Rewolucje roku 1989 poświadczyły, choć przewrotnie, słynne stwierdzenie Lenina, że sytuacja rewolucyjna następuje wtedy, gdy ludzie na samym szczycie nie mogą już rządzić starymi metodami, a ludzie na samym dole nie chcą już tych metod akceptować. Zrywy te stanowiły coś więcej niż zwykły bunt, gdyż za obiekt ataku obrały sobie najgłębsze fundamenty istniejącego porządku i postulowały całkowitą reorganizację społeczeństwa. Warto pamiętać, że partie komunistyczne trwały u władzy nie dzięki prawomocnym, racjonalnym procedurom. Nie uzyskały tejże władzy na drodze wolnych wyborów – swą rzekomą legitymację wywodziły z ideologicznego (i teleologicznego) założenia, że stanowią „awangardę" klasy robotniczej, a więc są nośnikiem uniwersalnej misji emancypacyjnej. Z chwilą, gdy ideologia przestała być źródłem inspiracji, a wpływowi członkowie partii rządzących – uczestnicy i beneficjenci systemu nomenklatury – stracili emocjonalne zaangażowanie w radykalną misję marksizmu, leninowskie zamki na piasku musiały runąć. Tu właśnie zaczyna oddziaływać to, co niekiedy określa się jako „efekt Gorbaczowa". I słusznie, bo to głasnost i pierestrojka, zapoczątkowane przez Michaiła Gorbaczowa po jego wyborze na sekretarza generalnego KPZR w marcu 1985, wywołały falę uderzeniową, która odmieniła klimat na arenie międzynarodowej, dzięki czemu w Europie Środkowo-Wschodniej zaszła niesłychana polityczna mobilizacja i ruszyła potężna, otwarta opozycja. (...)