Nie ma wątpliwości, że byłoby lepiej, gdyby do rozliczenia oficerów Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która wprowadziła stan wojenny, z generałami Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem na czele, doszło zaraz po obaleniu PRL, czyli na początku lat 90. Jednak dopiero teraz państwo polskie wzięło się za ten problem generalnie, chociaż raczej symbolicznie. Degradację czas więc dokończyć, choćby dlatego, by skupić się na innych, przynajmniej równie ważnych, sprawach.
Problem ten ma rozwiązać ustawa degradacyjna, zakładająca możliwość pozbawiania stopni wojskowych osób, które w latach 1943–1990 sprzeniewierzyły się polskiej racji stanu. Wbrew temu, co zarzucano ustawie, osoby te będą się mogły bronić zarówno w postępowaniu przed MON, jak i przed sądem administracyjnym. Zmarłych bronić mogą ich krewni lub stowarzyszenia kombatanckie. Z jednym jednak wyjątkiem: z automatu ma być zdegradowanych 22 członków WRON.
To do tej szczególnej procedury zgłosił zastrzeżenia prezydent Andrzej Duda, wetując w Wielki Piątek ustawę. Jak uzasadniał swoje weto, osoby te nie mają możliwości złożenia wyjaśnień ani prawa do odwołania. Natomiast nieżyjący niemający rodziny ani odpowiedniego stowarzyszenia mogącego przemówić w ich imieniu nie mieliby zapewnionej obrony. Prezydent podkreślił, że WRON, a zwłaszcza jej kierownictwo, była związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym i pozbawienie stopni wojskowych jej członków (tu wymienił czterech generałów, w tym Jaruzelskiego i Kiszczaka) jest dla niego sprawą bezdyskusyjną.
W takim razie niech prezydent ich sam zdegraduje – ktoś mógłby powiedzieć. Problem w tym, że nie ma do tego prawa. Żadna reguła nie ustala, że skoro to prezydent mianuje generałów na wniosek ministra obrony narodowej, to może ich też degradować. Obecnie degradację przewiduje tylko kodeks karny i konsekwentnie może być stosowana jedynie wobec żyjących. Jej rozszerzenie wymaga zatem ekstraustawy.
Jedynym sensownym wyjściem jest więc inicjatywa legislacyjna. Po wecie oznacza to napisanie nowej ustawy, niezależnie od losu weta. Nawet bowiem gdyby PiS udało się je odrzucić, zastrzeżenia prezydenta zasługują na respekt. Tym bardziej że zgłaszał je w trakcie prac sejmowych.