Artyści i przedsiębiorcy

5,5 mln dol. wyniosło – według naszych informacji – honorarium dla The Rolling Stones za warszawski koncert. Jagger i Richard to wielcy artyści, ale i świetnie zarabiający biznesmeni.

Aktualizacja: 09.07.2018 21:03 Publikacja: 09.07.2018 21:00

Artyści i przedsiębiorcy

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Najlepsze miejsca na płycie PGE Narodowego kosztowały prawie 2000 zł, zaś na trybunach – niemal 1600. Ale krążyły też wieści o pakietach z możliwością spotkania z muzykami sprzedawanych po 14 tys. zł sztuka.

Czytaj także: Stonesi zbudowali imperium gospodarcze

60 proc. wpływów

Według Pollstar, czołowego portalu monitorującego globalny rynek koncertowy, zeszłoroczna, złożona z kilkunastu koncertów, jesienna odsłona tournée „No Filter" przyniosła Stonesom wpływy średnio 10 mln dol. za show, przy sprzedaży 63 tys. biletów na jeden koncert i średniej cenie za bilet 159 dol. Najbardziej dochodowy był występ w Paryżu. Wpływy wyniosły 18,5 mln dol. Stonesów oglądało w stolicy Francji 110 tys. fanów. To oznacza, że średnie wpływy za wieczór były prawie o 2 mln dol. wyższe niż w przypadku koncertów U2, drugiej grupy na liście najdroższych koncertowych gwiazd.

– Wciąż staramy się znaleźć dla nas najsłodsze miejsce na rynku – powiedział Pollstar John Meglen, promotor koncertów kwartetu. – Cała kwestia nie krąży wokół tego, ile bierzemy za występ, tylko jak bardzo jesteśmy w stanie wyczuć cenę za jedno miejsce na koncercie.

Łącznie wpływy za 12 jesiennych koncertów wyniosły 120 mln dol. Anglosaskie media, które często prześwietlają strukturę przepływów przez konta Stonesów, publikują opinie, że 60 proc. wszystkich pieniędzy ze sprzedaży biletów na koncerty idzie do kieszeni gwiazd, korzystających jak się da ze statusu legendy. Dlatego ich stawki są najwyższe.

Mick Jagger nie ma wyrzutów sumienia związanych z wysokością cen biletów. – Tak, są drogie – przyznał w rozmowie z „MNE". – Ale większość z nich sprzedaje się poza kasami po cenach wyższych od tych, które ustalamy. A to znaczy, że są na nas nabywcy, tymczasem my nie partycypujemy w zyskach czarnego rynku. Jeśli bilet kosztuje 250 funtów, a sprzedaje się za 1000 – wypracowane przez nas pieniądze idą do cudzej kieszeni a my nie odczuwamy różnicy.

Biznesowe podejście do muzyki jest zasługą Micka Jaggera, który jest tak oszczędny, że wymachując w Warszawie kurtką nad głową, ostatecznie nie rzucił jej fanom. Zrobił to z oficjalną koszulką koncertu i była to forma reklamy produktów ze sklepu przed stadionem. Kilka lat temu wpływy ze sprzedaży gadżetów podczas tournée poza Polską szacowano na ponad 200 tys. dol. każdego wieczoru. W Warszawie koszulki z czerwonym jęzorem kosztowały 120 zł. Tymczasem za sygnowane podpisem „Warsaw 8.7.18" w sklepie internetowym zespołu trzeba zapłacić 35 euro. Litografia inspirowana polską sztuką międzywojnia ma cenę 60 euro. Za bluzy płaci się nawet 80 euro, zaś za kolekcjonerski zestaw płyt winylowych – 425 euro.

Trudna lekcja

Mick Jagger kształcił się w London School of Economics, którą ukończyli m.in. Romano Prodi, szef Komisji Europejskiej, premier Kanady Pierre Trudeau czy miliarder Georges Soros. Ale biznesu uczył się też od najbardziej drapieżnych menedżerów. Jeden z nich, Andrew Oldham, zwykł mawiać: „The Beatles wyglądają, jakby byli ludźmi show-biznesu. Rzeczą najważniejszą w wizerunku The Rolling Stones jest to, że nie robią takiego wrażenia".

Teoria biznesu Stonesów jest następująca: nieważne, czy wydają nową płytę, liczy się to, że grają na koncertach piosenki z portfela kilkudziesięciu klasycznych kompozycji. Najnowsza „Start Me Up" pochodzi z 1981 r. Bo też nie zarabiają najwięcej na płytach. Nie ma ich pośród rekordzistów sprzedaży. Albumów rozprowadzili 250 mln, mniej od The Beatles. Powodem była m.in. umowa, wikłająca ich w niekorzystny podział tantiem z menedżerami, powielającymi te same utwory na krążkach o różnych tytułach. Stonesi nie komponowali też tyle co Lennon i McCartney. Z menedżerami procesowali się jeszcze w połowie lat 80.

Stonesów uratował w 1968 r. książę Rupert Louis zu Loewenstein-Wertheim-Freudenberg. Teoretycznie był księgowym, praktycznie ekonomicznym zbawcą zespołu. Zaczął porządkować ich finanse, gdy najwięcej zarabiający Anglicy płacili w kraju podatek w wysokości 83 proc. dochodów, zaś 98 proc. za inwestycje. Loewenstein namówił muzyków, by nagrali przełomowy album „Exile On Main Street" (1972) na południu Francji. Korzystając z pośrednictwa holenderskich firm, obniżył podatki płacone od wielomilionowych wpływów do 1,6 proc., m.in. przez takie rozwiązania jak organizowanie prób w Kanadzie.

Przede wszystkim jednak otworzył Stonesom drogę do artystycznej wolności, doprowadzając poprzez trudne negocjacje do uwolnienia z niewolniczego kontraktu z amerykańskim menedżerem Allenem Kleinem, który zatajał przed zespołem jego wpływy. Ceną za rozwiązanie umowy było pozostawienie menedżerowi praw do wszystkich nagrań sprzed 1971 r., co oznacza, że gdy Stonesi grają „Satisfaction", „Paint It Black" czy „Jampin' Jack Flash", tantiemy płyną do spadkobierców Kleina. Keith Richards nazwał to „ceną edukacji". Płacąc ją, grupa mogła swobodnie rozwijać karierę i nagrywać pod szyldem The Rolling Stones Records. Muzycy zdobyli wpływ na dystrybucję swoich nagrań, zaczęli też maksymalizować dochody poprzez pozyskiwanie sponsorów i ofert reklamowych. Chronione zaczęło być również prawo autorskie do logo grupy, czyli czerwonego języka, co sprawiło, że zespół stał się międzynarodową marką. Według bilansu Richardsa w autobiografii „Życie" zanim zespołem zajął się Loewenstein, z 50 dol. za bilet – do muzyków trafiały 3.

Podstępny menedżer

Klein na początku był wybawcą zespołu. W 1965 r. zbił monopolistyczną stawkę dla amerykańskiej agencji koncertowej z 10 do 7,5 proc. i zapewnił Stonesom minimum 10 tys. dol. za koncert. Zysk każdego muzyka za 38 występów wynosił 50 tys. dol., czyli równowartość dzisiejszych 400 tys.

Klein poprawił też wpływy ze sprzedaży płyt. Firma Decca dawała Stonesom w 1965 r szansę na zarobienie 300 tys. dol., lecz bez gwarancji. Klein wynegocjował zaliczkę 600 tys. dol. z opcją na coroczną zmianę warunków umowy, bo zauważył, że show-biznes rósł w błyskawicznym tempie. Klein otrzymał też wolną rękę w negocjowaniu stawek na każdym z lokalnych rynków płytowych. To przyniosło kolejne 600 tys. dol. w Ameryce. W 1966 z samych zaliczek zyskał dla zespołu 2,6 mln dol., co odpowiada dzisiejszym 19 mln dol. To było więcej, niż dostawali The Beatles.

Były też czarne strony działalności Kleina. Z drugim menedżerem Erikiem Eastonem tak napisali umowy, że gwarantowali sobie 25 proc. od wszystkich wpływów grupy, a poprzez firmę producencką Impact Sound kolejne 14 proc. za płyty wydawane przez firmę Decca. Finał był taki, że na każde 45 centów przypadające na zespół menedżerowie dostawali 95 centów.

Początkiem emancypacji Stonesów było uwolnienie się z kontraktu z Deccą, która cenzurowała okładki zespołu i nie chciała renegocjować umowy. Muzykom udała się prowokacja z nagraniem niecenzuralnego singla „Cocksucker Blues". Gdy Decca go odrzuciła – zespół założył własną firmę The Rolling Stones i wydał płytę „Sticky Fingers" (1971).

O kolejne umowy płytowe biły się największe fonograficzne kolosy. W 1982 r. Mick Jagger namówił muzyków na wart 28 mln dol. kontrakt z CBS. Po latach wyszło na jaw, że w zamian dostał też kontrakt solowy. Potem rywalizowały o nagrania zespołu Sony i PolyGram. Wygrało Virgin, które położyło na stole 44 mln dol. Więcej dostawał wtedy tylko Michael Jackson. Grupa miała mieć płacone 8 mln zaliczki za każdy nowy album oraz 25 proc. zysku z każdej sprzedanej płyty. 20 mln dol. było opłatą za prawo do starego katalogu, poczynając od „Sticky Fingers".

Największy sukces odniosła składanka „Hot Rocks" (12 mln egz.). Bluesowo-hardrockowa trylogia „Beggars Banquet", „Let It Bleed" i „Sticky Fingers" z przełomu lat 60. i 70., która pozwoliła wyjść z cienia Beatlesów, rozeszła się w 20 mln egz. Spośród albumów studyjnych największy sukces komercyjny odniosła płyta „Some Girls" (ok. 11,5 mln egz.). Ostatni autorski studyjny album „A Bigger Bang" kupiło 2,7 mln fanów. Niewiele. Może dlatego Stonesi, zamiast komponować nowe płyty, wolą koncertować. To oczywiste po porównaniu danych. Pięć lat temu ujawniono, że od 1989 r. zespół sprzedał 38 mln albumów, notując wpływy o wartości 460 mln dol. To mało przy zyskach osiąganych na koncertowaniu. Wpływy z tego tytułu po 1989 r., gdy powrócili albumem „Steel Wheels", ocenia się na 1,8 mld dol. Krocie przyniosło „A Bigger Bang Tour" w latach 2005–2007 – 558,2 mln dol. Wówczas był to rekord świata. „360 U2 Tour" spadło na drugie miejsce w rankingu.

Gdy „Guardian" zapytał perkusistę Charliego Wattsa o odejście w 1993 r. Billy'ego Wymana, wieloletniego basisty jeszcze z pierwszego składu, ten odpowiedział: „Myślę, że stracił okazję do grania w zespole w najbardziej lukratywnym okresie naszej działalności".

Ryż i komputery

Osobny rozdział w finansowych przygodach rockandrollowców stanowią kontrakty reklamowe. Zaczęli wcześnie: w 1964 r. otrzymali 400 funtów za piosenkę reklamującą Rice Krispies. Za koncert brali wtedy 125 funtów. Potem stawki rosły.

Za zgodę na użycie „Satisfaction" w kampanii reklamowej Snickersa Jagger i Richards dostali podobno 2,8 mln dol. Wykorzystanie „Start Me Up" w promocji Windows 95 miało kosztować Microsoft 3 mln dol., choć na początku mówiło się nawet o 12 mln dol.

Przebojowe Majątki

Majątek Micka Jaggera ocenia się na 360 milionów dolarów. Zarobił go głównie w Stonesach, ale występował też w wielu filmach m.in. „Kreacja" i „Fitzcarraldo" Wernera Herzoga. Wydał też solowe płyty i pod szyldem grupy SuperHeavy.

Keith Richards dysponuje majątkiem 340 mln dolarów. On także realizował się poza zespołem. Zagrał m.in. u boku Johnny'ego Deppa w „Piratach z Karaibów", nagrywał też solowe płyty z zespołem Expensive Winos.

Perkusista Charlie Watts posiada majątek warty 170 mln dolarów. Koncertuje ze swoim jazzowym zespołem, ma też z żoną kolekcję koni arabskiej krwi, kupowanych m.in. w Polsce. Ron Wood, który dołączył do zespołu w połowie lat 70., dorobił się 90 mln dolarów. Jeśli wierzyć zapowiedziom, że Stonesi wkrótce powrócą – milionów jeszcze im przybędzie.

Najlepsze miejsca na płycie PGE Narodowego kosztowały prawie 2000 zł, zaś na trybunach – niemal 1600. Ale krążyły też wieści o pakietach z możliwością spotkania z muzykami sprzedawanych po 14 tys. zł sztuka.

Czytaj także: Stonesi zbudowali imperium gospodarcze

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Media
Nie żyje Tomasz Świderek. Przez lata pisał w „Rz” o telekomunikacji
Media
Masowy protest dziennikarzy w Grecji. „Nie stać nas na utrzymanie rodzin”
Media
Nie żyje założyciel Money.pl Arkadiusz Osiak
Media
Meta oskarżona o cenzurę. Zablokowała linki do gazety i felieton niezależnego dziennikarza
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Media
Polska w gronie muzycznych liderów. Głównie dzięki streamingowi