Impulsami do wzrostu cen miedzi w ostatnich dniach były m.in.: przedłużający się strajk w jednej z wielkich kopalń w Chile oraz nagłe problemy indonezyjskiego oddziału koncernu Freeport-McMoran z uzyskaniem wystarczająco dużych pozwoleń na eksport surowca z kopalni Grasberg w Papui, drugim pod względem wydobycia tego typu zakładzie na świecie.

Za wzrostem cen surowca coraz mocniej przemawiają jednak też długoterminowe czynniki fundamentalne. W zeszłym roku cena miedzi wzrosła o 18 proc. i był to pierwszy roczny jej wzrost od 2012 r. Przyczynił się do tego m.in. popyt w Chinach, który okazał się większy od prognoz.

Analitycy Citigroup spodziewają się, że w tym roku cena miedzi sięgnie 7 tys. dol. za tonę, a do końca 2020 r. wzrośnie do 8 tys. dol. W tym roku na rynku ma się pojawić pierwszy deficyt tego surowca od 2011 r., szacowany na 60 tys. ton, który w przyszłym roku powiększy się do 180 tys. ton. „Gdy światowa gospodarka wychodzi z wieloletniej stagnacji, to samo dzieje się z perspektywami dla rynku miedzi" – piszą analitycy Citigroup.

Wzrostu cen miedzi oczekują również analitycy Goldman Sachs. Wskazują oni, że ewentualny pakiet stymulacyjny dla chińskiej gospodarki może się przyczynić do wzrostu popytu na ten surowiec. A to może wywołać deficyt na rynku miedzi oraz innych metali przemysłowych. Inwestorzy mają również nadzieję, że do zwiększenia popytu na miedź przyczynią się działania administracji Donalda Trumpa, które mają stymulować gospodarkę USA.

Cenie miedzi wciąż jednak bardzo daleko do szczytu z 2011 r., gdy przekraczała 10 tys. dol. za tonę, a powrót do takiego poziomu może zająć wiele lat.