W piątkowym spotkaniu Novaka Djokovicia z Jannikiem Sinnerem padł wynik spodziewany przez wielu: trzy sety dla serbskiego mistrza, 6:3, 6:4, 7:6 (7-4), robota nieprzesadnie długa jak na standardy półfinałów. Włoch nadal nie ma sposobu na pokonanie Serba. Rok temu w Wimbledonie grali w ćwierćfinale pięć setów i wtedy Jannik był bliżej.
Zwycięzca i pokonany grali dość podobnie, obaj potrafią wytrzymywać pełne napięcia ostre wymiany, obaj nieźle serwują, choć nie są rekordzistami szybkości posyłania piłki, obaj świetnie poruszają się po korcie i potrafią też zjawić się nagle przy siatce, choć nie robią tego przesadnie często, tylko wtedy, kiedy widzą sens.
Czytaj więcej
Nie będzie podbitego emocjami politycznymi ukraińsko-białoruskiego finału pań – o tytuł mistrzyni Wimbledonu zagrają Ons Jabeur oraz Marketa Vondrousova.
Problem w tym, że to wszystko Novak robi lepiej. Nie zdecydowanie lepiej, tylko o te kilka procent, ułamek sekundy szybciej, odrobinę bardziej precyzyjnie, zręczniej. Tyle, by wystarczyło na osiągnięcie przewagi w gemie i secie. Cóż z tego, ze Jannik, tenisista twardy i waleczny, od czasu do czasu uderzał tak pięknie, że kort centralny zrywał się na równe nogi, Novak odpowiadał zwykle nie gorzej, by za chwilę poprawić wynik jeszcze lepszym zagraniem.
Mogło się wydawać, że gemy są wyrównane, że Sinner w końcu będzie w stanie wybiegać przełamanie serwisu rywala, lecz nawet jak był bardzo blisko, to po minucie-dwóch nic z tych przewag nie zostawało. Novak bez większych wzruszeń robił swoje, zdenerwował się bodaj dwa razy: najpierw gdy sędzia na stołku przyznał punkt Włochowi za to, że Serb wrzasnął wyjątkowo głośno po trudnym bekhendzie, drugi raz, gdy Novak przekroczył czas 25 sekund na wykonanie serwisu i dostał ostrzeżenie. Z tą drugą karą nie dyskutował, bo zegar jest dobrze widoczny dla wszystkich, grających i obserwujących.