Co piszą Pierwsze Damy

Pierwsze damy piszą wspomnienia, żeby zarobić pieniądze lub budować własną karierę,wspomóc męża albo wystawić mu rachunek

Publikacja: 10.12.2011 00:01

Laura i George W. Bush (fot. Tom Pennington )

Laura i George W. Bush (fot. Tom Pennington )

Foto: afp/getty images

Do tej pory była po prostu – a może tylko – żoną Lecha. Kojarzącym się z nim rekwizytem. Jak Stocznia Gdańska, pisana solidarycą nazwa związku oraz Matka Boska Częstochowska w klapie marynarki. Teraz postać z tła przemówiła. Od dwóch tygodni, odkąd w Dworze Artusa odbyła się promocja autobiografii „Marzenia i tajemnice", media zajmują się już tylko Danutą Wałęsową. Udzieliła wywiadów Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Fragmenty książki przedrukowały gazety. Lech Wałęsa po raz pierwszy musi się zmierzyć z rolą drugoplanową.

Już w pierwszym tygodniu sprzedaży książka stała się bestsellerem. Nic dziwnego. Nasz rynek księgarski nie nawykł do szczerych autobiografii. Co więcej, w ogóle nie nawykł do wspomnień żon polityków. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych nie ma First Lady, która nie podzieliłaby się z czytelnikiem wrażeniami z pobytu w Białym Domu. Książki wydały Nancy Reagan, Barbara Bush, Hillary Clinton i Laura Bush.

Pani Clinton za swoją autobiografię otrzymała 8 mln dolarów, Laura Bush miała zarobić jeszcze więcej. W Polsce do tej pory wspomnień nie opublikowała żadna pierwsza dama. Żony premierów też milczą. Być może z ostrożności, aby nie szkodzić mężowi i sobie. Nasze wydawnictwa nie kuszą milionami, a przy takich publikacjach zawsze istnieje ryzyko, że powie się zbyt wiele.

O tym, że nie jest to ryzyko wydumane, świadczy przykład sprzed lat 20 – z czasów, kiedy jeszcze nie wszystko było podporządkowane bożkowi PR. W 1992 r. dziennikarki Krystyna Pytlakowska i Ewa Wilcz-Grzędzińska wydały książkę „Lwy (nie) ujarzmione", w której żony opowiadają o słynnych mężach. W jednym z rozdziałów Małgorzata Tusk opowiada o mężu Donaldzie: „Bywa mendowaty. Chodzi i mendzi: »masło niewyjęte znów z lodówki«, »Boże! Co na tym biurku się dzieje«, »Skąd tu te rysunki?!«. Albo, taki zniechęcony, patrzy na mnie i mówi: »Ale ty masz grube nogi«. To jest właśnie mendowatość – jest w złym humorze i się czepia".

Fragmenty tego wywiadu żyją nadal własnym życiem w artykułach o premierze Donaldzie Tusku. Dziś jego żona wypowiada się znacznie ostrożniej. „Wieczorem najczęściej czytamy. Jak wybieram się do Warszawy, zazwyczaj w poniedziałek, mąż zawsze prosi: »Weź mi tę książkę« – bo ja jadę samochodem i mnie łatwiej. – »Pamiętaj, weź mi ją«. I kiedy czasem zapomnę, to jest bardzo smutny, że odebrałam mu przyjemność, na którą czekał. Bardzo dużo rozmawiamy o tym, co czytamy".

Dwa światy

Po lekturze „Marzeń i tajemnic" łatwo zauważyć, że Danuta Wałęsowa przeszła ewolucję odwrotną.  Co prawda wielu wydarzeń nie pamięta. O wielu postaciach historycznych nawet nie wspomina. Jej ocena ludzi i wydarzeń – zresztą pobieżna – jest zgodna z tym, co od lat powtarza Lech Wałęsa. Natomiast to, na czym się koncentruje, to relacja z mężem. Dokonuje wiwisekcji związku. Zaskakuje szczerością. A w wielu miejscach to, co mówi, pobrzmiewa jak fragmenty uzasadnienia pozwu rozwodowego.

„Mąż wspomina, że to ja go chciałam, ja mu się oświadczyłam i on mnie wziął za żonę. Lecz faktycznie było inaczej". Już na ślubnym kobiercu, po przysiędze małżeńskiej, pan młody mówi głośno: „Ojej, co ja zrobiłem!". Uraz musiał być silny, skoro po ponad 40 latach ówczesna panna młoda, dziś matka ośmiorga dzieci i babcia dziesięciorga wnucząt, odnotowuje: „Do dziś pamiętam to zdanie".

Dalej jest tylko gorzej. Bardzo chce urodzić chłopca, żeby mąż był zadowolony. Po narodzinach syna nawet nie dostaje kwiatów. Rodzą się kolejne dzieci, a mąż pomaga niewiele. Nie pamięta nawet dat ich urodzin. Gdy go o to pytają, sięga po dowód osobisty – w starej wersji dokumentu była bowiem rubryka, w której wpisywano dzieci. „Zapamiętałam jedno zdarzenie. Kiedyś wyszłam po zakupy do sklepu. Podczas mojej nieobecności dziecko zrobiło w pieluchę kupę. Mąż nie wytarł mu pupy, jedynie brudną pieluchę wyciągnął, podłożył nową, brudząc w ten sposób i tę nową. Na tym polegało przewijanie dziecka w jego wykonaniu. Zresztą mąż zazwyczaj nie wyrywał się, żeby w domu coś zrobić".

Kiedy Lech Wałęsa angażował się w opozycję, nawet nie przyszło mu do głowy, żeby zapytać żonę o zdanie. „Gdy powstała »Solidarność«, choć może nie od razu, ale w krótkim czasie, zniknął i ojciec, i mąż. Był jego świat, jego polityka, a ja – sama. W jednym życiu dwa światy" – opowiada dziś.

Po strajkach sierpniowych 1980 r. Wałęsa zamienił nowe mieszkanie na Zaspie w biuro związku. Przesiadywali w nim opozycjoniści. Raz się postawiła, urządziła awanturę, więc wyszli z mieszkania. „Gdybym wtedy, na przełomie września i października 1980 r., się nie zbuntowała, mąż pewnie nie zauważyłby, że jestem wykończona" – wyznaje. Zarówno żonę, jak i innych podległych sobie pracowników „zadaniował", nie wydając nawet poleceń osobiście. „O tym, że to ja mam pojechać po Nobla do Oslo, dowiedziałam się od jakiegoś dziennikarza albo od kogoś z biura". Kiedy jednak wysyłana jako emisariusz Danuta zdobywa sobie sympatię i uznanie, Lech o jej popularność staje się zazdrosny. A także o dobry kontakt z Janem Pawłem II. Księdza Cybulę pyta: „Ciekawe, co Ojciec Święty w niej widział!?".

Bez ojca

To na jej głowie jest utrzymanie rodziny. Przywiezienie prosiaka na święta, gdy mąż siedzi internowany. To ona jeździ do niego przez całą Polskę w odwiedziny, przechodzi upokarzające rewizje i przyzwyczaja się do życia pod nadzorem SB. A mimo to nigdy nie usłyszy: „Dziękuję". Lech nie informuje jej o żadnych politycznych planach. Nawet o tym, że zamierza kandydować na urząd prezydenta, co przecież nakłada ogromne obowiązki także na żonę. „Nie zapytał, co o tym sądzę, czy bym tego chciała, czy chcę w tym brać udział".

Jest jeszcze problem dzieci. Danuta Wałęsowa taktownie nie wchodzi w szczegóły. Wyraża jedynie opinię, że nieustanna nieobecność męża, jego zaangażowanie w działalność opozycyjną miały wpływ na ich wychowanie. I można domniemywać, że był to wpływ zły. Opowiada o tym, jak mąż stopniowo zatracał kontakt ze zwykłymi ludźmi, podobnie jak z rodziną. „Chwilami jest mi go żal. Chciałabym go zrozumieć. Lecz nawet dla mnie nie jest to proste" – pisze. Wreszcie wyznaje: „On zawsze siedzi na pierwszym krześle po prawej stronie, a ja siedzę w pierwszej ławce po lewej. Czasem, jak już zdarzy się, że razem idziemy do kościoła, siadam obok niego. Ale sprawia mi to cierpienie". Ewa Milewicz z „Gazety Wyborczej" uznała to zdanie za najbardziej przygnębiający cytat tygodnia.

Nie ma co udawać, rodzinie Wałęsów nakreślonej piórem Danuty daleko do ideału. Jednak Wałęsowa ma szansę stać się wyrazicielką żalu wielu kobiet ze swego pokolenia. Matek czy może już babć Polek, które czytając jej książkę, mogą identyfikować się z bohaterką. Problem w tym, że antywzorcem męża i ojca rodziny stanie się dla nich od dziś ktoś, kto przez wiele lat szykowany jest na cokół – Lech Wałęsa.

Mój prezydent

Lista żalów Danuty Wałęsy jest długa i uzasadniona. Cóż to jednak za winy w porównaniu z przewinami innych prezydentów? A jednak na taką szczerość nie zdecydowała się żadna First Lady. Barbara Bush, żona George'a Busha seniora, niemal każdy akapit wydanych w 1994 r. pamiętników „A Memoir" zaczyna od zwrotu: „George and I". „George and I" przyjęliśmy gości, „George and I" ubieraliśmy choinkę, „George and I" uznaliśmy, że... Ten zwrot ma dać do zrozumienia, że między nimi panuje już nawet nie harmonia, lecz mistyczna jedność.

Kiedy w 2004 r. swoje wspomnienia postanowiła wydać Hillary Clinton, ekscytacji nie kryli ani wydawcy, ani czytelnicy. Burzliwe życie pierwszej pary Ameryki, a zwłaszcza seksualny skandal z Moniką Lewinsky zakończony groźbą impeachmentu, rozgrzewało wyobraźnię. Przecież prasa miesiącami, dzień po dniu, analizowała stan sukienki prezydenckiej kochanki, podsłuchy rozmów, każde wypowiedziane i przemilczane słowo. Nikt nie miał chyba większego powodu do zemsty niż zdradzona i upokorzona na oczach świata żona. Jednak ci, którzy na to liczyli, srodze się zawiedli.

Hillary, jak w życiu, okazała się powściągliwa. Bill z jej książki to przystojny mężczyzna o pięknych dłoniach pianisty, człowiek o wielkich horyzontach. Tak interesujący, że w nieskończoność mogłaby z nim rozmawiać. Do tego romantyczny, gdy porywa ją do tańca na pustej plaży – oczywiście nie mając pojęcia, że w krzakach czai się wycelowany obiektyw fotografa AFP. O samej sprawie zdrady i kłamstwa autorka pisze powściągliwie: „Groził mi konflikt wewnętrzny między osobistymi uczuciami a przekonaniami politycznymi. Jako żona Billa miałam ochotę skręcić mu kark, ale on był nie tylko moim mężem, ale również moim prezydentem. Mimo wszystkich grzechów przewodził Ameryce i światu w sposób, który nadal aprobowałam. Niezależnie od tego, co zrobił, moim zdaniem nie zasługiwał na takie brutalne potraktowanie, jakiego doświadczył". Pani Clinton skupia się raczej na ukazaniu złowrogiej roli dziennikarzy i przeciwników politycznych w tej sprawie. Podczas opisu wizyty w Rosji i Irlandii ubolewa, że liczni dziennikarze, którzy udali się z parą prezydencką w podróż, nieustannie poszukiwali pretekstów, żeby ciągle poddawać ocenie stan ich małżeństwa.

W jednym jest szczera – gdy pokazuje, jak sprawnie działa przedsięwzięcie polityczne pod nazwą Clintonowie. Opisuje spotkanie z działaczkami Partii Demokratycznej poświęcone sposobom odwrócenia uwagi wyborców od sprawy Moniki Lewinsky i skoncentrowania dyskusji na innych problemach. Niech zajmą się dofinansowaniem z budżetu federalnego dzieci w klasach, budową szkół, reformą systemu ubezpieczeń medycznych i emerytalnych, poprawą działania rodzin zastępczych i adopcji, ochroną środowiska. Czyli tym – podkreśla Hillary – co jest dla nich naprawdę ważne.

Czas na spłatę długu

Prawdziwym kluczem do wspomnień Hillary Clinton są dwa ostatnie rozdziały. Bohaterka opowiada, jak sama zdecydowała się na karierę polityczną i start z nowojorskiego okręgu w wyborach do Senatu. O niekończących się rozmowach, podczas których różni ludzie starali się ją do tego startu zachęcić. W końcu o mężu, który także ją wspierał. „Podczas wielkiej imprezy zorganizowanej w celu zebrania pieniędzy na scenie powitała nas była gubernator Teksasu Ann Richards słynąca z dowcipu i ciętego języka: – Hillary Clinton, następny senator z Nowego Jorku, i oczywiście jej uroczy mąż Bill – zaanonsowała z silnym południowym akcentem. – Ludzie, mogę się założyć, że on naprawdę wstrząśnie klubem żon senatorów". „Bill nie obrażał się z powodu takich żartów i cieszył się z poparcia dla mojej kandydatury. Rozumiał, ile musiałam poświęcić, by on mógł objąć służbę jako gubernator i prezydent" – pisze Clinton. Teraz więc pani Clinton wyznaczyła czas, by mąż spłacił dług.

Niewątpliwie bycie pierwszą damą jest wielką szansą dla osoby o dużych ambicjach – nie tylko politycznych. Jako pierwsza zrozumiała to Eleonora Roosevelt, która popularnością prześcignęła męża. Ta brzydka i poświęcająca się jedynie pracy społecznej kobieta, głęboko rozczarowana zdradą męża, przy jego boku zbudowała sobie pozycję, której z czasem mógł jej tylko zazdrościć. Wykorzystując jego doradców, skonstruowała własny medialny wizerunek. Ktoś poduczył ją publicznych wystąpień, kto inny podszepnął zręczny zwrot... Rozbudzone zainteresowanie opinii publicznej samo się nakręcało. „To ona dokonała nobilitacji funkcji First Lady. Historia milczy o paniach Lincoln, Waszyngton, Wilson czy Hoover. Żony sławnych polityków to na ogół postacie zapomniane. Wiadomo, że żyły, że rodziły dzieci. Ale ich działalność polityczna i społeczna po prostu nie istniała" – pisze Beata de Ruben, autorka biografii Eleonory „Między namiętnością a polityką".

Wyjść za prezydenta

Pełnienie obowiązków żony pierwszej osoby w państwie to jedna z najtrudniejszych życiowych ról. Rozumiała to doskonale Cécilia Ciganer-Albéniz, druga żona Nicolasa Sarkozy'ego, która po wygranych przez niego wyborach prezydenckich po prostu się z nim rozwiodła, nie chcąc poświęcać się dla związku, który był już w fazie rozpadu. Wymogi wynikające z funkcji męża łatwiej znieść kobietom, które od początku zdawały sobie sprawę, że wychodzą za mąż za polityka lub osobę o politycznych ambicjach. Laura Bush, żona George'a Busha jr., opowiadając we wspomnieniach „Spoken from the heart" o początku związku z przyszłym mężem, zaznacza, że od początku znajomości wiedziała, iż ten zatrudniony w przemyśle naftowym młody mężczyzna w przeciwieństwie do niej bardzo interesuje się polityką. Kiedy po zaledwie kilku tygodniach George poprosił ją o rękę, oświadczyny zostały natychmiast przyjęte. Jak tłumaczy Laura Bush, ich światy były do siebie tak podobne, że zdawało się, iż znają się całe życie.

Podczas pierwszego spotkania u rodziny Bushów George senior – od lat związany z Partią Republikańską, a wówczas dyrektor First National Bank – wyjął kieszonkowy kalendarz i zaczął szukać wolnego terminu. Po kilku minutach data ślubu została wyznaczona za trzy tygodnie.  „Podczas tego pamiętnego obiadu, gorącej letniej nocy, oboje nie szukaliśmy partnera na randki, ale kogoś, z kim będziemy dzielić resztę życia. Oboje chcieliśmy dzieci. Byliśmy gotowi do budowania przyszłości" – pisze Laura Bush.

Inaczej jest, gdy związek pochodzi jeszcze z czasów przedpolitycznych. Wtedy żonom, które nie mają potrzeby popularności, pełnienie funkcji reprezentacyjnych przychodzi z trudem. „Nie jestem panią kanclerzową ani panią doktorową, jestem panią Hannelore Kohl" – mawiała żona Helmuta Kohla, przez 16 lat pierwsza dama Niemiec. Związek Kohlów, podobnie jak związek Wałęsów, miał początek w ich wczesnej młodości.

Hannelore spotkała przyszłego kanclerza na jednej z uczniowskich potańcówek. Z czasem, gdy on piął się po szczeblach kariery, ona z własnych ambicji musiała rezygnować. Była dyplomowaną tłumaczką z języka angielskiego i francuskiego, ale w końcu zdecydowała się zająć prowadzeniem domu. Tyle że dom polityka nie jest domem. Danuta Wałęsa odczuła to szczególnie dotkliwie w latach 80., kiedy przez mieszkanie na Zaspie przewijały się tabuny przypadkowych osób: opozycjoniści, konspiratorzy, ludzie na skraju załamania nerwowego. A nierzadko całe wycieczki.

Hannelore Kohl najbardziej nienawidziła obowiązkowych wakacji w austriackim kurorcie Wolf- gangsee, które rodzina spędzała w towarzystwie mediów i służbowych gości. Jeszcze na kilka dni przed samobójczą śmiercią brała udział w kolacji z premierem Turyngii Bernhardem Voglem, choć to spotkanie potrzebne było bardziej Helmutowi Kohlowi niż uczulonej na światło słoneczne alergiczce od wielu lat pogrążonej w domowych ciemnościach i skazanej na nocne spacery.

Z czasem życie publiczne i prywatne staje się nie do odróżnienia. I są tacy, którzy nie widzą w tym nic złego. Gdy Laura Bush wspomina świętowanie swoich i męża pięćdziesiątych urodzin, mimochodem napomyka, że – choć sama nie lubi niespodzianek – urządziła mężowi w rezydencji gubernatora przyjęcie niespodziankę. Jednak największą przyjemność, można powiedzieć urodzinowy prezent, sprawił jej toast jednego z gości, który wzniósł go za „mężczyznę, który będzie następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych". Laura nawet nie napomyka, czy dostała też inne, bardziej osobiste prezenty.

Kawałek miejsca na cokole

Być może więc nie chodzi o to, ile poświęcają, ale z jakim spotykają się uznaniem? O ten kawałek miejsca na wykutym wspólnymi siłami cokole? W ostatnich miesiącach życia Hannelore Kohl otworzyła się przed zaprzyjaźnionym z rodziną dziennikarzem. To jemu zwierzyła się, że podczas wojny, jako kilkunastoletnia dziewczyna, została zgwałcona przez żołnierzy sowieckiej armii. – Rozumiałem jej otwartość jako pozwolenie na opublikowanie wszystkiego, co mi powiedziała w ostatnich miesiącach przed swoją śmiercią – mówił Herbert Schwan, uzasadniając powstanie biografii „Kobieta po jego stronie – życie i troski Hannelore Kohl". Jego zdaniem Hannelore popełniła samobójstwo z powodu osamotnienia, braku zainteresowania ze strony męża i jego romansu ze znacznie młodszą kobietą, którą poślubił wkrótce po jej śmierci. Po biografii Schwana w podobnym tonie wspomnienia o Helmucie Kohlu opublikował syn Walter, co skutecznie podkopało wizerunek słynnego kanclerza.

Danuta Wałęsa zapytana, czy nie obawia się, że po opublikowaniu wspomnień dojdzie do małżeńskiego kryzysu, stwierdziła krótko: „Nie będzie takiej sytuacji". Co więc będzie po rachunku wystawionym mężowi za ponad 40 wspólnych lat? Czy pojawią się inne autobiografie? Jolanta Kwaśniewska – chociaż upłynęło już sześć lat, od kiedy pożegnała Pałac Prezydencki – z publikacją memuarów się nie spieszy. Woli udzielać lekcji stylu, niż opowiadać o mężu. Na osobiste wspomnienia zapewne przyjdzie czas. Wszak mówimy o kobiecie, która będąc pierwszą damą, wygrywała sondaże rankingów prezydenckich.

Do tej pory była po prostu – a może tylko – żoną Lecha. Kojarzącym się z nim rekwizytem. Jak Stocznia Gdańska, pisana solidarycą nazwa związku oraz Matka Boska Częstochowska w klapie marynarki. Teraz postać z tła przemówiła. Od dwóch tygodni, odkąd w Dworze Artusa odbyła się promocja autobiografii „Marzenia i tajemnice", media zajmują się już tylko Danutą Wałęsową. Udzieliła wywiadów Tomaszowi Lisowi i Monice Olejnik. Fragmenty książki przedrukowały gazety. Lech Wałęsa po raz pierwszy musi się zmierzyć z rolą drugoplanową.

Już w pierwszym tygodniu sprzedaży książka stała się bestsellerem. Nic dziwnego. Nasz rynek księgarski nie nawykł do szczerych autobiografii. Co więcej, w ogóle nie nawykł do wspomnień żon polityków. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych nie ma First Lady, która nie podzieliłaby się z czytelnikiem wrażeniami z pobytu w Białym Domu. Książki wydały Nancy Reagan, Barbara Bush, Hillary Clinton i Laura Bush.

Pani Clinton za swoją autobiografię otrzymała 8 mln dolarów, Laura Bush miała zarobić jeszcze więcej. W Polsce do tej pory wspomnień nie opublikowała żadna pierwsza dama. Żony premierów też milczą. Być może z ostrożności, aby nie szkodzić mężowi i sobie. Nasze wydawnictwa nie kuszą milionami, a przy takich publikacjach zawsze istnieje ryzyko, że powie się zbyt wiele.

O tym, że nie jest to ryzyko wydumane, świadczy przykład sprzed lat 20 – z czasów, kiedy jeszcze nie wszystko było podporządkowane bożkowi PR. W 1992 r. dziennikarki Krystyna Pytlakowska i Ewa Wilcz-Grzędzińska wydały książkę „Lwy (nie) ujarzmione", w której żony opowiadają o słynnych mężach. W jednym z rozdziałów Małgorzata Tusk opowiada o mężu Donaldzie: „Bywa mendowaty. Chodzi i mendzi: »masło niewyjęte znów z lodówki«, »Boże! Co na tym biurku się dzieje«, »Skąd tu te rysunki?!«. Albo, taki zniechęcony, patrzy na mnie i mówi: »Ale ty masz grube nogi«. To jest właśnie mendowatość – jest w złym humorze i się czepia".

Fragmenty tego wywiadu żyją nadal własnym życiem w artykułach o premierze Donaldzie Tusku. Dziś jego żona wypowiada się znacznie ostrożniej. „Wieczorem najczęściej czytamy. Jak wybieram się do Warszawy, zazwyczaj w poniedziałek, mąż zawsze prosi: »Weź mi tę książkę« – bo ja jadę samochodem i mnie łatwiej. – »Pamiętaj, weź mi ją«. I kiedy czasem zapomnę, to jest bardzo smutny, że odebrałam mu przyjemność, na którą czekał. Bardzo dużo rozmawiamy o tym, co czytamy".

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem
Plus Minus
Do ostatniej kropli czekolady