W pierwszej kolejności można by rzec, że chodzi o zachowanie twarzy. Zwłaszcza po stronie Iranu, który samozwańczo namaścił się kiedyś na lidera świata muzułmańskiego i jego obrońcę. Tymczasem w ostatnich latach nie był w stanie nie tylko obronić Palestyńczyków, ale też kiepsko mu szło z ocaleniem życia własnych naukowców związanych z rodzimym programem nuklearnym, zabitego przez Amerykanów legendarnego generała Kasema Sulejmaniego czy ostatnio – kilku wysokiej rangi wojskowych, którzy zginęli w przypisywanym izraelskim agentom zamachu w Damaszku.

Wróg idealny: zawsze blisko, nigdy zbyt blisko

W Izraelu kolejne gabinety Beniamina Netanjahu z mozołem wykuwały przez ostatnie 20 lat figurę arcywroga. Taki wróg idealny cały czas zagraża państwu, choć w rzeczywistości ma minimalne możliwości szkodzenia. Nie można go jednak pokonać do reszty, bo wtedy zniknęłoby zagrożenie. W tej roli funkcjonował Hamas, dopóki nie okazało się, że po cichu wzmocnił się na tyle, by zagrozić Izraelowi realnie. W takiej roli prawdopodobnie wciąż tkwi Iran. I vice versa: irański reżim też potrzebuje szatanów, wielkiego (Ameryka) i małego (Izrael), by trzymać swoich rodaków w stanie permanentnego zagrożenia.

Czytaj więcej

Wojna, która nie ma wybuchnąć

To wystawione na szwank zagrożenie z zewnątrz staje się dziś zasadniczym uzasadnieniem dalszego trwania władz w obu krajach. Nie, to nie jest próba porównywania Iranu z Izraelem. Ale zarówno reżim w Teheranie musi teraz uzasadniać swoje istnienie i represje, jakie spadły na Irańczyków w ostatnich dwóch latach – po największej w porewolucyjnej historii kraju fali protestów – jak i rząd w Jerozolimie musi czymś uzasadniać swoje dalsze trwanie na posterunku (po ewidentnej porażce, jaką był październikowy rajd Hamasu na terytorium Izraela) oraz rzekome reformy, które tamtejszą demokrację mogą rozsadzić.

Jak może eskalować konflikt na Bliskim Wschodzie?

Co mogą zrobić Irańczycy? Eskalacja? Wysłać jeszcze więcej rakiet na system obrony przeciwrakietowej uznawany za najskuteczniejszy na świecie? I do tego jeszcze raz uprzedzić wszystkich dokoła, że „za chwilę odpalimy”? Zablokować cieśninę Ormuz, odcinając sobie szlak sprzedaży własnej ropy w sytuacji, gdy Teheran nie ma w zasadzie żadnych alternatyw? A Izraelczycy? Przeprowadzą nalot na instalacje nuklearne (co przydarzyło się Irakijczykom czy Syryjczykom, ale powstrzymywanie ambicji Teheranu zawsze miało subtelniejszą formę)? Tu obie strony doszły do ściany. Najlepiej wiedzą to rynki, które praktycznie nie drgnęły po „bezprecedensowym” ataku z ostatniego weekendu.