Na pierwszą połowę meczu z Litwą wystawił trzech obrońców, w tym Thiago Cionka, którego każdy kontakt z piłką powoduje u wymagających kibiców palpitacje serca. Mam nadzieję, że Cionek wystąpił jako tak zwana ściema, tylko dlatego żeby oglądający mecz wysłannicy Irlandii Północnej, Niemiec i Ukrainy zachodzili w głowę o co polskiemu trenerowi chodzi.
Być może Nawałka powiedział Arkadiuszowi Milikowi, żeby udawał, że mu coś dolega. W pierwszej połowie Milik znakomicie się z tej roli, dopiero w drugiej pokazał, że umie grać.
O tym wiedzieliśmy. Gorzej z dyspozycją innych zawodników, których wybrał trener. Bartosz Kapustka nie bardzo wiedział czy ma być prawym obrońcą, czy pomocnikiem. Filip Starzyński nie zrobił nic pożytecznego, co dałoby się zapamiętać. Grzegorz Krychowiak dopiero dochodzi do formy i dobrze, że mógł pobiegać przez ponad godzinę. Krzysztof Mączyński grał jak w Wiśle, broniącej się przed spadkiem. Sami pomocnicy.
To wszystko była szarość, do której nie pasowali tylko dwaj prawdziwi piłkarze: Kamil Grosicki i Jakub Błaszczykowski. Jak ktoś coś umie i zależy mu, chociaż nie musi walczyć o miejsce, to nie schodzi poniżej przyzwoitego poziomu. Zupełnie nieoczekiwanie klasę musieli pokazać obydwaj bramkarze: Łukasz Fabiański i Artur Boruc, ponieważ niepewna gra obrońców ich do tego zmusiła.
Adam Nawałka dał każdemu szansę, oszczędzał siły Roberta Lewandowskiego, wie na pewno więcej niż wcześniej. Ale w żadnym z dwóch spotkań - z Holandią i Litwą nie wystawił, jak sądzę, optymalnej jedenastki, jaką powinniśmy zobaczyć w niedzielnym meczu z Irlandią Północną. Może nie mógł, może nie chciał, bo i tak wierzy w możliwości zawodników.