Witold M. Orłowski: Czy Brytania będzie wyspą

I kto mówił, że nie możemy kształtować kuli ziemskiej, jak się nam tylko podoba?

Publikacja: 22.06.2016 21:00

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

W Wielkiej Brytanii odbywa się właśnie referendum w sprawie zasadniczych rozstrzygnięć natury geograficznej. Suweren-naród (który, jak wiadomo, może podjąć każdą decyzję, na jaką ma ochotę) ma większością głosów zdecydować. Pytanie brzmi: czy Brytania ma pozostać częścią kontynentu europejskiego, czy też na nowo stać się samotną wyspą.

Brytanię oddziela od kontynentu stosunkowo wąski pas wody, liczący w najwęższym miejscu 32 kilometry (mniej niż z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego). Oddziela tylko teoretycznie, bo po pierwsze – nie zawsze tam był, a po drugie dzięki politycznym i militarnym decyzjom mógł albo z mapy Europy znikać, albo znów się pojawiać.

Niecałe 10 tysięcy lat temu – czyli mniej więcej wtedy, kiedy ludzie w Europie zaczęli parać się rolnictwem, mimo że nie było jeszcze unijnych dopłat i gwarancji cenowych – kanału La Manche po prostu nie było. Brytania była kończącym kontynent wielkim półwyspem, choć niestety w znacznej mierze pokrytym lodowcem. Gdyby wówczas zorganizować obecne referendum, zapewne mieszkańcy nie bardzo rozumieliby sens pytania: co to znaczy nie być w Europie?!

Dopiero stopnienie lodowców spowodowało, że między Brytanię a kontynent wlała się szerokim strumieniem morska woda, a do głów obywateli przekonanie, że może jednak ich wyspa wcale nie stanowi części Europy. Tysiąc, dwa tysiące lat temu przekonanie to usiłowali wybijać im z głów rzymscy legioniści i normandzcy rycerze. Potem jednak woda zrobiła swoje: odpierając próby ataku ze strony kolejnych europejskich hegemonów, nie przepuszczając przez kanał ani Napoleona, ani Hitlera, Brytyjczycy byli coraz bardziej gotowi uznać, że Europa to jedno, a ich wyspa to coś zupełnie innego. Jak mówił słynny nagłówek z jednej z XIX-wiecznych angielskich gazet: „Burza na kanale, kontynent odcięty".

Zawiłe koleje historii XX wieku zdecydowały o zmianie nastrojów. Pozbawieni zamorskiego imperium, coraz bardziej izolowani Brytyjczycy zdecydowali, że jednak nie chcą, by ich kraj był wyspą i w roku 1973 przystąpili do europejskiego bloku gospodarczo-politycznego, potwierdzając to dwa lata później w referendum. Przez ponad cztery dekady Brytania nie była więc odciętą wyspą, choć twardo negocjująca i ciskająca wściekle torebką podczas unijnych szczytów Margaret Thatcher nie przepuszczała żadnej okazji, by przypomnieć europejskim partnerom, że głosowanie w tej sprawie zawsze może być powtórzone.

No i jest powtórzone. Jeśli dziś Brytyjczycy zdecydują, że ich kraj jednak jest samotną wyspą, konsekwencje będą naprawdę głębokie i dalekosiężne. Bo tak właśnie jest z decyzjami, które zmieniają mapę świata.

Witold Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce, profesor Politechniki Warszawskiej

W Wielkiej Brytanii odbywa się właśnie referendum w sprawie zasadniczych rozstrzygnięć natury geograficznej. Suweren-naród (który, jak wiadomo, może podjąć każdą decyzję, na jaką ma ochotę) ma większością głosów zdecydować. Pytanie brzmi: czy Brytania ma pozostać częścią kontynentu europejskiego, czy też na nowo stać się samotną wyspą.

Brytanię oddziela od kontynentu stosunkowo wąski pas wody, liczący w najwęższym miejscu 32 kilometry (mniej niż z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego). Oddziela tylko teoretycznie, bo po pierwsze – nie zawsze tam był, a po drugie dzięki politycznym i militarnym decyzjom mógł albo z mapy Europy znikać, albo znów się pojawiać.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację