Janina Muszyńska, dziewczynka, która została Afrykanką

Janka przeżyła głód i zesłanie. Opłakiwała zakończenie wojny, bo wiedziała, że straciła swój dom.

Aktualizacja: 17.10.2017 21:31 Publikacja: 16.10.2017 19:14

Rodzina Chodkiewiczów w komplecie w Ugandzie w 1944 r.

Rodzina Chodkiewiczów w komplecie w Ugandzie w 1944 r.

Foto: archiwum prywatne

75 lat temu armia generała Andersa ewakuowała się na Bliski Wschód. Wraz z żołnierzami do Iranu wyszło z sowieckiej niewoli 37 tysięcy cywilów.

Ponad połowa z nich trafiła potem do Afryki. Wśród nich była Janina Muszyńska.

Kościół w dżungli

Tropikalna dżungla, blisko równika, niedaleko jeziora Alberta i rezerwatu przyrody Bugungu. We wsi Nyabyeya znajduje się kościół. Choć niewielki, to solidny, bo murowany. Wysoko nad wejściem wisi godło Rzeczypospolitej, poniżej widać daty 1943–1945 (wtedy został wybudowany) i łacińska dewiza „Polonia Semper Fidelis", a także cztery tablice z napisami po polsku, angielsku, łacinie i suahili.

„Ten kościół ku uczczeniu Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej, wybudowali wygnańcy polscy podczas tułaczki do wolnej Ojczyzny" – czytam na niej.

Dzisiaj w tej świątyni odbywają się msze dla miejscowej ludności, a także lekcje religii dla dzieci. Modlą się przed kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.

Obok znajduje się kolejny ślad polskiej obecności na tych ziemiach. Cmentarz jest ogrodzony niewielkim murkiem. Za nim zaś kilkadziesiąt grobów z wyrytymi polskimi nazwiskami.

Z napisów wynika, że pochowane są tam m.in. nowo narodzone dzieci, jak Matus, Ciecira, Wołssynska czy czteromiesięczna Genowefa Stanko.

Na tym cmentarzu jest także grób ojca pani Janiny. Leonard Chodkiewicz zmarł w obozie w Masindi 26 maja 1948 roku.

Jak tam trafił wraz z liczną rodziną?

Spod Wilna na stepy

– Pochodziliśmy z Wileńszczyzny. Już 17 września 1939 roku Sowieci zajęli naszą miejscowość Prozoroki – wspomina pani Janina.

Przez kilka miesięcy był spokój. – Nasza tułaczka zaczęła się dopiero wiosną 1940 roku. 5 kwietnia tatuś został zabrany na przesłuchanie przez NKWD i ślad po nim zaginął. Przed wojną był sekretarzem gminy, a także podporucznikiem rezerwy Wojska Polskiego.

Po nas przyszli 13 kwietnia 1940 roku. Mamusia z pięciorgiem dzieci została zmuszona do opuszczenia domu. Zostaliśmy załadowani do bydlęcego wagonu i wysłano nas w głąb Związku Sowieckiego. Miałam wtedy 10 lat – opowiada kobieta.

W jednym wagonie jechało około 50 osób. To były kobiety z dziećmi, głównie żony oficerów, policjantów, urzędników. Co kilka dni dostawały zupę, gorącą wodę lub chleb.

– Wartownicy nie mówili, dokąd jedziemy. Obiecywali, że na spotkanie z ojcem. Nasza podróż trwała ponad dwa tygodnie, 1 maja 1940 roku wysiedliśmy w obwodzie pawłodarskim na stepach Kazachstanu. Wysłano nas w zakole rzeki Irtysz, do miejscowości Dołoń – precyzuje kobieta.

Tam rodzina Chodkiewiczów po raz drugi została rozdzielona.

– Oficer NKWD powiedział mojej mamie, że nie będą w stanie wyżywić całej rodziny. „Nie dostaniesz dla nich pajoka (pajdy chleba – dop. red.)" – usłyszała. Dlatego musiała oddać dwoje do domu dziecka. Mamusia postanowiła wysłać tam najstarsze córki, mnie – wtedy 10-latkę, i starszą o dwa lata Lizę. Dlaczego nas? Bo wiedziała, że jakby coś złego się stało, poradzimy sobie, wiedziałyśmy, kim jesteśmy, jak się nazywamy – wspomina pani Janina.

Ich matka z trójką dzieci zamieszkała w domu państwa Kamińskich – potomków polskich zesłańców z czasów carskich.

Kobieta została skierowana do pracy w kamieniołomie. Do domu wracała co dwa tygodnie. W tym czasie młodszym rodzeństwem – Wilusiem i Emanuelem, opiekowała się najstarsza dziewczynka Emma (w momencie rozstania ze starszymi siostrami miała 9 lat). Dzieci przymierały głodem. Emma pokonywała po kilkadziesiąt kilometrów, aby zdobyć dla młodszego rodzeństwa, pod nieobecność matki, jakieś jedzenie. Zbierała na kołchozowych polach ziemniaki, marchew. To było konieczne, bo ich matka zachorowała na tyfus.

– Felczer nie dawał jej szans na przeżycie. Inni umarli, ona przeżyła – opisuje Janina Muszyńska.

W tym czasie Janka i Liza przebywały w oddalonym o ok. 23 km domu dziecka w miejscowości Buras. Tam chodziły do szkoły podstawowej.

Co w tym czasie działo się z ich ojcem? Otóż po aresztowaniu przez NKWD w 1940 roku został skazany na osiem lat łagru. Przez Mińsk trafił do obozu znajdującego się nad Morzem Białym na północy Rosji (blisko granicy z Finlandią), w surowym arktycznym klimacie. Dopiero po zawarciu układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 roku Polacy osadzeni w łagrach zostali objęci amnestią.

Rosjanie jednak nie kwapili się z wypuszczaniem ich z obozów. Leonard Chodkiewicz został z niego zwolniony dopiero 24 lutego 1942 roku.

Choć był wyczerpany i schorowany, swoje kroki skierował do tworzonego przez generała Władysława Andersa wojska. Po długiej podróży dotarł do polskiego obozu Guzar znajdującego się na południu Uzbekistanu w środkowej Azji, w pobliżu granicy z Afganistanem.

– Nic o nas nie wiedział, aż do momentu, gdy w czerwcu 1942 roku poszedł do fryzjera. Czekał na swoją kolej, gdy fryzjer wymienił jego nazwisko – Chodkiewicz. I wtedy podszedł do niego mężczyzna, który powiedział, że zna rodzinę o tym nazwisku – opisuje pani Janina. Mężczyzna napisał do nich list. – Moja mama otrzymała go 23 czerwca 1942 roku, z Guzaru, w dzień swoich imienin – dodaje pani Janina.

„Kochany tatuś my z Lizą jesteśmy nie razem z mamusią za 23 km od mamusi w dzietskim domie. W tamtym roku zimą był wielki głód. My nie mieli co jeść, a tagże i wszyscy polacy" (pisownia oryginalna – dop. red.) – napisała w pierwszym liście do ojca dwunastoletnia Janka. List ten przechowuje do dzisiaj, jako ważną rodzinną pamiątkę. Niektóre litery zostały zamazane przez jej łzy.

Matka zdecydowała o dołączeniu do żołnierzy Andersa. Wystarała się o dokumenty z polskiej placówki wojskowej w Guzarze i wraz z dziećmi wyruszyła na południe. – Podróż pociągiem trwała trzy tygodnie. Mieliśmy przepustkę, kartki na żywność, już nie było głodu – opisuje kobieta.

Wyruszyli z zachodniego Kazachstanu, przejechali przez Uzbekistan, aż dojechali do Turkmenistanu, blisko granicy z Iranem.

W Aszchabadzie znajdowała się polska baza ewakuacyjna z ZSRR. – A tam na ulicach byli już Polacy. Polskie wojsko. Był też sierociniec – wspomina Janina Muszyńska. Te placówki tworzyła w stolicy Turkmenistanu znana piosenkarka Hanka Ordonówna.

Rodzina Chodkiewiczów znalazła miejsce na wojskowej ciężarówce. – Prowadzili je perscy kierowcy, samochody jechały przez wysokie góry, dlatego zdarzały się wypadki. Po trzech dniach dotarliśmy do Teheranu – wspomina.

Mniej więcej w tym samym czasie ich ojciec wraz z innymi żołnierzami został ewakuowany drogą morską przez port w Krasnowodzku nad Morzem Kaspijskim do irańskiego Pahlevi. Stamtąd trafił zaś do Teheranu. – Wiedzieliśmy, że tatuś powinien dotrzeć do tego miasta, nie wiedzieliśmy, gdzie jest. Mieszkaliśmy w obozie nr 2 w namiocie, a mamusia codziennie szukała taty po wszystkich obozach. Aż pewnego dnia – we wrześniu – do naszego namiotu w odwiedziny przyszedł do kogoś wojskowy. Zapytał o gromadkę dzieci. Usłyszał, że to dzieci Wandy Chodkiewicz. „Chodkiewicz mieszka ze mną w namiocie!" – krzyknął, wybiegł z namiotu, wsiadł do autobusu i pojechał do obozu nr 3. Tatusia zastał na łóżku polowym i powiedział mu, gdzie jest jego rodzina.

Leonard natychmiast pobiegł do autobusu. I wtedy jego biegnącą sylwetkę zauważyła nasza mama, która akurat tego dnia przyjechała go szukać do tego obozu – opowiada ze wzruszeniem pani Janina.

To był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu.

Z Afryki do Kanady

Władze brytyjskie zdecydowały się na ewakuację cywilów w różne rejony imperium. Grupy Polaków były przewożone m.in. do Nowej Zelandii, Indii, Afryki Południowej.

Rodzina Chodkiewiczów została jednak skierowana wraz z grupą 5 tys. Polaków do środkowej Afryki. Ich około dwutygodniowa droga wiodła z Teheranu do miasta Ahwaz w południowym Iranie, przez Bandar – port Zatoki Perskiej, gdzie zostali zaokrętowani na statek, następnie Karaczi w południowym Pakistanie, do Mombasy w Kenii. Stamtąd samochodami przetransportowano ich do Ugandy.

W Masindi znaleźli się 13 stycznia 1943 roku. Ojciec – zwolniony z wojska z powodu złego stanu zdrowia – został sekretarzem szkoły. Janina zaś poszła do szkoły.

– Warunki do nauki były wyśmienite. Mieliśmy polskie podręczniki, uczyli nas polscy nauczyciele, działało harcerstwo. Czytałam Żeromskiego. O to zadbał rząd polski w Londynie, chociaż komendantem obozu był Brytyjczyk. Powstały szkoły zawodowe, np. krawieckie, handlowe, ogrodnicze. Cytrusów mieliśmy pod dostatkiem. Po przeżyciach w Rosji to był dla nas czas spokoju, bezpieczeństwa i obfitości. Tam zdałam maturę. Byliśmy przygotowywani do powrotu do wolnej Polski, to była szkoła wychowania patriotycznego – zaznacza pani Janina.

W wybudowanym na skraju dżungli kościele Polacy opłakiwali tragiczną śmierć generała Władysława Sikorskiego w Gibraltarze, a także w maju 1945 roku zakończenie wojny. Wiedzieli, że Kresy, skąd pochodzili, zostały włączone do Związku Sowieckiego. I że na zawsze utracili swoje domy. Tam też rodzina Chodkiewiczów pożegnała zmarłego Leonarda.

W 1949 roku Brytyjczycy zdecydowali o likwidacji obozu. Rodziny żołnierzy mogły wrócić do Wielkiej Brytanii, cywile mieli do wyboru wyjazd do Australii, Argentyny lub Kanady.

Rodzina Chodkiewiczów zdecydowała się emigrować do Kanady, z uwagi na podobny do polskiego klimat. Werbunkiem do pracy zajmowały się wyspecjalizowane firmy.

Pani Janina jako pierwsza wyjechała za ocean amerykańskim okrętem transportowym „General W.M. Black". Początkowo pracowała jako pomoc domowa. Ukończyła roczny kurs pielęgniarski i zatrudniła się w szpitalu. Ostatecznie osiadła w Edmonton na zachodzie Kanady. Niebawem dołączyła do niej mama i pozostałe rodzeństwo. W 1950 roku byli już razem.

W 1955 roku pani Janina wyszła za mąż za Stanisława Muszyńskiego, również Sybiraka, byłego marynarza polskiego krążownika ORP „Dragon" (został zatopiony w lipcu 1944 r. u wybrzeży Francji).

W Kanadzie pracowała m.in. w firmie męża, a także jako tłumacz przysięgły w sądach i urzędzie imigracyjnym. Do dzisiaj jest aktywną działaczką organizacji polonijnych w Kanadzie.

75 lat temu armia generała Andersa ewakuowała się na Bliski Wschód. Wraz z żołnierzami do Iranu wyszło z sowieckiej niewoli 37 tysięcy cywilów.

Ponad połowa z nich trafiła potem do Afryki. Wśród nich była Janina Muszyńska.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie