Już po raz 17. biegacze zmierzyli się ze śląskim Everestem, czyli górą Pilsko. Tak jest nazywana, bo to najwyższy szczyt w województwie. Choć w tym samym paśmie Beskidu Żywieckiego jest 200 metrów wyższa Babia Góra, to leży na terenie Małopolski.
Pilsko (1557 m n.p.m.) to niezbyt przyjemna góra dla biegaczy. Albo leje i – tak jak rok temu – zawody trzeba było skrócić, albo jest mgła i chłodno. Choć bieg rozgrywany jest w środku wakacji, to organizatorzy opowiadali, że raz na mecie woda zaczęła zamarzać. A jak już świeci słońce, to prawie zawsze mocno wieje. W 2010 roku podczas MŚ weteranów tak lało, że trasą płynęła lawina błota.
– Na szczycie zawsze jest wietrznie i chłodno. Nie wiem, jak to się dzieje, ale zwykle pogoda nie dopisuje – przyznaje Wiśniewska-Ulfik, sześciokrotna triumfatorka biegu na szczyt Pilska, która po rocznej przerwie znów stanęła na starcie.
Tym razem temperatura była idealna do biegania, słońce nie paliło, a lekki wiatr chłodził zawodników. Trasa jest wymagająca i jak przystało na biegi alpejskie, prowadzi niemal wyłącznie w górę. Na 10 km różnica wysokości to prawie 1000 metrów. – Jest bardzo stromo, ale to prestiżowy bieg i lubię tu przyjeżdżać – mówiła Wiśniewska-Ulfik.
Pierwszy na szczyt Pilska wbiegł Krzysztof Bodurka. Nie było to zaskoczeniem, bo na starcie zabrakło niepokonanego od czterech lat, wielokrotnego medalisty mistrzostw Polski Andrzeja Długosza. Bodurka pobił też jego rekord i na mecie był po 51 minutach i 45 sekundach. Drugiego wyprzedził o ponad pięć minut.