Rozumiem jednak sceptyków i przeciwników zakazu niedzielnego handlu – w tym sieci handlowe, które w walce o klientów są skłonne otwierać sklepy 24 godziny na dobę. Tym bardziej że jako konsumenci przyzwyczailiśmy się do wygody robienia zakupów niemal wszędzie i niemal o każdej porze. Potwierdzają to pełne parkingi przy centrach handlowych i pełne hipermarkety w dni wolne od pracy.

Można składać to na karb historii, która sprawiła, że dla wielu osób zakupy, a nawet wizyta w centrum handlowym, są atrakcyjną rozrywką. Można winić długie godziny pracy, przy których na resztę obowiązków – w tym zakupy – nie zostaje wiele czasu, albo wskazać na infantylizację rosnącej grupy dorosłych, którzy – jak dzieci – jeśli czegoś zechcą, muszą mieć to od razu. A firmy dostosowują się do wymagań klientów.

W dodatku, podobnie jak każda regulacja – na pierwszy rzut oka łatwa do wprowadzenia – także zakaz handlu w niedzielę w praktyce mógłby się okazać dość skomplikowany. Cóż bowiem z aptekami, kwiaciarniami? A w zasadzie dlaczego w niedzielę miałyby pracować muzea czy restauracje?

Dobrze więc, że ktoś wpadł na kompromisowe rozwiązanie – zgodnie z zasadą, że wilk trochę syty i owca prawie cała. Propozycja skrócenia czasu niedzielnej pracy pozwoli po części zaspokoić „wilcze" oczekiwania konsumentów, zapewniając jednocześnie więcej wolnego dla pracowników. A biorąc pod uwagę rosnącą popularność samoobsługowych kas, znaczną część niedzielnej pracy i tak niedługo chętnie wykonają sami klienci.