Tuż po konsultacjach w Pałacu Prezydenckim Donald Tusk udał się do Brukseli, by – jak podkreślał – walczyć o pieniądze z KPO. Scenariusz tej wizyty, czyli pierwszego wyjazdu zagranicznego lidera opozycji po 15 października – napisany był już dawno. Obietnica w sprawie odblokowania pieniędzy z KPO „następnego dnia po wyborach” padła przecież jeszcze w kampanii. To wizerunkowy samograj, spełniający wszystkie niezbędne warunki dobrej produkcji wizerunkowej: podróż rejsowym samolotem, spotkania z najważniejszymi politykami w UE, pokazanie życzliwego otoczenia i nadziei na przyszłość. Do tego jeszcze kontrast z przegranym i osamotnionym na szczycie Rady Europejskiej urzędującym premierem Mateuszem Morawieckim i otoczonym przyjaciółmi, także z Europejskiej Partii Ludowej – Tuskiem. To dla lidera KO świetny początek budowania pozycji premiera, mimo że prezydenckiej nominacji wciąż brak.

Spotkania w Brukseli to także pokaz sprawczości, której brakowało opozycji przez cały okres rządów PiS. I nawet jeśli Andrzej Duda aż do 13 listopada, czyli zapowiedzianego przez niego w czwartek pierwszego posiedzenia nowego Sejmu, będzie zaklinać rzeczywistość i wskazywać, że „jest dwóch poważnych kandydatów do fotela premiera”, to międzynarodowa aktywność Tuska będzie stwarzała wrażenie, że to on rządzi, bo przecież „wziął się do pracy”, odbywa spotkania, zabiega, wpływa i załatwia ważne sprawy.

14 grudnia może wygasnąć umowa z Polską w sprawie funduszy na odbudowę

Ze wszystkich pól działania, którymi będzie musiała się zająć opozycja, gdy stanie się większością, obszar europejski jest dla lidera KO najwygodniejszy. Jako były szef Rady Europejskiej ma przecież najlepsze kwalifikacje do poruszania się w instytucjach unijnych i wywierania wpływu. Wizja PiS-u powracającego do władzy, np. w wyniku przyspieszonych wyborów, która musi się jawić w złych snach większości rządzącej Wspólnotą, będzie mu w tym sprzyjać. Ale jest jeden warunek powodzenia tej strategii: jakieś efekty tych działań być muszą.

Donald Tusk jest więc pod presją czasu, bo jak wskazuje europoseł KO Andrzej Halicki, jeśli paraliż w sprawie KPO jeszcze potrwa, to 14 grudnia umowa z Polską w sprawie funduszy na odbudowę po Covid-19 może po prostu wygasnąć. Przedłużenie tego terminu to najważniejszy na dziś punkt dogadywania się z KE. Wszystkie działania, jakie podejmie nowy rząd, kiedy już powstanie, mogą bowiem nie przynieść jeszcze żadnego efektu przed tą datą. Na pewno nie uda się uchwalić potrzebnych ustaw przywracających praworządność, a czy działania bardziej symboliczne wystarczą? Takie jak np. natychmiastowe odwołanie przez nowego już ministra rzeczników dyscyplinarnych, panów Schaba, Radzika i Lasoty, co postuluje senator Krzysztof Kwiatkowski?

Do momentu powierzenia misji tworzenia rządu takie właśnie symboliczne poletko musi uprawiać Donald Tusk. Grać na czas, budować pozycję i testować elastyczność brukselskich decydentów. To dla wszystkich też okazja do sprawdzenia, czy osobiste doświadczenie lidera KO z lat 2014-2019 przyda się Polsce w roku 2023.