Roman Kuźniar: Trismus, czyli szczękościsk Putina

Terytoria ukraińskie zajęte w wyniku agresji w 2014 r. Rosja traktuje jak swoje i nie będzie o nich rozmawiać. Czy da się je odbić w tej wojnie? – pisze politolog.

Publikacja: 20.01.2023 03:00

Władimir Putin (na zdjęciu) nie jest w tej chwili w sytuacji drapieżnika zagnanego w ciasny kąt, któ

Władimir Putin (na zdjęciu) nie jest w tej chwili w sytuacji drapieżnika zagnanego w ciasny kąt, który może w związku z tym zrobić coś nieobliczalnego; on już to zrobił

Foto: EPA/SERGEY GUNEEVSPUTNIK/KREMLIN / POOL

Ustabilizowanie się od listopada linii frontu we wschodniej Ukrainie nie jest zasługą warunków pogodowych ani atomowego straszaka Rosji. Stało się tak za sprawą skrócenia linii frontu, jej utwardzenia po stronie rosyjskiej (większej liczby żołnierzy i lepszego dowodzenia), ale też pewnego wyczerpania po stronie ukraińskiej. Jest ono potęgowane dewastacją ukraińskiej infrastruktury krytycznej. To prawda, Putin nie osiągnął głównych celów agresji deklarowanych 24 lutego i powtórzonych przez jego osobistego Ribbentropa (min. Ławrowa) 27 grudnia („denazyfikacja i demilitaryzacja” Ukrainy). Jednak pomimo ukraińskiej kontrofensywy Rosja utrzymuje wartościowe dla obu stron terytoria, i to takie, których zabór był celem agresji. Nie aż tyle, ile chciała, ale cennych dla niej, bo chodzi o szeroki pas lądowy łączący Donbas z Krymem.

W kłach Moskwy

I to właśnie tego terytorium dotyczy tytułowy trismus Putina. Wprawdzie trismus, czyli szczękościsk, to sprawa biologii i fizjologii, i jest przejściowy. W przypadku Rosji Putina jest powodowany obsesyjnym wielkoruskim szowinizmem oraz w tej chwili również strachem przed utratą władzy w państwie, które stało się nowoczesną jednoosobową despotią. Jednak niezależnie od ofensywnej retoryki Kremla wiele wskazuje, że trismus Putina odnosi się dzisiaj „jedynie” do tego terytorium. Terytoria zajęte w wyniku agresji w 2014 r. Rosja traktuje jak swoje, nie będzie o nich rozmawiać. Czy da się je odbić w tej wojnie, powrócę do tego za chwilę.

X

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Bitwa pancerna w Ramstein

Jednocześnie można założyć, że Moskwa w obecnej wojnie zadowoliłaby się tym, co zdołała do tej pory uchwycić swymi kłami. Oznacza to, że powstrzymanie się Ukrainy od dalszej ofensywy mogłoby otworzyć perspektywę rozmów o zatrzymaniu działań wojennych i trwałym rozejmie. Prawdopodobnie Ukrainie da się coś jeszcze wyszarpać, ale z obecnej sytuacji na froncie wynika, że nie będą to znaczące postępy terytorialne, choć warto to robić. Warunkiem zgody Rosjan na rozejm byłoby jednak utrzymanie przez nich lądowego przesmyku Donbas–Krym.

W dyskusjach toczonych w zachodnich kręgach studiów strategicznych wyraźne jest przekonanie, że z perspektywy Moskwy wschodni Donbas i Krym podlegają ochronie nuklearnej czerwonej linii. W ich obronie Rosja zdecydowałaby się użyć broni nuklearnej w jakiejś postaci, bez względu na rodzaj odpowiedzi, jaka mogłaby ją spotkać ze strony USA i NATO. W tym kontekście status wspomnianego wyżej pasa lądowego nie jest jasny, ale Rosja ma wystarczające środki konwencjonalne, aby go utrzymać, także poprzez „karanie” Ukrainy poważnymi bombardowaniami jej terytorium. Z tego punktu widzenia uderzenie w most Kerczeński w tamtej fazie wojny było błędem, ponieważ podniosło znaczenie przesmyku lądowego łączącego Krym z Donbasem, a ponadto naraziło Ukrainę na nieproporcjonalny odwet ze strony Rosji.

Przypadek Alzacji

Obecnie zasadne jest pytanie, jak wiele tego terytorium Kijów jest w stanie wyrwać z rąk rosyjskich i za jaką cenę. Dążenie, aby odebrać wszystko, jest uprawnione, jednak chodzi o to, co jest możliwe i za jaką cenę. W konfliktach zbrojnych nierzadkie są momenty, kiedy to, co sprawiedliwe, zderza się z tym, co strategicznie i politycznie osiągalne. Stawką są tu różne koszty, które Ukraińcy zechcą świadomie ponieść, oraz gotowość Zachodu do udzielania w tym celu odpowiedniej pomocy. Elementem tej stawki jest bezpieczeństwo Ukrainy i jej mieszkańców oraz jej zdolności do rozwoju, które są niezbędne do jej odbudowy i przyszłej pomyślności, w tym członkostwo w UE.

Kraje odzyskują swoje terytoria niekiedy po wielu latach, jak było w przypadku Francuzów i Alzacji

Warto w tym momencie przypomnieć, że kraje odzyskują swoje terytoria niekiedy po wielu latach, jak w przypadku Francji, która straciła Alzację w wojnie francusko-pruskiej w 1871 r., a odzyskała dopiero po I wojnie światowej. Z kolei Związek Sowiecki sam wycofał się z okupowanej przez kilka lat po II wojnie części Austrii. Czasem trzeba poczekać do sprzyjającego momentu. Poczekać, nie znaczy wyrzekać się.

Nikt dziś nie zagwarantuje, że Federacja Rosyjska nie rozpadnie się w przyszłości, przynajmniej częściowo. Przecież ZSRR nie rozpadł się w rezultacie zimnej wojny z Zachodem, lecz głównie pod wpływem własnych systemowych schorzeń. Ponadto z dostępnych danych nie wynika, że Ukraińcy byliby witani we wschodnim Donbasie i na Krymie jak wyzwoliciele, co oznacza, że musieliby się zmierzyć z odwróceniem ról.Warto zatem poważnie myśleć o rozejmie w sensie przerwania walk wzdłuż uzgodnionej linii przez obie strony, która nie będzie przez nie naruszana, a najlepiej znajdzie się pod jakimś rodzajem kontroli międzynarodowej. Przykładów w różnych częściach świata nie brakuje. I to może być w tej chwili lepszym rozwiązaniem niż wykrwawianie się bez końca. Nie ma to nic wspólnego z rozmowami pokojowymi czy pokojowym traktatem. Niczego takiego raczej nie będzie, bo Ukraina się nie wyrzeknie ani Rosja nie podpisze w uroczystym traktacie tego, czego Ukraińcy i Europa będą się słusznie domagać. Wiemy zresztą, ile wart jest podpis Rosji pod takimi dokumentami. Wszak Moskwa złamała tą wojną wszystkie normy i zobowiązania, które podpisała w ciągu ostatnich 30 lat. Przerwanie ognia i rozejm to uznanie, że dalej się walczyć nie da (lub nie ma woli), a nie uznanie racji jednej czy drugiej strony.

Rosjanie u bram

Czym innym jest pohukiwanie od niemal pierwszych dni wojny na Ukrainę czy na Zachód, że już, natychmiast trzeba siadać do rozmów pokojowych z Moskwą. To nic innego jak kapitulacja przed agresorem. Ukraińcy zdążyli się o tym przekonać. I żadne szczytne zaklęcia nie mają do tej sytuacji zastosowania.

Do tej kategorii trzeba zaliczyć głos Krzysztofa Szumskiego na łamach „Rzeczpospolitej” („Natychmiast zakończyć wojnę” z 14 grudnia 2022 r.) w reakcji na nader uprzejme potraktowanie książki prof. Grzegorza Kołodki o wojnie i pokoju przez redaktora Bogusława Chrabotę na tych samych łamach. Od byłego parokrotnego ambasadora RP należałoby oczekiwać większej rzetelności w podejściu do rzeczywistości, a już za szczególnie szokujące w jego tekście trzeba uznać dezawuowanie amerykańskiej pomocy dla Ukrainy (argument o zyskach koncernów zbrojeniowych). Bez tej pomocy mielibyśmy już prawdopodobnie rosyjskie wojska na granicy ukraińsko-polskiej, a sama Ukraina – jak chce Putin – byłaby właśnie „demilitaryzowana” i „denazyfikowana”.

Zachodni przywódcy nie chcieli rozmawiać o pokoju z Miloszeviciem, Husajnem czy Kaddafim, a przecież Putin jest o wiele większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa i pokoju, a także o wiele mniej od nich wiarygodnym partnerem do takich rozmów. Brak perspektyw prawdziwych negocjacji pokojowych nie powinien wykluczać możliwości zgody na rozejm, jeśli taka byłaby wola obu stron.

Taki rozejm, który – zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych – nie przesądza o pozycjach prawnych stron, dałby Ukrainie szansę nie tylko na zatrzymanie dewastujących kraj bombardowań, ale też na powrót do normalnego życia ze wszystkim, co to oznacza, i nie trzeba tego tutaj wyjaśniać. Taki rozejm, niech będzie według modelu koreańskiego (można szukać innych inspiracji), musiałby być ubezpieczany międzynarodowo. Musiałby też implikować faktyczną rezygnację Rosji, która nie musi, a też pewnie i nie zechce tego podpisywać, z prób określania statusu Ukrainy w jakimkolwiek aspekcie, ale zwłaszcza jeśli chodzi o jej bezpieczeństwo. Moskwa zrobiła sobie z narodu ukraińskiego wroga na dekady, więc nie może liczyć za zachowanie jakichkolwiek wpływów w Ukrainie. O tym, jak będą wyglądać stosunki ukraińsko-rosyjskie, zdecydują sami Ukraińcy.

Drapieżnik i chuligan

Ewentualny rozejm nie dotyczyłby relacji Rosja–Zachód, choć wiadomo – i tu nie jest możliwy powrót do tego, co było. To oddzielna kwestia, o której poważna rozmowa wymagałaby wielu zmian w samej Rosji, na które szybko nie możemy liczyć; przynajmniej dopóty, dopóki rządzi tam „rzeźnik z Leningradu” czy jego ludzie. Pozostaje też sprawa reparacji wojennych dla Ukrainy czy ukarania winnych popełnianych tam zbrodni, łącznie ze zbrodnią agresji, o której decyzję podjęli politycy. Bez tego nie można mówić o pokoju, do którego wzywają realiści z bożej łaski albo ludzie, którzy z trudem ukrywają swoje prorosyjskie sympatie.

Czytaj więcej

UE popiera powołanie trybunału dla Putina. Potrzebne jest jednak szersze poparcie

Putin nie jest w tej chwili w sytuacji drapieżnika zagnanego w ciasny kąt, który może w związku z tym zrobić coś nieobliczalnego; on już to zrobił. Putin jest chuliganem, któremu nie udaje się pobić i okraść sąsiada. Sąsiad się obronił i nieźle go teraz obija. Ich walka może jednak w tej fazie zostać powstrzymana, nawet jeśli od napastnika nie wszystko udało się odzyskać. Powody jak wyżej.

Być może jest za wcześnie, aby tak zrobić, ale warto o tym myśleć już teraz, warto rozważać wszystkie za i przeciw. Znany brytyjski historyk i teoretyk strategii Liddell Hart odróżniał strategię związaną z wojną od „wielkiej strategii”, która ma tak regulować użycie środków wojennych, „by nie zaszkodzić przyszłemu pokojowi – bezpieczeństwu i dobrobytowi”, i aby uniknąć „żałosnego stanu pokoju” po wojnie. Należy pamiętać o tej prawdzie w naszym obecnym myśleniu o wojnie za wschodnią granicą.

O autorze

Roman Kuźniar

Autor jest kierownikiem Katedry Studiów Strategicznych i Bezpieczeństwa Międzynarodowego WNPiSM Uniwersytetu Warszawskiego. Był doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego

Ustabilizowanie się od listopada linii frontu we wschodniej Ukrainie nie jest zasługą warunków pogodowych ani atomowego straszaka Rosji. Stało się tak za sprawą skrócenia linii frontu, jej utwardzenia po stronie rosyjskiej (większej liczby żołnierzy i lepszego dowodzenia), ale też pewnego wyczerpania po stronie ukraińskiej. Jest ono potęgowane dewastacją ukraińskiej infrastruktury krytycznej. To prawda, Putin nie osiągnął głównych celów agresji deklarowanych 24 lutego i powtórzonych przez jego osobistego Ribbentropa (min. Ławrowa) 27 grudnia („denazyfikacja i demilitaryzacja” Ukrainy). Jednak pomimo ukraińskiej kontrofensywy Rosja utrzymuje wartościowe dla obu stron terytoria, i to takie, których zabór był celem agresji. Nie aż tyle, ile chciała, ale cennych dla niej, bo chodzi o szeroki pas lądowy łączący Donbas z Krymem.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Publicystyka
Janusz Lewandowski: Mój własny bilans 20-lecia
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Publicystyka
Roman Kuźniar: Czy rząd da się wpuścić w atomowe maliny?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO