Teraz, na przełomie sierpnia i września, będziemy mieli prawdziwą przedszkolną gorączkę i to nie tylko w sklepach. Także w telewizji, gdzie sieci handlowe już ruszyły z kampanią reklamową wyprawek dla uczniów. Rodziców mają skusić promocyjne ceny. Do dzieci mają przemówić motywy z popularnych kreskówek, hitów kinowych (na czele ze „Star Wars"), które próbują dziś zwiększyć sprzedaż niemal każdego ze szkolnych akcesoriów – od piórnika i plecaka, po dresy i meble. Te ostatnie – dzięki rosnącej zamożności Polaków – także bowiem trafiły już do kategorii wyprawki szkolnej (za jakiś czas może znajdą się w niej skutery).

Dzięki temu na akcji „Szkoła" zarobią nie tylko importerzy z Chin, ale również krajowe firmy meblarskie. Znacznie mniej niż kiedyś zyskają natomiast księgarnie, nie wspominając o sklepach papierniczych. Zresztą nawet gdyby ktoś chciał dać im zarobić, miałby spore trudności, bo „papierników" jest dziś jak na lekarstwo.

Księgarni też niewiele więcej, bo i one ucierpiały wskutek ekspansji dyskontów. W miejscowościach, gdzie nie ma dużych sieci supermarketów, księgarnie pełniły do niedawna rolę sklepów papierniczych. Teraz znikają, gdyż ze sprzedaży książek (zwłaszcza gdy odejmie się podręczniki) wyżyć trudno, a wyprawki naród kupuje w Biedronce. Ten potentat dyskontowego handlu sprytnie zagarnia kolejne sfery naszych zakupów, powiększając ofertę o kosmetyki, artykuły do domu, a teraz i meble. Obawiam się, że przed ekspansją sieci tradycyjne sklepy, w tym księgarnie, nie zdołają się uchronić. Chyba że i one poszerzą biznes, otwierając np. kawiarenki. Przerwa na kawę może kogoś zachęcić do kupna książki, choćby rodziny, które chcą chwilę odpocząć, wracając ze szkolnych zakupów w markecie.