniczona.

W sukurs przyszło KGB

Tak jak i swoboda telewizji, której dotąd oficjalnie nie uznały władze państwa, w którym funkcjonuje. Cimowicz zwraca uwagę, że niewielki sprzęt mniej rzuca się w oczy służbom i łatwiej go się przerzuca za granicę. A w czasach spokojniejszych buduje się zasób archiwalny, „ogrywa się" różne okolice, miasta i pejzaże. Czy to jest polityczna praca? – Jestem szefem techniki – tłumaczy Cimowicz – i muszę tłumaczyć operatorom: jesteście żywą tarczą. Jak bierzesz sprzęt, to stajesz się celem. Jak cię złapią, to nie dowiemy się o tobie, nie obejrzymy twojego materiału. Jak na wojnie: gdy bierzesz broń, nie jesteś już cywilem, jesteś żołnierzem. Tego musieliśmy się nauczyć.

Ale to właśnie trudności ich stworzyły, a nawet pomagały wyjść z kłopotów. – Opowiadano ministrowi Sikorskiemu niestworzone rzeczy na temat Biełsatu, ile to niby mamy pieniędzy, jaka panuje rozrzutność... – przypomina Romaszewska. – Ale „w sukurs przyszło KGB", sfałszowano wybory, bito ludzi na ulicach. Okazało się, że czasem jedyni mamy zdjęcia, które pokazywane są na całym świecie. Zadziałała taka prawidłowość jak kiedyś u nas w opozycji: jak już nie było pomysłu co robić, pocieszaliśmy się: czerwony zawsze coś wymyśli... I wymyślał.

Teraz w relacjach z Białorusią zapanowało ocieplenie, nikt jednak nie mówi już o resecie. Romaszewska może za to odwiedzać Białoruś. Czy to trwała tendencja? – Łukaszenko jest uważany za głupiego – mówi Marina – ale on potrafi manipulować, minie jakiś czas i znowu będą areszty.

Na razie jednak dziennikarze cieszą się z pierwszych pięciu akredytacji, bez których nie da się legalnie pracować na Białorusi. Znienawidzona przez Łukaszenkę nazwa „Biełsat" co prawda się na nich nie pojawia, ale można z ludźmi rozmawiać, to najważniejsze.

Dzieci, kultura i śniadaniówka

W która stronę ma się rozwijać Biełsat, skoro już przetrwał kolejną burzę? Każdy ma swoją koncepcję i marzenia. Marina wierzy w kształtowanie świadomości przez kulturę. Teraz jest autorką „Wiadomości Kulturalnych", ale ma nadzieję, że kultury będzie się pojawiać na antenie coraz więcej. – To jest ważne, by pokazywać piękne rzeczy, które dzieją się także na Białorusi – mówi – bo nasza codzienna kultura przesiąknięta jest niskiej jakości rosyjską kulturą popularną. Trzeba z tym walczyć. A poza tym, o czym w Polsce wiadomo – ciężkie warunki polityczne sprzyjają powstawaniu arcydzieł, trzeba je odszukać i pokazać.

Inne marzenia ma Alaksiej Dzikawicki. – Chciałbym, żeby Biełsat miał telewizję śniadaniową z prawdziwego zdarzenia – mówi. – Ale wiem, że to wymaga dwa razy tyle pieniędzy, ile mamy. Przede wszystkim więc będziemy się starać, żeby nasze codzienne trzygodzinne pasmo premier było w jak największej części emitowane na żywo, bo na razie dzieje się tak tylko przez połowę czasu.

A jaka jest rola Biełsatu w planie polskiej polityki zagranicznej? Romaszewska zwraca uwagę na konieczność budowania skutecznych narzędzi do przeciwdziałania rosyjskiej wojnie informacyjnej. To zjawisko coraz bardziej widoczne w całym świecie, nawet przy okazji amerykańskich wyborów. – W Polsce agresja ta jest niedostrzegana – analizuje – ale zjawisko istnieje i narasta. Dlatego chciałabym, by nie rezygnując z białoruskiego, Biełsat nadawał też po rosyjsku. Musimy wykorzystać naszą unikalną pozycję stacji tv nadającej na wschód.

Ale na razie ciężko myśleć o rozwoju, skoro Biełsat dopiero co „uciekł spod noża" do cięcia dotacji. W którą stronę należy rozwijać program? Chyba nikt z twórców telewizji nie ma wątpliwości, że trzeba budować tożsamość i szukać wiernych widzów. Docierać nie tylko do elit, ale i na prowincję. Dlatego Romaszewska chce mocniej wchodzić w sprawy ludzkie, zwyczajne, ale ważne, postawić na reportaże i materiały informacyjno-interwencyjne. – Bez widzów nas nie ma – przyznaje. – Dlatego powinniśmy być specyficzną mieszanką TVP info, TVP Historia i TVP Kultura. Z listów, które przychodzą do nas, wynika także, że nasi widzowie chcieliby... programu dla dzieci. Tak, by mogły oglądać programy przeznaczone dla siebie po białorusku.

Kilka lat temu Biełsat myślał o serialach, ale pomysł nie wypalił. Na antenie pojawiają się różne produkcje, seriale polskie i amerykańskie, była nawet popularna „Ally McBeal". Wszystkie z białoruskim lektorem. Ale widzowie seriali nie chcą. – Obcej produkcji mają i tak dużo w państwowej telewizji – tłumaczy Romaszewska. – To co jest naprawdę ciekawe, to robienie serialu miejscowego, ale na to także nie ma pieniędzy.

Najtaniej jest słuchać ludzi na ulicy – vox populi to najchętniej oglądana część programu. I zapewniać informacje z Białorusi, aktualne i prawdziwe, nie tylko polityczne. Nie może być mowy o wpadkach. Mińsk odległy jest jednak kilka godzin lotu samolotem od Warszawy, trzeba więc pilnować np. pogody. Bo prognozy też się czasem nie sprawdzają. – My powiemy, że zapowiadany jest upał, a tu ulewa w Mińsku... – martwi się Aleś Karnijenko, szef wydawców. – I po wiarygodności! Musimy kontrolować wszystko.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Spór o Biełsat przywołał inny, znacznie głębszy: jak Polska ma się odnosić do swoich najbliższych sąsiadów? Czy jest jeszcze miejsce w polskiej polityce wschodniej na koncepcje Giedroycia? Jak daleko można się posunąć w imię ocieplania relacji z Aleksandrem Łukaszenką? Bez stawiania tych pytań nie sposób zrozumieć ani sensu istnienia Biełasatu, ani losów twórców tej telewizji.

Umiem po polsku

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Piotr Zaremba: Kamienica w opałach
Plus Minus
Emilka pierwsza rzuciła granat
Plus Minus
„Banel i Adama”: Świat daleki czy bliski
Plus Minus
Marcin Święcicki: Leszku, zgódź się
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Plus Minus
Czarodziej i jego muszkieterowie