Los zrządził, że Jerzy Urban i Franciszek Pieczka odeszli niemal w tym samym czasie. To o tyle zrozumiałe, że byli niemal rówieśnikami. Przeżyli wojnę i 45 lat komunizmu, a potem jeszcze trzy dekady wolnej Polski. Nic, tylko pozazdrościć. A jednocześnie trudno sobie wyobrazić biografie tak odległe od siebie.

Pieczka – prosty synek ze śląskiego Godowa w dzieciństwie pasał krowy, a pierwszą dorosłą pracę dostał w kopalni (gdzie zresztą cudem uniknął śmierci). Zauważono go szybko. Była w nim jakaś niezwykła prawda emocji, którą prezentował w każdej swojej roli, a tych były przecież setki. Po śmierci Pieczki przypomniano pełen zachwytu akapit, jaki w latach 60. poświęciła mu pisarka Maria Dąbrowska. Były w dorobku aktora role, które przeszły do historii, choćby karczmarz z „Austerii” czy tytułowy bohater filmu „Żywot Mateusza” – i do anegdoty, np. Gustlik z „Czterech pancernych”. Kiedy Franciszek Pieczka otrzymał najwyższe polskie odznaczenie Order Orła Białego, nikt nie musiał tłumaczyć, że może i miał coś na sumieniu, ale był jednak wybitnym artystą.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Do dziennikarzy „GW”. Jak to jest z tym Urbanem?

Tak jak to było w przypadku Jerzego Urbana. Ocalony z Holokaustu już jako 20-latek trafił do „Po prostu”, najważniejszego pisma październikowej odwilży 1956 r., a stamtąd na karty legendarnych „Pięknych dwudziestoletnich” Marka Hłaski. Był człowiekiem z elity. W centrum wydarzeń przez całe dekady. Najpierw w dziennikarstwie, a później w polityce. Jako rzecznik rządu w stanie wojennym opluwał opozycję, którą pozbawiono prawa głosu. Odegrał też ponurą rolę w kampanii propagandowej przeciwko zamordowanemu przez SB ks. Jerzemu Popiełuszce. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że o zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale. Jerzy Urban był kanalią i jego śmierć tego nie zmienia. A że na swojej podłości zarobił w III RP wielkie pieniądze jako wydawca „Nie”? To pokazuje, że dekomunizacja w Polsce była pozorna. Nie powinno też dziwić, że ktoś z taką biografią próbował opluskwiać wszystkich, z papieżem na czele.

Dziś, kiedy czytam, że był dziennikarzem „kontrowersyjnym”, robi mi się niedobrze. Działalność Urbana była zaprzeczeniem misji dziennikarstwa, której sensem jest poszukiwanie prawdy. A przecież nawet w tamtych czasach można było zachowywać się przyzwoicie. Może po prostu Urbanowi zabrakło fundamentu, którym dla Franciszka Pieczki był dekalog? Tak, to bardzo prawdopodobne.