Rusłan Szoszyn: Białoruś, kraina kwitnącej propagandy

Żeby zobaczyć świat, w którym nie ma wolnych mediów, nie trzeba jechać daleko. Wystarczy udać się 200 kilometrów na wschód od Warszawy.

Publikacja: 10.02.2021 18:59

Darii Czulczowej i Kaciarynie Andrejewej (na zdjęciu), reporterkom telewizji Biełsat, grozi kilka la

Darii Czulczowej i Kaciarynie Andrejewej (na zdjęciu), reporterkom telewizji Biełsat, grozi kilka lat łagrów. Za kratami w kraju Aleksandra Łukaszenki siedzi już 11 dziennikarzy.

Foto: AFP

Dawno, dawno temu pojawił się jeden młody i niezwykle populistyczny polityk. Wytoczył wojnę korupcji, jeździł po kraju i walczył z niesprawiedliwością, wyciągał rękę do potrzebujących i pokrzywdzonych, a nawet walczył o wolność słowa. Drogę do wielkiej polityki utorowały mu niezależne media, udzielał im wywiadów, uczestniczył w debatach. Wygrał wybory i został prezydentem.

Będąc u władzy, nie wpuścił do kraju zagranicznego (zachodniego) kapitału, wstrzymał wszelkie reformy wolnorynkowe. Zdusił w zarodku prywatne stacje telewizyjne, radiowe i prasę. Służba bezpieczeństwa odwiedziła wszystkie drukarnie. Na rozkaz wycofywano całe nakłady gazet czy książek z niepoprawnymi czołówkami i okładkami. A później prezydent w ogóle pozbawił wszystkie niezależne gazety prawa do legalnego funkcjonowania na terenie kraju. Ratowały się w zagranicznych drukarniach, nakłady przemycano w bagażnikach prywatnych samochodów. W różnych zakątkach kraju powstała cała siatka ochotników dystrybuujących „nielegalną prasę". Przyłapani na roznoszeniu gazet trafiali do aresztów.

Wypchnięte z przestrzeni publicznej media i dziennikarze zostali pozbawieni dochodu, reklamodawcy obchodzili ich szerokim łukiem. A redakcje po kolejnych rewizjach i nalotach służb ciągle musiały zmieniać biura. Wielu dziennikarzy, ratując życie, opuściło ojczyznę. Za granicę wyniosły się też niektóre redakcje. Szybko zostały okrzyknięte przez władze „agentami zachodnich służb".

W kraju pozostali nieliczni, pod stałą obserwacją organów bezpieczeństwa. Władze wyznaczyły im czerwone linie. Odważniejsi dziennikarze trafiają za kraty. W tym kraju nie ma przeglądów prasy, nie ma afer z udziałem polityków w stacjach radiowych i telewizyjnych, nie ma debat, nie ma pluralizmu poglądów.

Są natomiast media rządowe, hojnie dotowane z budżetu państwa. Szefowie, wiceszefowie, redaktorzy działów i najbardziej znani prezenterzy tych stacji żyją bardzo dobrze. Dobrze też żyją redaktorzy propagandowych gazet. Zasłużyli na to, bo w końcu stoją na pierwszej linii frontu i „bronią ojczyzny". Mają wille, zarabiają równowartość kilkunastu (a może i więcej) średnich krajowych pensji. Drzwi dla nich są wszędzie otwarte.

Są królami życia, więc opowieściami o tym słodkim życiu codziennie dzielą się z rodakami. Zapraszają do studia polityków i „ekspertów", który prześcigają się między sobą, wypowiadając pod adresem wodza niezliczoną ilość komplementów. Widz i czytelnik musi zrozumieć jedną podstawową prawdę, że nigdzie nie jest tak dobrze jak tu, a tu nigdy nie było tak dobrze jak teraz. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie te złowieszcze języki w internecie. Ale wódz i na to ma patent: zablokować i wykasować.

Nazywa się Aleksander Łukaszenko, rządzi Białorusią od ponad 26 lat.

Dawno, dawno temu pojawił się jeden młody i niezwykle populistyczny polityk. Wytoczył wojnę korupcji, jeździł po kraju i walczył z niesprawiedliwością, wyciągał rękę do potrzebujących i pokrzywdzonych, a nawet walczył o wolność słowa. Drogę do wielkiej polityki utorowały mu niezależne media, udzielał im wywiadów, uczestniczył w debatach. Wygrał wybory i został prezydentem.

Będąc u władzy, nie wpuścił do kraju zagranicznego (zachodniego) kapitału, wstrzymał wszelkie reformy wolnorynkowe. Zdusił w zarodku prywatne stacje telewizyjne, radiowe i prasę. Służba bezpieczeństwa odwiedziła wszystkie drukarnie. Na rozkaz wycofywano całe nakłady gazet czy książek z niepoprawnymi czołówkami i okładkami. A później prezydent w ogóle pozbawił wszystkie niezależne gazety prawa do legalnego funkcjonowania na terenie kraju. Ratowały się w zagranicznych drukarniach, nakłady przemycano w bagażnikach prywatnych samochodów. W różnych zakątkach kraju powstała cała siatka ochotników dystrybuujących „nielegalną prasę". Przyłapani na roznoszeniu gazet trafiali do aresztów.

Publicystyka
Tajwan ma nowego prezydenta. Jak wygląda sytuacja polityczna na wyspie?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Przemysław Czarnek jako homofobiczna twarz PiS szkodzi partii i dzieli społeczeństwo
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Tomasz Szmydt napuszczony na polską ambasadę w Mińsku. Dlaczego Aleksandr Łukaszenko to robi?
Publicystyka
Sondaż: Komisja ds. badania wpływów rosyjskich dzieli Polaków. Wyborcy PiS przeciw
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Polska była proizraelska, teraz głosuje w ONZ za Palestyną
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?