Marcin Bajko o reprywatyzacji w Warszawie

Nieruchomości dekretowe, w tym działkę przy Pałacu Kultury, prawnicy odzyskują zgodnie z przepisami.

Aktualizacja: 01.09.2016 11:48 Publikacja: 31.08.2016 19:56

Marcin Bajko

Marcin Bajko

Foto: Fotorzepa / Robert Gardziński

Zarzuca się, że przy reprywatyzacji warszawskiej dochodziło do patologii. To prawda?

Marcin Bajko: Tak, było wiele patologii. Ale nie w rozumieniu korupcji lub nagannego zachowania urzędników. Patologią było wykorzystywanie luk w prawie, powoływanie na kuratorów osób, które nie miały nic wspólnego z dawnymi właścicielami, albo tanie kupowanie roszczeń. Ale na to pozwalało prawo i nadal pozwala. Trudno więc mówić, że dochodziło do łamania przepisów.

Zawiódł pan zaufanie prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz i zwrócił z naruszeniem prawa działkę przy Chmielnej 70?

Przede wszystkim nie było Chmielnej 70. W tej sprawie trwa nagonka publiczna. Uczestniczą w niej osoby, które w ogóle się na problematyce dekretowej nie znają. Zwrot Chmielnej 70 nastąpił zgodnie z prawem. Nie ma żadnego drugiego dna, którego wszyscy usilnie szukają.

Twierdzi pan, że nic się nie stało. Tymczasem w dyskusji publicznej podnosi się, że była wypłata odszkodowania za tę działkę. A to oznacza, że nie powinno się jej zwracać.

Ponad wszelką wątpliwość z dokumentów, które otrzymało Ministerstwo Finansów, wynika, że nie doszło do wypłaty odszkodowania obywatelowi Danii Martinowi Holgerowi. Odszkodowania nie chciał i prosił o wykreślenie go z protokołu umowy indemnizacyjnej, a władze Danii to zrobiły. W mediach funkcjonuje jeden dokument, w którym jego nazwisko jest wykreślone. Wszyscy się dziwią, dlaczego tak jest. Odpowiedź jest prosta: wykreślono go z listy i tyle.

Czy to prawda, że w Biurze Gospodarki Nieruchomościami pracowała żona mec. Majewskiego, jednej z trzech osób, którym zwrócono Chmielną 70? Jeżeli tak, to czy brała udział w podejmowaniu decyzji dotyczącej tej działki?

Pracowała na tzw. zastępstwie. Zajmowała się głównie organizacją spotkań. Nie pracowała w wydziale dekretowym i nie miała nic wspólnego ze sprawą Chmielnej 70.

Czyli roszczenia do Chmielnej 70 zostały kupione zgodnie z prawem?

Uważam, że tak. By było jasne: to mi się nie podoba, ale prawo na to pozwala. Nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy zwrócić Chmielną 70. Problemu może by nie było, gdyby w przeszłości nie popełniono dwóch błędów dotyczących układów indemnizacyjnych.

Po pierwsze, nigdy ich nie opublikowano, a po drugie, nikt nie skorzystał z ustawy z 1998 r. i nie wydał decyzji w sprawie przeniesienia prawa z układu na rząd polski. Gdyby tak się stało, nie byłoby tego zastanawiania się, czy Martin Holger dostał odszkodowanie czy nie.

Ale o Chmielną 70 nie było też wieloletniej batalii sądowej i wyroku nakazującego zwrot. Orzeczenie wydało jedynie samorządowe kolegium odwoławcze. Zdaniem prawników taka droga na skróty jest patologią. Mogły z niej skorzystać tylko wybrane osoby.

Nie zgadzam się. Przesłanką odmowy ustanowienia użytkowania wieczystego była sprzeczność zwrotu z planem zagospodarowania. Mówił o tym art. 7 dekretu. Nawet gdy nie było planu, a na nieruchomości dekretowej stało przedszkole czy szkoła albo zaspokajała inny cel publiczny, staraliśmy się odmawiać zwrotu przynajmniej raz. Chodziło o to, by pojawiło się orzecznictwo, które dałoby mam wskazówkę, czy przy danym celu publicznym mamy zwracać czy nie. Była słynna sprawa szkoły samochodowej przy dawnym placu Paryskim.

Z miejscowego planu jasno wynika, że w tym konkretnym miejscu znajduje się szkoła publiczna. Tymczasem SKO nakazało miastu zwrócić nieruchomość z budynkiem szkolnym. Szkoła publiczna może być również szkołą prywatną. My zaś nie mieliśmy prawa odwoływać się od tych orzeczeń.

Sądzę, że te osoby, które zarzucają nam, że niektórzy korzystali z drogi na skróty, musiały toczyć wieloletnie sądowe boje o zwrot nieruchomości, na której znajduje się dziś przedszkole, szkoła czy też inny budynek o charakterze publicznym.

Tymczasem jeżeli dla danego terenu nie było planu ani nie funkcjonowała tam żadna placówka publiczna, to w pierwszej instancji dokonywaliśmy zwrotu od razu, bo nie było żadnej podstawy prawnej do odmowy. Tak było z Chmielną 70. Miejscowy plan pozwalał wybudować w tym miejscu budynek komercyjny. Nie było więc jak odmówić zwrotu.

Pojawiły się zarzuty, że nie było właściwego nadzoru nad wydawaniem decyzji dekretowych. To prawda?

Gdyby pani przyszła do Biura Gospodarki Nieruchomościami jeszcze miesiąc temu, mógłbym pokazać, jak wyglądało ich wydawanie na przykładzie dowolnie wybranej decyzji.

Do każdego urzędnika była przydzielona konkretna sprawa. Każde pismo miał obowiązek konsultować z kolegami z wydziału. Następnie sprawa trafiała do kierownika, u którego urzędnik musiał się upewnić, że postępuje prawidłowo, a później do naczelnika. Każdą kwestię można było też ustalić i przedyskutować z radcą prawnym. Gotową decyzję podpisywał zastępca dyrektora biura. Ze mną konsultowano natomiast niektóre ważniejsze decyzje. Nie było tak, jak twierdzi prezydent Gronkiewicz-Waltz, że nie było nadzoru. Bo był. Pani prezydent mija się z prawdą.

Decyzja o rozwiązaniu Biura Gospodarki Nieruchomościami była niesprawiedliwa?

Tak. Była krzywdząca zarówno dla mnie, jak i mojego zespołu.

Dlaczego więc do pana biura wkroczyło CBA?

Nie mam nic przeciwko kontroli CBA. Ma prawo prowadzić kontrolę każdej instytucji. Zresztą nasze biuro kontrolowali od dawna, bo od trzech lat. Jeżeli wpływały do nas sygnały, że dochodziło do nieprawidłowości, np. w wypadku przejmowania kamienic z lokatorami, to wszystkie te sprawy kierowaliśmy do prokuratury, a ta je umarzała. Oznacza to, że niczego się nie doszukała. Nie znam żadnej sprawy, w której byłoby wszczęte postępowanie przeciwko urzędnikowi zajmującemu się sprawą dekretową. Raz tylko pomyliliśmy się przy podziale nieruchomości.

Przejmowanie kamienic z lokatorami odbywało się w białych rękawiczkach? Przecież czyszczenie kamienic to realny problem.

Zgadzam się. Ale ludzie, którzy dostawali zwroty kamienic, wykorzystywali luki w prawie.

Co miałem zrobić, jak przychodził do mnie prawnik, którego sąd ustanawiał kuratorem? Taki kurator miał obowiązek opiekować się majątkiem osoby nieznanej z miejsca pobytu i ją reprezentować w sprawach majątkowych. Tak jak lokatorzy, mogłem się tylko oburzać. Kurator działał zgodnie z prawem. Nie miałem wyjścia, musiałem podpisywać decyzje zwrotowe. Gdy 17 września wejdzie w życie nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami, wreszcie skończy się era kuratorów.

Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki powiedział, że majątków na roszczeniach reprywatyzacyjnych dorobiła się elita prawnicza. Prawda?

Prawda. Roszczenia reprywatyzacyjne to bardzo skomplikowana i trudna problematyka. Trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę, by się nimi zajmować. Prawnicy nie robią niczego, co jest niezgodne z prawem. Co najwyżej działają nieetycznie. Ale to już rola korporacji zawodowych. Powinny się zastanowić, co z tym zrobić.

To prawda, że jest pan autorem małej ustawy reprywatyzacyjnej?

Tak, osobiście przygotowałem projekt, jego uzasadnienie i wszelkie wyliczenia. Pierwszy projekt przygotowałem jeszcze za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, ale przestraszono się skutków finansowych jego realizacji i nigdy nie wyszedł poza ratusz. Potem próbowałem jeszcze kilkakrotnie. Dopiero teraz się udało. I jest w końcu szansa, że problem reprywatyzacji zostanie rozwiązany. Tymczasem w nagrodę pani prezydent postanowiła autora ustawy wyrzucić.

Prezydent zapowiedziała powołanie komisji reprywatyzacyjnej, która ma zbadać wszystkie sprawy od 1990 roku. Nie boi się pan, że znajdzie trupa w szafie?

Nie, dlaczego? Zawsze chciałem, by był jakiś nadzór polityczny nad sprawami reprywatyzacyjnymi. W końcu się udało. Od jakiegoś czasu Komisja Rozwoju Gospodarczego Rady Miasta dostaje od nas zestawienie wszystkich świeżo wydanych decyzji dekretowych. Chodziło o to, by zainteresowali się, a gdy mają wątpliwości, zajrzeli do akt danej sprawy. Przez pięć lat funkcjonowania tego systemu ani razu nie poprosili o akta. Sześć lat temu była głośna sprawa zwrotu nieruchomości przy ul. Szarej z przedszkolem na rzecz biznesmena Marcinkiewicza. Powołano nawet specjalną komisję, która miała się sprawą zająć. Przyjechałem na komisję, zabrałem wszystkie segregatory z dokumentami, a jest ich w każdej sprawie ponad dziesięć. I więcej się już ta komisja nie spotkała. Poległa na jednym z pierwszych segregatorów. To są bardzo trudne sprawy. Łatwo się wypowiedzieć w mediach, że patologia, dzika reprywatyzacja. Ale jak się spojrzy na akta, to przestaje to być już takie oczywiste. Moje doświadczenie z radnymi jest takie, że gdy pojawiały się z ich strony zarzuty i proponowałem, by zajrzeli do dokumentów, zanim zaczną krytykować, to milkli. W powszechnym mniemaniu jest podejrzane, że gdy zwraca się działkę pod szkołą czy przedszkolem, to na pewno jest to przekręt. Patologia. Tak nie powinno być.

Prezydent Warszawy zapowiedziała, że do czasu uchwalenia dużej ustawy reprywatyzacyjnej nie będzie zwracać nieruchomości. Może tak postąpić?

To jawne łamanie prawa. Naraża się na zarzuty karne. Walczy o to, by nie było komisarza w stolicy. A sama daje ku temu powody. Komisarza ustanawia się wtedy, gdy dochodzi do rażącego łamania prawa.

Co pan teraz zamierza?

O tym, że zostałem zwolniony, dowiedziałem się z telewizji. Do tej pory nie dostałem wypowiedzenia. Wczoraj rano zawiozłem oświadczenie o rozwiązaniu umowy o pracę. Mam zamiar wystąpić do sądu o przeprosiny.

Zarzuca się, że przy reprywatyzacji warszawskiej dochodziło do patologii. To prawda?

Marcin Bajko: Tak, było wiele patologii. Ale nie w rozumieniu korupcji lub nagannego zachowania urzędników. Patologią było wykorzystywanie luk w prawie, powoływanie na kuratorów osób, które nie miały nic wspólnego z dawnymi właścicielami, albo tanie kupowanie roszczeń. Ale na to pozwalało prawo i nadal pozwala. Trudno więc mówić, że dochodziło do łamania przepisów.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?