Przeciągły dźwięk syren ostrzegający o nadciągającym chińskim ataku Tajwańczycy traktują śmiertelnie poważnie. Chociaż to tylko ćwiczenia, tętniące życiem Tajpej w jednej chwili pustoszeje. Samochody i hałaśliwe skutery zjeżdżają na pobocze, a mieszkańcy kryją się w pierwszym lepszym budynku. Przez pół godziny na ulicach nie widać żywego ducha. Tak jest w całym kraju, dopóki kolejna syrena nie odwoła alarmu.
Tajwan żyje w wiecznym poczuciu zagrożenia inwazją ze strony Chin. W miastach i na przedmieściach widać białe kule skrywające radary, które mają w porę ostrzec przed nadlatującymi samolotami i rakietami. Wysokie pagórki porośnięte trawą skrywają bunkry z bateriami przeciwlotniczymi. Z lotnisk co chwilę startują na patrole myśliwce F16 i Mirage 2000.
Handel i turyści
– Wojnę z Chinami byśmy przegrali niezależnie od naszego uzbrojenia. Dlatego musimy szukać wszelkich sposobów, aby zapobiec konfrontacji – mówi William Yang z instytutu Xue Xue w Tajpej.
Zdaniem prezydenta Ma Ying-jeou, sposobem na uniknięcie wojny jest zacieśnianie współpracy gospodarczej z Chinami. W czasie jego trzyletnich rządów Tajwan podpisał 16 umów handlowych z Pekinem. Zezwolił też na wizyty Chińczyków z kontynentu. W tym roku przyjedzie ich tutaj prawie dwa miliony. – Jest ich pełno. W muzeach i ośrodkach turystycznych panuje tłok jak nigdy – przyznaje Anna Mei Ling, przewodniczka w parku narodowym Taroko, jednej z największych atrakcji turystycznych wyspy.
Opozycyjna Demokratyczna Partia Postępowa (DPP) alarmuje, że prezydent naraża suwerenność kraju. Nie dość, że ogranicza wydatki na zbrojenia i redukuje armię, to na dodatek uzależnia wyspę gospodarczo od Chin. – Zdajemy sobie sprawę z ryzyka. Ale nie możemy stać z boku, kiedy Chiny stają się najważniejszym partnerem handlowym kolejnych krajów – tłumaczą przedstawiciele władz. Ich zdaniem strategia przynosi korzyści. - W zeszłym roku mieliśmy większy wzrost gospodarczy niż Chiny. A dzięki otwarciu granic mieszkańcy kontynentu mogą się przekonać, że Chińczycy są zdolni do życia w demokracji – mówi James Shi Chu z rządowej Rady ds. Stosunków z Kontynentem.