Raport specjalny. Skrzywdzeni w Kościele w czasach PRL

W czasach PRL władze państwowe zajmowały się co najmniej 121 sprawami, w których doszło lub mogło dojść do wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby związane z Kościołem – ustaliliśmy w wyniku pionierskiej kwerendy archiwalnej. Te dane stanowią punkt wyjścia do oszacowania idącej w tysiące liczby ofiar faktycznie dokonanych takich przestępstw.

Aktualizacja: 24.05.2023 11:37 Publikacja: 19.05.2023 10:00

list biskupa z prośbą o zwolnienie z więzienia ks. W.D. „Młodemu i niedoświadczonemu” księdzu udowod

list biskupa z prośbą o zwolnienie z więzienia ks. W.D. „Młodemu i niedoświadczonemu” księdzu udowodniono wielokrotne gwałty na nieletnich oraz zmuszanie jednej z dziewcząt do usunięcia ciąży

Foto: mat.pras.

Czytaj więcej

Tylko w "Rzeczpospolitej": Zaktualizowana lista księży podejrzanych i skazanych za przestępstwa seksualne w czasach PRL

Przed nami nikt w Polsce takiej kwerendy nie przeprowadził – ani historycy, ani dziennikarze, ani kościelne czy państwowe instytucje. Jej wyniki sugerują, że skala wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych była w Polsce ogromna.

Nie tylko ustaliliśmy liczbę spraw podjętych przez władze PRL, ale zyskaliśmy także obraz postępowania państwa i Kościoła wobec sprawców oraz ich dalszych losów – po ukaraniu bądź gdy kary uniknęli. Dokładniejsze szacunki i wyciągnięcie dalej idących wniosków wymagałoby dalszych badań, także w kościelnych archiwach.

W analizowanych przez nas dokumentach nie ma śladu, by ktokolwiek w Kościele pomógł młodym ludziom i ich rodzinom uporać się ze skutkami przestępstw, jakich ofiarą padli.

Czytaj więcej

Pedofil, któremu zaufał kardynał Wyszyński

Wierzchołek góry lodowej

W trakcie naszej kwerendy ustaliliśmy, że w latach 1944–1989 władze państwowe zajmowały się co najmniej 121 sprawami, w których doszło lub mogło dojść do wykorzystania seksualnego małoletnich przez osoby związane z Kościołem. Kryje się za nimi w sumie 117 księży oraz dwóch świeckich pracowników Kościoła (organista i kościelny) – jeden duchowny oraz organista okazali się być recydywistami.

W przeważającej części (ok. 70 proc.) sprawy te dotyczyły kleru diecezjalnego, w 30 proc. zakonnego (księży i braci zakonnych, seminarzystów). W 72 przypadkach zapadły wyroki skazujące, w 24 nastąpiły bardzo dziwne umorzenia albo księża skorzystali z dobrodziejstw amnestii lub – w zamian za zatuszowanie sprawy – godzili się na współpracę z Służbą Bezpieczeństwa. W kilku przypadkach sama bezpieka odstępowała od ścigania sprawcy, zachowując uzyskany materiał do ewentualnego szantażu duchownego w przyszłości.

Czytaj więcej

Pedofilia w Kościele. Prymas po publikacji "Rzeczpospolitej": Pragnę przeprosić

Jedynie w 11 przypadkach sprawy umorzono, bo nie dopatrzono się znamion przestępstwa, lub księdza uniewinnił sąd. W 14 sprawach wiemy, że jakieś śledztwo rozpoczęto bądź skierowano do sądu akt oskarżenia, lecz nie udało nam się odnaleźć informacji o zakończeniu postępowania.

Do odnalezionych przez nas przypadków, czyli tych, o których wiedzę miały władze państwowe, doliczmy te ujawnione po roku 1990 instytucjom kościelnym. Dane takie zbiera Biuro Delegata Konferencji Episkopatu Polski ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży, a opracowuje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego (ISKK). Takich przypadków sprzed 1990 r. było 177, a najdawniejsza zgłoszona krzywda miała miejsce w roku 1950. Przyjmijmy też założenie, że pewna ich część mogła być wcześniej także przedmiotem postępowania państwowego – zakładamy, że mogło się tak stać w odniesieniu do maksimum 5 proc. spraw. Wtedy okaże się, że między 1944 a 1989 r. było 289 przypadków wykorzystania seksualnego przez duchownych.

A to przecież wierzchołek góry lodowej. Jak wynika z ogólnoświatowych badań, zgłaszany lub wykrywany jest niewielki procent tego typu spraw. O przestępstwach seksualnych wobec dzieci organy ścigania dowiadują się często po miesiącach, a nawet po latach od zdarzenia.

Dotknięcie brudu

Kwerendę przeprowadziliśmy nie tylko w IPN, ale także w Archiwum Akt Nowych, gdzie przechowywana jest spuścizna po Urzędzie do spraw Wyznań oraz Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do obu tych instytucji trafiały z resortów spraw wewnętrznych oraz sprawiedliwości informacje o przestępstwach popełnionych przez duchownych. Interesowały nas sprawy dotyczące przestępstw seksualnych w jakikolwiek sposób podjęte przez instytucje totalitarnego państwa: dochodzenia milicyjne (ale też te prowadzone lub nadzorowane przez wydziały śledcze UB/SB), śledztwa prokuratorskie, procesy sądowe, postępowania administracyjne dotyczące pozbawienia prawa do nauczania religii etc.

Czytaj więcej

Tomasz Krzyżak, Piotr Litka: Niewidziane działania Jana Pawła II

Nie interesowały nas plotki, którymi najeżone są teczki tajnych współpracowników (TW), lecz konkretne sprawy, jakimi się zajęto (o tym, w jaki sposób, opowiemy szerzej za chwilę). Nie oznacza to, że nie sięgaliśmy do teczek TW. Braliśmy je do rąk wtedy, gdy okazywało się, że interesujący nas duchowny był współpracownikiem UB/SB. W zachowanych teczkach personalnych odnajdywaliśmy bowiem szczegółowe opisy przestępstw, za które zostali skazani, często akty oskarżenia oraz wyroki. Sięgaliśmy także do prasy, która informowała opinię publiczną o śledztwach i rozprawach sądowych, często podając przy tym personalia i adresy ofiar. W kilku sprawach, pośrednio, sięgnęliśmy też do archiwów kościelnych oraz do ogólnie dostępnych periodyków diecezjalnych, które pomogły nam w odtworzeniu losów konkretnych duchownych.

W ciągu wielu miesięcy pracy, która wciąż trwa, przekonaliśmy się naocznie, że miał rację kard. Joseph Ratzinger, gdy w 2005 r. mówił o brudzie w Kościele. „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy!” – wołał podczas nabożeństwa drogi krzyżowej w Koloseum.

Miał także rację o. Adam Żak, koordynator KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, mówiąc w 2018 r., że nie ma podstaw do twierdzenia, że „w polskim Kościele postępowano inaczej niż w amerykańskim albo irlandzkim”. „To była kwestia rozumienia skandalu. Benedykt XVI powiedział bardzo mocno, że w tych przestępstwach widać, jak zło spenetrowało świat wiary” – mówił o. Żak.

Przewertowaliśmy kilkaset jednostek archiwalnych z lat 1944–1989 (materiały z tego okresu są dostępne w IPN oraz AAN), przeczytaliśmy kilkadziesiąt tysięcy dokumentów i gazet. Dotknęliśmy owego brudu.

Niektórymi historiami dzieliliśmy się już z czytelnikami „Plusa Minusa” i „Rzeczpospolitej” – opisaliśmy m.in. sprawy księży Józefa Loranca i Eugeniusza Surgenta, z którymi miał do czynienia kard. Karol Wojtyła, a także przypadek ks. Eugeniusza Ryszki, który był podwładnym kard. Stefana Wyszyńskiego. Teraz wstępnie podsumowujemy tę kwerendę. Wstępnie, bo – jak zaznaczyliśmy – ona wciąż trwa, a lista przypadków, którą zamieszczamy na stronie internetowej „Rzeczpospolitej” (www.rp.pl), będzie przez nas aktualizowana.

Czytaj więcej

Tajemnica mecenasa reprezentującego w sądach ofiary pedofilii

Ile było ofiar

Trudno jest dokładnie oszacować rzeczywistą skalę przestępstw seksualnych w Kościele, których ofiarami padli małoletni, w badanym przez nas czasie. Z lat 60. zachowały się jednak np. dane statystyczne resortów sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych ich dotyczące. Od początku 1960 do końca czerwca 1964 r. wykryto 38 przypadków możliwego wykorzystania małoletnich przez duchownych. Dziesięć spraw umorzono, w 27 wszczęto postępowania przygotowawcze, w 17 sprawy zostały skierowane do sądów, które skazały 15 duchownych, a dwóch uniewinniły. Co stało się z pozostałymi dziesięcioma? Nie wiadomo.

W sprawozdaniu za rok 1966 Biura Śledczego MSW, które dotyczyło spraw podjętych, czytamy: „Spośród spraw o charakterze kryminalnym wymienić należy przede wszystkim dwie grupy przestępstw tj. czyny nierządne i bicie dzieci w czasie nauki religii. O czyny nierządne i gwałty wszczęto 7 spraw, którymi objęto 7 osób, z czego 5 księży aresztowano. Poszkodowanymi były dzieci uczęszczające na lekcje religii, ministranci. (…) Sądy stosunkowo surowo karały sprawców tych czynów /kary oscylują w granicach 1,5 – 4 lata więzienia/”.

Z kolei w sprawozdaniu za rok 1967 Departament Nadzoru Postępowań Karnych Ministerstwa Sprawiedliwości zauważył, że o ile w stosunku do roku 1966 spadła z 485 do 345 ogólna liczba rozstrzygniętych przez sądy spraw dotyczących duchownych (70 proc. dotyczyło przestępstw skarbowych), o tyle z czterech do sześciu wzrosła liczba tych dotyczących nierządu (art. 203, 204 ówczesnego kk) – z czego w pięciu zapadły wyroki skazujące, w jednej prawomocne uniewinnienie. W ramach naszej kwerendy wszystkie te sprawy udało się zidentyfikować.

Z przywołanych powyżej danych ISKK nie da się wyczytać, ile osób pokrzywdzonych mogą obejmować przypadki sprzed roku 1990. W naszej kwerendzie ich liczbę szacujemy na co najmniej 520 osób (z niewielką przewagą chłopców), przy czym z obliczeń wyłączyliśmy te sprawy, które zakończyły się niebudzącym wątpliwości umorzeniem lub uniewinnieniem (11). To wartości szacunkowe, bo w niektórych sprawach liczba osób pokrzywdzonych jest nam nieznana – tam, gdzie w dokumentach pojawiała się liczba pojedyncza, przyjmowaliśmy wartość „1”, tam zaś, gdzie pisano o wykorzystaniu w liczbie mnogiej, przyjmowaliśmy – za ISKK – wartość „10”. Na jednego sprawcę przypada zatem średnio około pięciu ofiar.

Jest prawdopodobne, że taka sama liczba pokrzywdzonych może dotyczyć przypadków ujawnionych w statystykach Konferencji Episkopatu Polski. Uwzględniając ewentualne błędy, zaniżamy jednak liczbę ofiar przypadających na jednego sprawcę do czterech. W połączeniu z danymi ISKK daje to ogólnie ok. 1100 osób pokrzywdzonych w ujawnionych sprawach. I jest to naszym zdaniem liczba minimalna. Faktyczna liczba skrzywdzonych może być nawet kilkukrotnie wyższa, bo – jak już wspomnieliśmy – ujawniany lub wykrywany jest niewielki procent tego typu przestępstw.

Zamazywana przeszłość sprawców

Cenieni rekolekcjoniści, tłumacze książek z zakresu nauk teologicznych lub historii Kościoła, tłumacze i badacze ksiąg Pisma Świętego, autorzy śpiewników kościelnych, budowniczowie znanych – nie tylko w Polsce – sanktuariów, duchowi przewodnicy pielgrzymek pieszych na Jasną Górę, działacze społeczni, kolekcjonerzy starych druków. To zidentyfikowani przez nas sprawcy wykorzystania seksualnego małoletnich. W latach 40. i 50. XX wieku sądy traktowały ich dość surowo – wymierzano im najczęściej kary od trzech do nawet dziesięciu lat więzienia. W latach 60. maksymalny wyrok wyniósł dziewięć lat i osiem miesięcy pozbawienia wolności, ale coraz częściej sądy sięgały po warunkowe zawieszenie kary. Niższe wyroki zapadały w latach 70. i 80. – trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności to najsurowszy wymiar kary; w tym też czasie zaczynają przeważać kary w zawieszeniu.

Wielu sprawców po odbyciu kary zrobiło w Kościele kariery. Zostawali dziekanami, przełożonymi zakonnymi, honorowano ich tytułami, włączano do kapituł katedralnych lub kolegiackich. Niektórych uhonorowano tablicami pamiątkowymi, jeszcze inni zostali patronami ulic. Zdecydowana większość z nich nie żyje, pozostali są na emeryturze i nie pełnią już w Kościele żadnej posługi, jedynie kilku nadal pracuje w duszpasterstwie. Nie podajemy ich personaliów ani bliższych danych, które mogłyby ich zidentyfikować – przede wszystkim z szacunku dla pokrzywdzonych, u których mogą się pojawić przykre wspomnienia lub obawa o to, że i oni zostaną zidentyfikowani. Podajemy jedynie kilka nazwisk, które funkcjonują już w przestrzeni publicznej.

O wielu sprawcach na licznych stronach internetowych można dziś przeczytać ciepłe wspomnienia. Wątki odsunięcia od pracy i pobytu w więzieniu nie pojawiają się przy ich nazwiskach w kościelnych słownikach biograficznych. Czasem zdarza się – jak np. w przypadku ks. J.K. z diecezji płockiej – że autor noty zapisze, iż w pewnym momencie ksiądz „ze względu na wynikłe trudności musiał opuścić parafię (…) i przez jakiś czas nie spełniał żadnych posług kapłańskich”. Ale to prawdziwa rzadkość. Najczęściej kwestie te zostały pominięte (ksiądz ma ciągłość pracy w kolejnych parafiach) albo pobyt w więzieniu uznano za formę prześladowania ze strony komunistycznej władzy! Tak jest chociażby w biogramach prezentowanych na stronach internetowych dwóch instytucji: Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL (przypadek ks. Franciszka Gzika, aresztowanego – jak czytamy – pod zarzutem „deprawacji nieletnich uczennic”, który miał być kapelanem NSZ na Lubelszczyźnie, choć brak jest dowodów na to, by był sądzony za przynależność do nielegalnej organizacji), oraz Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego (przypadek ks. Antoniego Wisza, który wedle biogramu został aresztowany z powodu złośliwego donosu wychowanków michalickiego domu dla sierot wojennych w M.). W dokumentach z więzienia czytamy tymczasem, że duchowny „wyrok swój uważa za słuszny co do przestępstwa”. Tak jest też na stronie internetowej poświęconej wiedzy o Kościele katolickim na Śląsku (silesia.edu.pl), gdzie bez trudu odnajdziemy biogram ks. Augustyna Zająca, który – jak czytamy w poświęconym mu haśle – „został aresztowany z powodu głoszenia rekolekcji dla chłopców”. Gdy tymczasem w dokumentach z więzienia czytamy: „dopuścił się czynów nierządnych względem 9-letniej”.

I choć zetknęliśmy się w naszej kwerendzie z przypadkami procesów politycznych, w których zarzuty wykorzystania seksualnego pojawiły się w celu wzmocnienia innych (np. proces z przełomu 1949/1950 o. Wincentego Florczaka, kierownika Specjalnego Zakładu Leczniczo-Wychowawczego w Namysłowie), to o ogromnej większości nie da się powiedzieć, że np. udowodnione wielokrotne wykorzystanie co najmniej 30 chłopców, za co ks. Ludwika Ostaszewskiego z diecezji płockiej skazano na sześć lat więzienia – który „karę uważał za słuszną” – było próbą obalenia ustroju PRL.

Czytaj więcej

Apostazja. Skąd bierze się rozczarowanie Kościołem?

Ze zdziwieniem przyjęliśmy zatem to, że biogramy kilku księży (w tym właśnie Ostaszewskiego, Zająca, Gzika, Wisza) znalazły się nie tylko w słownikach biograficznych, a nawet wydawanym w latach 2002–2006 przez wydawnictwo Księży Werbistów VERBINUM „Leksykonie duchowieństwa represjonowanego w PRL w latach 1945–1989. Pomordowani-więzieni-wygnani” pod red. ks. prof. Jerzego Myszora, ale też w „Suplemencie” do tegoż leksykonu (opublikowanym w wersji cyfrowej w roku 2008). Zwłaszcza że autorzy tego dzieła, wbrew temu, co napisali w umieszczonej we wstępie nocie metodologicznej, w której tłumaczyli m.in., że za represję uważają pozbawienie życia (kara śmierci, zamordowanie bez wyroku sądu, śmierć w więzieniu, zabójstwo lub śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach) i wolności (skazanie wyrokiem sądu, zatrzymanie i aresztowanie decyzją władz świeckich), podkreślali, że pominęli „biogramy osób sądzonych w procesach obyczajowych, gdyż zdaniem Redakcji, nawet w przypadku ewidentnie sfingowanych oskarżeń i procesów ich przypomnienie stanowiłoby dodatkową, choć niezamierzoną, karę wobec ofiar tego rodzaju procedur”, to ostatecznie takie biogramy zamieścili. Podali wprost, że np. franciszkanin o. Kazimierz (w zakonie Aleksander) Żuchowski został skazany za „doprowadzanie wychowanków gimnazjum przyklasztornego w Niepokalanowie do czynów nierządnych”. Na marginesie: informacji tej próżno szukać w wydanym w roku 2019 „Słowniku biograficznym księży pracujących w Kościele gorzowskim 1945–1956” (t. IV). Kilkuletni pobyt franciszkanina w więzieniu z jego biogramu po prostu wyparował.

Spora część nazwisk skazanych za wykorzystanie seksualne w „Suplemencie” pojawia się jedynie z adnotacją o wysokości kary oraz przywołaniem przepisu z kodeksu karnego oraz lakonicznym stwierdzeniem: „brak danych” (np. przypadek ks. Andrzeja Zachuty skazanego w 1952 r. na cztery lata więzienia). Tymczasem rozszyfrowanie zarzutów postawionych duchownemu było proste: wystarczyło sięgnąć po ów kodeks. Inna rzecz, że autorzy przytaczają źródła, z których korzystali, opracowując swoje dzieło. Okazuje się, że niejednokrotnie korzystaliśmy z tych samych materiałów i wbrew twierdzeniom autorów „Suplementu” o braku danych dokumenty źródłowe takowe zawierają. Trudno w tym momencie nie dopatrywać się wybiórczego traktowania źródła historycznego czy wręcz chęci wybielania sprawców.

Może pojawić się pokusa, by procesy z lat 40. i 50. XX wieku traktować jako polityczne. I zapewne w kilku przypadkach takimi były, ale spotykamy się też z dochodzeniami, które w okresie stalinowskim prowadzono w odniesieniu do osób, które totalitarna władza chętnie umieściłaby za kratami, a zarzut wykorzystania seksualnego byłby do tego idealny. Tak mogło się stać np. z ks. Wacławem Karłowiczem – w jego mieszkaniu w czasie II wojny światowej działał punkt kontaktowy dla kurierów AK, był on powstańcem warszawskim, a po wojnie organizatorem nieformalnego związku „Księża-byli duszpasterze Polski Walczącej”, zabiegał też o pamięć o zbrodni katyńskiej. W 1953 r. niespełna 15-letnia dziewczyna oskarżyła księdza o wykorzystanie seksualne. Urząd Bezpieczeństwa pod nadzorem prokuratury przeprowadził śledztwo i po kilku miesiącach zostało ono umorzone z powodu „braku podstaw do wszczęcia postępowania sądowego”. Nie da się zatem postawić tezy, że tego typu oskarżenia komunistyczna władza za każdym razem wykorzystywała do walki z Kościołem.

Życie po wyroku

Chociaż w zdecydowanej większości księża opuszczający więzienne mury wracali do normalnej pracy duszpasterskiej, to nie da się też postawić tezy, że ich przełożeni nie reagowali. Z dzisiejszego punktu widzenia reakcje te były niewystarczające, ale jednak były.

Prawo kanoniczne stanowi, że duchownego, który dopuścił się czynu nierządnego z osobą małoletnią, należy sprawiedliwie ukarać, w przypadkach cięższych usunąć ze stanu duchownego. Tylko w jednym przypadku – ks. M.S. z archidiecezji poznańskiej skazanego na trzy i pół roku więzienia za krzywdę wyrządzoną 14-letniej dziewczynce – zetknęliśmy się z adnotacją, że „został usunięty ze stanu duchownego za niemoralne prowadzenie się”. W kilku innych przypadkach sprawcy również opuścili stan kapłański, ale prawdopodobnie zrobili to sami. Były salezjanin W.M., skazany w 1961 r. na pięć lat za skrzywdzenie ośmiu małoletnich dziewcząt, w latach 70. pracował w zakładzie energetycznym w południowo-zachodniej części Polski. Z kolei skazany w połowie lat 80. na rok i osiem miesięcy w zawieszeniu na trzy lata prezbiter archidiecezji częstochowskiej ks. M.K. został wydalony z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, w której pracował, i pół roku po procesie sądowym został przyjęty w struktury Kościoła polskokatolickiego. Stan duchowny opuścił też ks. J.A. z diecezji lubelskiej.

Wyrzucano tych, którzy nie mieli święceń kapłańskich. Z zakonu franciszkanów, decyzją kard. Stefana Wyszyńskiego, usunięto np. brata zakonnego J.O. skazanego w 1972 r. za czyny nierządne w odniesieniu do sześciu chłopców. A z seminarium duchownego chrystusowców – kleryka III roku, który usiłował zgwałcić sześciolatkę, za co skazano go na półtora roku.

W innych sprawach biskupi nie działali aż tak zdecydowanie. Trudno np. zrozumieć miłosierdzie, jakim kierowali się w odniesieniu do ks. J.P. dwaj biskupi diecezji siedleckiej (wówczas podlaskiej). Najpierw, w połowie lat 50., biskup Ignacy Świrski nałożył na duchownego karę suspensy „za niemoralne prowadzenie się” i odmowę udania się na dwa lata na pokutę do klasztoru. W 1968 r. ksiądz został skazany na sześć lat więzienia, a gdy wyszedł, kolejny już biskup siedlecki Jan Mazur aż do roku 1976 trzymał go w kościelnych karach, lecz w końcu pozwolił na wyjazd do pracy w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, z której po niespełna czterech latach pracy duchowny został wydalony.

Ciekawy jest przypadek ks. J.P. z diecezji opolskiej, który przez siedem miesięcy siedział w więzieniu za usiłowanie gwałtu na 13-latce, a krótko po wyjściu na wolność trafił za kraty ponownie – tym razem za bicie dzieci na lekcjach religii. Po opuszczeniu zakładu karnego miał od biskupa usłyszeć, że w jego diecezji „pracy już nie dostanie”. Otrzymał list polecający, z którym udał się do Wrocławia. „Tam usłyszał od bpa Kominka, że ten ma sporo problemów z własnymi księżmi, że ks. (…) jest zbyt »uczuciowy« i powinien fizycznie pracować i rąbać drzewo” – zapisał funkcjonariusz SB. W końcu ks. J.P. znalazł pracę w diecezji gorzowskiej, ale był w niej zaledwie dwa lata, po kolejnych sześciu, które spędził w domu rodzinnym bez żadnego przydziału do parafii, wyjechał bez pozwolenia swojego biskupa do Niemiec. Został przyjęty do pracy w jednej z tamtejszych diecezji. Pracował jako wikariusz, administrator parafii. W nekrologu pośmiertnym autor wspomnienia o nim odnotował, że pewnym momencie pojawiły się jakieś „trudności, które nie zostały wyszczególnione w aktach” i ksiądz na kilka miesięcy został zawieszony w czynnościach. Notę o zmarłym w 2008 r. w Niemczech kapłanie podsumowano stwierdzeniem, że biskup wykazywał się w odniesieniu do jego osoby „dużą cierpliwością”.

Reakcje biskupów: miłosierdzie bez granic

J.P. nie był jedynym, który wyjechał za granicę. Do tej samej niemieckiej diecezji inkardynowany został także ks. H.N., który po wyjściu z więzienia kilka lat przepracował w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (przed skazaniem był w diecezji gdańskiej), by następnie wyjechać do Niemiec. Tam pracował do emerytury i wrócił do Polski. Mieszka na północy kraju i żaden rejestr księży nie uwzględnia jego nazwiska, bo formalnie należy do prezbiterium niemieckiej diecezji.

Pewną część sprawców biskupi lub przełożeni zakonni wysyłali też na misje lub do pracy wśród Polonii. Na misje do Ameryki Łacińskiej krótko po wyjściu z więzienia wyjechał np. ks. H.J. z archidiecezji gnieźnieńskiej. Skazanego na trzy lata więzienia ks. M.D. z diecezji przemyskiej, którego wyrok miał zostać podany do wiadomości publicznej, biskup Ignacy Tokarczuk wysłał najpierw na kilka lat do pracy w diecezji szczecińsko-kamieńskiej, by potem posłać na misje do Afryki.

Ze wspominanym już przez nas o. Żuchowskim przełożeni mieli problemy właściwie przez cały czas (co skrzętnie odnotowywała bezpieka) – na każdej placówce dopuszczał się wykorzystywania seksualnego czy to młodych chłopców, czy mężczyzn. W końcu wysłano go do pracy wśród Polonii – do USA i Kanady. Został odwołany do kraju na początku lat 70. Funkcjonariusze SB zapisali, że stało się to na „skutek zdyskredytowania w oczach Polonii w Montrealu z powodu trybu życia /orgie homoseksualne i pijaństwo/”. Prawdopodobnie wtedy też franciszkanie usunęli go ze swoich szeregów.

Żuchowski wrócił jednak za ocean, przyjął go do swojej diecezji jeden z kanadyjskich biskupów, a pod koniec lat 70. otrzymał od watykańskiej Kongregacji ds. Zakonów reskrypt (przywilej) zwalniający go ze ślubów zakonnych i formalnie (jako ksiądz diecezjalny) został inkardynowany do Kościoła w Kanadzie.

Czasem da się wyczytać z dokumentów, że władze kościelne w jakiś sposób duchownych karały. Arcybiskup warszawski wysłał np. we wrześniu 1961 r. ks. L.W. na pokutę do klasztoru. Biskup katowicki jeszcze przed osądzeniem księdza J.H. przez sąd państwowy (skazano go na cztery lata w zawieszeniu na dwa) wysłał go na ośmiodniowe rekolekcje i przez dwa tygodnie nakazał pracować fizycznie w gospodarstwie rolnym należącym do diecezji.

Napotkaliśmy też na kilka spraw, w których biskupi zajęli stanowisko – przynajmniej wobec duchowieństwa swojej diecezji. Biskup częstochowski po skazaniu pod koniec lat 50. ks. W.M. za współżycie z 13-latką miał napisać do wszystkich księży list z ostrzeżeniem przed podobnymi praktykami. Biskup lubelski Piotr Kałwa na zebraniach dekanalnych miał potępić osadzonego w więzieniu ks. W.M. i upominać dziekanów, „by ci pilnowali swoich podwładnych, by nie dopuścić do podobnych spraw”.

W jednym przypadku zetknęliśmy się z sytuacją, gdy o przestępczych działaniach księdza wiedziały zarówno organy ścigania, jak i władze kościelne. Te pierwsze w roku 1960 księdzu Z.Z. z diecezji sandomierskiej odebrały prawo do nauczania religii za „demoralizację dziewczynek” z klas VI i VII. W szkole interweniowała wówczas milicja, ale żadnego postępowania nie było. Kilka lat później SB odnotowała, że duchowny po zaledwie pół roku pracy w parafii został z niej odwołany i „pozostaje bez przydziału”. „Przyczyną było demoralizowanie dziewcząt szkolnych” – zapisano. Ksiądz wkrótce wrócił do pracy, lecz w innej parafii.

Czytaj więcej

Ucieczka przed wojną - wmawiamy sobie, że to wypoczynek

Jak to wykorzystywała SB, czyli my księdzu pomożemy

Wielu duchownych, których oskarżano o przestępstwa seksualne, zostawało najczęściej w wyniku obietnicy bezkarności i np. zawieszenia lub umorzenia dochodzenia bądź śledztwa tajnymi współpracownikami bezpieki. Pozyskanie – bo tak oficjalnie określano ten proces – polegało zawsze na opracowaniu planu i cierpliwości. Często zakładano konkretny czas, w którym dany „figurant” miał podjąć „decyzję na tak”. Wedle zachowanych w archiwach IPN podręczników bezpieki tajni współpracownicy byli dla resortu spraw wewnętrznych „solą w pracy operacyjnej”.

„Na odcinku werbunku” przeważały materiały kompromitujące i pieniądze. Czasami: postawa patriotyczna. Bezpieka była na każdą ze wspomnianych opcji przygotowana. Bowiem od czerwca 1962 r., kiedy do walki z Kościołem i religią powołano Departament IV, w jego odpowiednikach (Wydziały IV) na niższych szczeblach administracyjnych każdy ksiądz, biskup i każda parafia mieli swoje teczki. Co do nich trafiało? Fotografia „figuranta”, jego zainteresowania, nałogi, słabości, plotki oraz charakterystyki konfliktów, w których uczestniczył. Często też informacje o sprawach karnych prowadzonych przeciwko niemu (kolegia, grzywny, wyroki). Także np. wzory czcionek maszyny do pisania, której używał duchowny, co z kolei pomagało preparować fałszywe listy oraz kopie korespondencji, co umożliwiało zdobycie „kompromatów”. Wiedza ta, w przypadku planu werbunku, okazywała się bezcenna w rozmowie wstępnej z kandydatem, ale też i w dalszych działaniach już pozyskanego do współpracy duchownego.

Dobrze pokazują to przykłady duchownych z naszej listy. I tak ks. Eugeniusz Surgent wpadł w sidła bezpieki, gdy ta przechwyciła kierowany do niego list od biskupa lubaczowskiego z upomnieniem kanonicznym za skrzywdzenie chłopca. Na tej podstawie spreparowano anonim, wysłany rzekomo organom ścigania. Werbujący ks. Surgenta esbek wyjaśnił mu, że bezpieka jest gotowa „sprawę odłożyć »ad akta« w tym stadium w jakim się znajduje w wypadku wyrażenia zgody z jego strony na stały kontakt”. Surgent zgodził się na propozycję i 7 listopada 1969 r. podpisał zobowiązanie do współpracy. Żadnego oficjalnego postępowania nie było.

Nie było go też w roku 1960, gdy zwerbowano ks. Michała Czajkowskiego, wówczas młodego księdza starającego się o wyjazd na studia do Rzymu, po latach uznanego biblistę, działacza ekumenicznego, współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, członka Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, współpracownika „Więzi” oraz „Tygodnika Powszechnego”. Latem 1960 r. Czajkowski miał wykorzystać seksualnie dwóch braci (dziewięcio- i dziesięciolatka). Milicja dysponowała pisemnymi oświadczeniami pokrzywdzonych, ich rodziców i dwóch świadków. Zawiadomiono bezpiekę, a ta zdecydowała się na ponowny werbunek duchownego (poprzednim razem, w 1956 r., Czajkowski zgodził się na współpracę, ale dość szybko ją zerwał – aut.). W jego teczce personalnej w IPN znajduje się odręczne oświadczenie, w którym duchowny przyznaje, że zachował się „niemoralnie dopuszczając się wykroczenia seksualnego w stosunku do synów ob. W.”. Zgodził się na współpracę.

Zapytaliśmy ks. Czajkowskiego o tamtą sprawę. Stwierdził, że nigdy nie miał „skłonności pedofilskich”. Przyznał, że latem 1960 r. „pomagał zejść z drzewa” jednemu chłopcu, którego ojciec – jak utrzymuje – był milicjantem lub ubekiem. „Nie wiem, co powiedział ojcu, ale widocznie ktoś tam postanowił stworzyć opowieść dla uderzenia w niewygodnego księdza” – odpisał na nasze pytania i dodał, że historia ta nie była podstawą jego ponownego werbunku.

Tyle że dokumenty z teczki personalnej mówią co innego. Wiele wskazuje na to, że sprawie w 1960 r. „ukręcono łeb”, a ojciec pokrzywdzonych chłopców żalił się jeszcze potem milicji, że miejscowy proboszcz piętnował z ambony jego rodzinę za bezpodstawne oskarżenia ks. Czajkowskiego i prosił organy ścigania o pomoc.

W 1974 r. na podobnej zasadzie zwerbowany został ks. S.Ch., wikariusz jednej z warszawskich parafii, złapany, gdy w mieście K. wciągnął w krzaki pięcioletnie dziecko. Został zatrzymany, przesłuchany i po 48 godzinach zwolniony do domu. Gdy wrócił do Warszawy, trzykrotnie odwiedzili go funkcjonariusze SB, proponując „załatwienie sprawy” w zamian za podpisanie zobowiązania. W materiałach dotyczących pozyskania duchownego wprost pisali, że jeśli się zgodzi, trzeba mu załatwić w prokuraturze w K. umorzenie śledztwa. Za czwartym razem ksiądz sam wywołał spotkanie z oficerem SB, podpisał zgodę na współpracę, a kilka dni później prokuratura w K. umorzyła postępowanie z powodu braku dostatecznych dowodów winy.

Zdarzało się, że sama SB była zainteresowana umorzeniem śledztwa. Tak było np. w sprawie ks. J.W. Jesienią 1982 r. rozpoczęto śledztwo w sprawie wykorzystania przez niego uczennic III klasy podstawówki. Duchowny na lekcjach religii miał brać je na kolana, głaskać po udach i dotykać narządów rodnych. Postawiono zarzuty, w lutym 1983 r. sporządzono akt oskarżenia, a w listopadzie sprawę umorzono z braku dostatecznych dowodów winy. W meldunku do Warszawy szef wydziału śledczego zapisał, że umorzeniem „zainteresowany był miejscowy Wydział IV”. Duchowny ten od maja 1969 r. był tajnym współpracownikiem SB. Można zatem postawić tezę, że bezpieka pomogła wyjść z kłopotów swojemu człowiekowi.

Kilku duchownych do współpracy zwerbowano w więzieniach. Inni godzili się na nią wiele lat po opuszczeniu zakładów karnych. Wspomniany przez nas ks. Augustyn Zając tajnym współpracownikiem został ponad dziesięć lat po odbyciu kary. Donosił m.in. na biskupa gorzowskiego Wilhelma Plutę i jego rodzinę, która zamieszkiwała na terenie jego parafii. Współpraca zakończyła się kilka miesięcy przed jego śmiercią, gdy ksiądz miał już poważne kłopoty z mówieniem. Współpracę z ks. J.K., za którą regularnie pobierał wynagrodzenie, przerwała śmierć. Z wieloma funkcjonariusze SB spotykali się aż do upadku komunizmu i zrezygnowano z nich z uwagi na „reorganizację służby”.

Czasem współpraca ta przybierała karykaturalną wręcz formę. Skazany w 1964 r. na siedem lat więzienia za czyn nierządny oraz łapówki ks. J.K. z ówczesnej diecezji łódzkiej w 1979 r. zapisał się do… sekcji ochrony przyrody Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. W rubryce zawód wpisał: „kierownik kancelarii w parafii”.

Dobrodziejstwa amnestii

Niektórzy duchowni, którym czyny pedofilskie udowodniono, nie trafiali do więzień. Władze PRL co jakiś czas ogłaszały amnestie (m.in. w latach: 1952, 1956, 1964, 1969 i 1974, a w latach 80. aż sześciokrotnie). W ich wyniku wielu księży uniknęło kary.

Taka sytuacja miała np. miejsce w przypadku ks. K.B z archidiecezji katowickiej. Przyłapany w 1963 r. na gorącym uczynku przez matkę jednej z wykorzystywanych dziewczynek ukrywał się przez kilka miesięcy, postępowanie zawieszono, a w kwietniu 1965 r. ostatecznie na podstawie ustawy o amnestii z 1964 r. umorzono. Kilka lat wcześniej ukrywał się też ks. L.S z archidiecezji krakowskiej. Gdy prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie wykorzystywania przez niego małoletnich, wyjechał do innego regionu, gdzie normalnie pracował jako ksiądz. Gdy władze ogłosiły amnestię, ujawnił się i nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej.

Z dobrodziejstwa amnestii skorzystał też marianin ks. Eugeniusz Makulski. Późniejszemu budowniczemu monumentalnej bazyliki w Licheniu w lutym 1964 r. postawiono zarzuty namówienia 14-letniego chłopca do tego, by go onanizował na basenie w Lublinie (duchowny był wtedy studentem KUL). Złapany na gorącym uczynku Makulski początkowo był przewidziany do werbunku na TW, ostatecznie sprawę skierowano do sądu, który w sierpniu 1964 r. umorzył sprawę na mocy przepisów o amnestii.

O tym, że Makulski wykorzystywał małoletnich, opinia publiczna dowiedziała się dopiero w 2019 r., gdy w filmie braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” opowiedziano historię człowieka przezeń skrzywdzonego, ale w latach 80. Marianie przekonywali wówczas, że na księdza nałożono kary kościelne. Jego postać zniknęła z ustawionego przed licheńską bazyliką pomnika Jana Pawła II. Jednakże w latach 60. włos z głowy mu nie spadł, a dwa lata po wydarzeniach lubelskich władze zakonne mianowały go kustoszem sanktuarium w Licheniu. W tym samym czasie podjął też współpracę z bezpieką, którą interesowały np. jego seksualne kontakty z pewnym żołnierzem.

Wyjątkowe szczęście miał też w roku 1985 ks. J.K. z diecezji gorzowskiej. W latach 60. za wykorzystanie kilku chłopców trafił na trzy lata do więzienia. W czerwcu 1984 r. prokuratura postawiła mu ponownie zarzuty wielokrotnego wykorzystywania małoletnich chłopców. Do czynów miało dochodzić od 1979 do połowy 1984 r. Ponieważ wyrok z lat 60. uległ już zatarciu, a przestępstwo zaistniało przed wejściem w życie ustawy o amnestii (lipiec 1984), prokurator sprawę umorzył i duchowny do więzienia nie trafił. Nie spotkała go też raczej kara kościelna, bo dalej pełnił posługę proboszcza w tej samej parafii.

Pokrzywdzeni bez pomocy

Wydaje się, że w wielu analizowanych przez nas sprawach duchowni mogliby uniknąć odpowiedzialności karnej, gdyby sprawą w odpowiedni sposób zajęły się władze kościelne, u których w pierwszej kolejności szukali sprawiedliwości rodzice pokrzywdzonych. O czynach skazanego w 1949 r. na dziesięć lat pozbawienia wolności ks. W.D. z archidiecezji warszawskiej matka jednej z poszkodowanych – jeszcze zanim sprawą zajęły się organy ścigania – miała zawiadamiać warszawską kurię. Od biskupa pomocniczego Wacława Majewskiego miała usłyszeć, „że nie interesuje go ten problem”. Tenże hierarcha w 1955 r. pisał do władz prośbę o zwolnienie duchownego z więzienia. „Kuria pragnęłaby dać mu jak najprędzej możność zrehabilitować swe nazwisko rzetelną pracą kapłańską i naprawić zgorszenie, jakiego stał się powodem” – argumentował. Władze prośby wysłuchały i kilka miesięcy później duchowny był już na wolności.

O interwencję prosili także biskupa opolskiego rodzice wykorzystanej przez ks. S.L. Brak reakcji spowodował, że o przestępczych czynach księdza zawiadomili władze. W kurii wrocławskiej interweniował także bezskutecznie ojciec pewnej dziewczyny, która całe dnie spędzała na plebanii u ks. J.K., w którym – jak twierdziła – zakochała się z wzajemnością i z którym – jak zeznawała podczas procesu – wielokrotnie współżyła. Z kolei ks. C.M. rodzice pokrzywdzonych kilka razy ostrzegali, by się opamiętał, bo jeśli tego nie zrobi, doniosą na milicję.

Takie sytuacje, jak w przypadku ks. Józefa Loranca (jego historię opisaliśmy na początku grudnia 2022 r. na łamach „Rz”), należały właściwie do rzadkości. O tym, że Loranc krzywdzi dziewczynki, ich matki powiadomiły proboszcza, a ten najpierw dziekana, a kolejnego dnia kard. Karola Wojtyłę, który natychmiast usunął księdza z parafii, zawiesił go w czynnościach kapłańskich i odizolował w klasztorze.

Nie bez znaczenia jest tu także fakt, że w analizowanym przez nas okresie zarówno Kościół jako instytucja, jak i księża mieli w społeczeństwie duży autorytet. Z jednej strony Kościół jawił się jako ostoja wolności, instytucja prześladowana przez komunistyczny reżim. Z drugiej zaś kapłani postrzegani byli jako ludzie wybrani, obdarzeni nadprzyrodzonymi darami, którzy mają łączność ze światem niedostępnym dla zwykłego zjadacza chleba. Nie mogą być zatem sprawcami zła. Powiedzenie złego słowa na księdza było niejako uderzeniem w samego Chrystusa. Takie widzenie świata duchownych paraliżowało wręcz wiernych, którzy nierzadko zamykali oczy na przestępcze działania, o których wiedzieli. A duchowni z kolei wykorzystywali te sytuacje, by uniknąć odpowiedzialności karnej. Obawy przed ostracyzmem społecznym lub napiętnowaniem ze strony duchownych powodowały, że pokrzywdzeni bardzo często albo w ogóle nie chcieli składać zeznań, albo je wycofywali pod presją ze strony rodziny lub samego księdza. Tak było np. w sprawie ks. A.M. z G. (obecnie diecezja rzeszowska). W 1985 r. milicja dostała kilka anonimowych zgłoszeń, z których wynikało, że duchowny wykorzystuje seksualnie małoletnich. Rozpoczęto dochodzenie, przesłuchiwano świadków, pokrzywdzonych. Po trzech latach umorzono je, bo nikt nie chciał złożyć oficjalnego zawiadomienia, a przestępstwa tego typu ścigano wówczas nie z urzędu, lecz na wniosek pokrzywdzonych (w przypadku małoletnich na wniosek opiekunów prawnych).

Czytaj więcej

Kardynał bliski ludziom

Funkcjonariusz prowadzący sprawę zapisał: „Osoby posiadające interesującą nas informację nie chcą ujawniać swoich personali [tak w oryginale – aut.]. Chcą być anonimowi, obawiają się presji środowiska. Wiedzą, że mogą popaść w konflikt z klerem i środowiskiem. Zebranych materiałów nie można wykorzystać procesowo”. Ksiądz został zawieszony w czynnościach duszpasterskich dopiero w 2020 r. po publikacjach prasowych, gdy do kurii w Rzeszowie zgłosiło się kilka poszkodowanych przez niego osób. Odpowiedzialności karnej nie poniósł.

Nie poniósł jej też ks. A.W., salezjanin, którego na początku lat 80. o wykorzystywanie oskarżyło siedem małoletnich dziewczynek. Na pewnym etapie śledztwa wszystkie wycofały zeznania. Badający je psycholog uznał, że „działały pod presją najbliższego otoczenia, któremu fakty opisane przez dziewczynki w oświadczeniach nie godzą się z kulturowym wzorem postępowania i obyczajowością”. „Sądzę, że nacisk najbliższego otoczenia na dziewczynki wywołał u nich reakcję negacji tego co uprzednio podały w oświadczeniu” – stwierdził. Sprawę z uwagi na brak obciążających zeznań umorzono.

Podobnie rzecz miała się z ks. J.D z diecezji włocławskiej oskarżonym o wykorzystanie seksualne oraz bicie dzieci. Proboszcz, do którego dotarły skargi na niego, załatwił w kurii jego przeniesienie na inną placówkę. Ksiądz – jak wynika ze słów informatora SB – miał mu wtedy oświadczyć, że parafii teraz nie opuści, bo musi „pouczyć jak mają [dzieci] na rozprawie zeznawać, a dziewczyny temu wszystkiemu co powiedziały muszą zaprzeczyć”. Cel osiągnął. Zeznania w sprawie wykorzystania seksualnego wycofano. Został skazany na dwa miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata tylko za bicie dzieci. Z kolei w sprawie ks. C.M. z diecezji kieleckiej (ostatecznie został skazany) w zeznaniu jednej z pokrzywdzonych znajdujemy stwierdzenie, że gdy opowiedziała babci o tym, co zrobił jej duchowny, została przez nią zbita, „dlatego że według niej grzech jest gadać na księdza”. Matka dziewczynki, którą wykorzystał ks. S.N. z diecezji płockiej, gdy dowiedziała się o tym, że córka złożyła obciążające księdza oświadczenie, „przyniosła do mieszkania sznurek, gwóźdź i młotek, grożąc córce, że powiesi ją w wypadku, gdy będzie zeznawała na jego niekorzyść”. Dziewczynka zeznanie wycofała, ale inne tego nie zrobiły, więc duchownego skazano na trzy lata.

Ks. S.W. z diecezji wrocławskiej, gdy dowiedział się o tym, że chłopcy, których wykorzystywał, złożyli obciążające go zeznania, tuż przed aresztowaniem wezwał ich na plebanię i na Biblię oraz krzyż kazał przysięgać, że nic złego więcej o nim nie powiedzą, a wcześniejsze zeznania odwołają. Nie ulegli groźbom, lecz ostatecznie prokuratura dopatrzyła się, że dwóch chłopców w chwili przestępstwa miało już skończone 15 lat, rodzice trzeciego (miał poniżej 15 lat) nie złożyli wniosku o ściganie. Duchowny kary uniknął.

W żadnym z zachowanych dokumentów nie natrafiliśmy na informacje, by hierarchowie spotkali się z osobami pokrzywdzonymi bądź ich rodzicami. Nie ma tym samym informacji, by Kościół w jakikolwiek sposób zadośćuczynił ofiarom pedofilii. Czasami w wyroku obciążano karami finansowymi skazanego duchownego (grzywny). Były to jednak kwoty najczęściej związane z kosztami postępowania sądowego. W jednym tylko przypadku (ks. H.N.) spotkaliśmy się z informacją, że sąd na rzecz poszkodowanej zarządził wypłatę 30 tys. zł za krzywdy moralne – u dziewczyny przeprowadzono aborcję.

***

By dokładniej zbadać opisany przez nas problem, potrzebne są pogłębione kwerendy archiwów IPN, AAN i innych. Trzeba skonfrontować te materiały także z archiwami kościelnymi w diecezjach i zakonach.

Przywołajmy tu wypowiedź abp. Grzegorza Rysia. „Można popracować wspólnie, wychodząc od archiwum Instytutu Pamięci Narodowej i dochodząc do archiwum kościelnego. Pytania, które mogą wynikać z kwerendy w IPN, mogą znajdować odpowiedź w archiwach kościelnych. Najlepiej byłoby wychodzić od źródeł w IPN, tworząc katalog możliwych spraw i iść po ich krytykę do kościelnych archiwów” – mówił metropolita łódzki nieco ponad dwa miesiące temu o punkcie wyjścia dla specjalnego niezależnego zespołu, który zamierza powołać polski episkopat, a który miałby zbadać przypadki wykorzystywania seksualnego małoletnich przez niektórych duchownych w Kościele nad Wisłą.

Akta śledztw, w których zachowały się zeznania świadków, wyjaśnienia oskarżonych, opinie psychologiczne powinny stać się podstawą do badań dla współczesnych psychologów oraz seksuologów po to, by zbadać np. sposoby działania sprawców. Kościół winien też, korzystając z informacji o suspendowanych kapłanach, które zamieszczał w swoich urzędowych pismach, sprawdzić w swoich archiwach, za co konkretnie kara suspensy została nałożona. Winien też stworzyć odpowiednie warunki dla osób pokrzywdzonych, by mogły o swojej krzywdzie opowiedzieć. Wykonana przez nas praca – choć ogromna i pionierska – jest dopiero początkiem długiej drogi.

Przypadki księży przestępców seksualnych, które już opisaliśmy:

Ks. Eugeniusz Surgent, pracujący w archidiecezji krakowskiej duchowny archidiecezji lubaczowskiej w 1973 r. został skazany na trzy lata więzienia za skrzywdzenie kilku małoletnich chłopców. Po ujawnieniu sprawy – na kilka tygodni przed aresztowaniem – został przez kard. Karola Wojtyłę karnie usunięty z terenu podległej mu archidiecezji. Po wyjściu z więzienia zatrudniono go w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, gdzie dalej krzywdził dzieci, choć o jego czynach wiedziała SB. („Plus Minus”, 26–27 listopada 2022 r.);

Ks. Józef Loranc dostał w 1970 r. dwa lata więzienia za skrzywdzenie dziewięciu dziewczynek; opisaliśmy, jak z jego przypadkiem radził sobie kard. Wojtyła, m.in. suspendując go, a po wyroku – gdy Trybunał Metropolitalny odstąpił od wymierzenia mu kary kościelnej – zdejmując suspensę i kierując, z ograniczeniami, do pracy duszpasterskiej („Rzeczpospolita”, 2 grudnia 2022 r.);

Ks. Eugeniusz Ryszka z archidiecezji gnieźnieńskiej skazany w 1958 r. za dwukrotne wykorzystanie małoletniej na trzy lata więzienia, po odbyciu kary został wysłany na trzymiesięczne rekolekcje na Jasną Górę, a potem przywrócony do normalnej pracy duszpasterskiej („Plus Minus”, 17–18 grudnia 2022 r.);

Ks. H.J., również z archidiecezji gnieźnieńskiej, w 1983 r. został skazany na dwa lata pozbawienia wolności i niedługo po odbyciu kary wrócił do pracy z dziećmi, a potem wyjechał na misje; dopiero w 2019 r. abp Wojciech Polak ograniczył jego posługę („Rzeczpospolita”, 23 grudnia 2022 r.).

Ks. Andrzej Zachuta – inny z księży, których życiorysy po latach „poprawiono”. Skazany za usiłowanie

Ks. Andrzej Zachuta – inny z księży, których życiorysy po latach „poprawiono”. Skazany za usiłowanie gwałtu na nieletniej. Jego nazwisko znajdziemy w leksykonie represjonowanych

ipn

O. Kazimierz Żuchowski skazany za „doprowadzanie wychowanków gimnazjum do czynów nierządnych”. Infor

O. Kazimierz Żuchowski skazany za „doprowadzanie wychowanków gimnazjum do czynów nierządnych”. Informacja o jego pobycie w więzieniu wyparowała ze słownika biograficznego księży

IPN

Przed nami nikt w Polsce takiej kwerendy nie przeprowadził – ani historycy, ani dziennikarze, ani kościelne czy państwowe instytucje. Jej wyniki sugerują, że skala wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych była w Polsce ogromna.

Nie tylko ustaliliśmy liczbę spraw podjętych przez władze PRL, ale zyskaliśmy także obraz postępowania państwa i Kościoła wobec sprawców oraz ich dalszych losów – po ukaraniu bądź gdy kary uniknęli. Dokładniejsze szacunki i wyciągnięcie dalej idących wniosków wymagałoby dalszych badań, także w kościelnych archiwach.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Jan A.P. Kaczmarek: Dobry film może zmienić życie twórcy
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem