Po sukcesach przychodziły porażki. Najboleśniejszą zafundował nam Barack Obama, który użył określenia „polskie obozy" podczas uroczystości pośmiertnego nadania Medalu Wolności Janowi Karskiemu, który bezskutecznie próbował poinformować Zachód o okrucieństwie Niemców w założonych przez nich obozach.
„Polskie obozy" pojawiają się do dziś, ponad sto razy rocznie, w tym nawet w mediach niemieckich. A kanadyjscy historycy dołożyli jeszcze szokujące określenie „polskie SS", co dowodzi, że z wykształceniem historycznym mają problem nie tylko dziennikarze.
Niestety, wizja drugiej wojny światowej powstała na Zachodzie wtedy, gdy Polska jako PRL nie mogła uczestniczyć w jej kształtowaniu. W najprostszej wersji sprowadza się ona do tego, że sprawcami byli naziści nieznanej narodowości, a już na pewno nie kojarzący się z Niemcami. Obozy zaś powstawały na terenie Polski (kogo obchodzi, że w okupowanej przez Niemców), czyli są polskie.
Zazwyczaj pod wpływem polskich protestów autorzy i redakcje wycofują się z tych określeń, dokonują zmian w internecie, nawet piszą przeprosiny. Ale można być pewnym, że zaraz znowu gdzieś na świecie się ono pojawi, bo prawda historyczna nie trafia do masowego odbiorcy.
W pierwszym komentarzu związanym z naszą akcją wezwałem do wytaczania procesów mediom, które drukują kłamstwa. W „Rzeczpospolitej" skupiliśmy się jednak nie na działaniach prawnych, lecz na edukacji. Wysyłaliśmy listy do redakcji, które pisały o „polskich obozach", i tłumaczyliśmy, dlaczego jest to określenie nie tylko kłamliwe, ale również obraźliwe dla Polaków, i skłanialiśmy do sprostowań. Podobnie postępowali polscy dyplomaci.